To była podróż w czasie.
Dojeżdżamy
Powoli zaczyna się ściemniać, a my niestrudzenie targujemy się z kierowcą. 100 tysięcy dongów, 80… 60! Wsiadamy we trójkę na skuter i po raz kolejny modlimy się, by przeżyć. Tym razem dostaliśmy kaski, więc może nie będzie tak źle.
Pół godziny, kilka wiosek i setki pól ryżu później docieramy na miejsce. Nie jest wcześnie, ale mieszkańcy wioski zbiegają się i otaczają nas tak ciasno, że nie możemy zejść z pojazdów. “Skąd przyjechaliście? Jak się nazywacie? Chcecie zobaczyć mój dom?”.
Fot. trippingmates.com
Powitanie
Kobiety mają ciemne, pomarszczone twarze, na które cień rzucają wielkie, krwistoczerwone turbany. To własnie Red Dzao.
Pokazujemy im karteczkę z trzema słowami, które zdają się być imieniem i nazwiskiem i w oka mgnieniu zostajemy zaciągnięci przed duże, drewniane drzwi.
Fot. trippingmates.com
Gość w dom…
Tu mieszka Ly May Chan. W środku jest zupełnie ciemno, tylko żarzące się ognisko rzuca pomarańczowe światło na nagą ścianę. Rozbrzmiewają jakieś głosy i zapala się jedna żarówka.
Na maleńkich stołeczkach siedzą opatulone postaci, a jedna z nich wstaje i idzie w naszym kierunku z wyciągniętą dłonią. “Jestem Ly May Chan. Witajcie w moim domu. Ogrzejcie się trochę przy ognisku. Za chwilę możecie iść na spacer, a ja w tym czasie przygotuję kolację. Dobrze, że jesteście!”.
Fot. trippingmates.com
Kobiety
Ruszyliśmy zabłoconą ścieżką, mijamy stoiska z mięsem i szare domy. Towarzyszą nam miejscowe kobiety. Chcą powiedzieć o sobie jak najwięcej. Co zaskakujące, mówią po angielsku lepiej niż połowa ludzi spotykanych w miastach!
Fot. trippingmates.com
Bez czasu
Niektóre z kobiet mają 40 lat, inne 70, każda co najmniej pięcioro dzieci. Mąż w tym czasie handluje na targu, a one nie mają teraz zbyt wielu zajęć, jest zima i nie mogą uprawiać ryżu.
Ich dzień wygląda dokładnie tak samo od wielu, wielu lat. Sadzą warzywa, hodują świnie i zbierają drewno na opał, a wieczorami haftują portmonetki, szyją obrusy, breloczki i bransoletki.
Fot. trippingmates.com
Czarowanie
Wracamy do domu po 40 minutach, przygotowywanie posiłku wciąż trwa. Ratujemy się paczką ciasteczek ryżowych i siadamy przy kamiennym palenisku obok May Chan i jej synowej.
Patrzymy jak rozpalają ogień, obierają ziemniaki, kroją tofu i podgrzewają tłuszcz. Wszystko dzieje się tak wolno, że obserwowanie ich spokojnych i przemyślanych czynności wprowadza nas w trans. Docierają do nas tylko spokojne opowieści pani domu. Wszystko przypomina czarowanie, jakby na naszych oczach przygotowywano magiczną miksturę.
Fot. trippingmates.com
Wyjątkowa
Nasza gospodyni, Ly May Chan, jest swego rodzaju szefową w wiosce. Mówi, że kiedyś przez miesiąc mieszkała u niej Tajka. Nauczyła ją wtedy angielskiego, próbowała też kształcić jej dzieci. Innym razem odwiedził ją ktoś z zachodu. Nauczyła się wtedy najwięcej. Bardzo się cieszy za każdym razem, gdy przyjeżdża ktoś, od kogo może nauczyć się paru nowych słówek.
Jest wyjątkowa. W przeciwieństwie do większości mieszkańców widziała w swoim życiu więcej niż zielone góry i ziarnka ryżu. Była w Laosie, w Tajlandii i w Indiach, a w każdym z tych miejsc poznawała różne techniki szycia i haftowania. Na ścianach jej domu wiszą wyblakłe zdjęcia upamiętniające te cenne chwile.
Fot. trippingmates.com
Kolacja
W końcu na stole lądują smażone sajgonki z grzybami, zielenina przypominająca szpinak wodny, kalarepa i tofu. Do tego oczywiście ryż, mnóstwo ryżu.
Kobiety wyglądają na zmęczone, a dwójka małych wnucząt siedzi razem z najmłodszym synem przed ekranem komórki, który jest najjaśniejszym punktem w całej chacie. Oglądają kreskówki.
Dostajemy jeszcze trochę herbaty, tym razem bardzo mocnej i gorzkiej. Podobno poprawia trawienie i ułatwia zaśnięcie, tym bardziej że wiatr tego wieczora hula w najlepsze. Sączymy powoli. W tym czasie na tyłach kuchni synowa przelewa do drewnianych beczek wielkie miski wrzącej wody, a gęsta para wypełnia całe pomieszczenie.
Fot. trippingmates.com
Sen
Przed snem wskakujemy do gigantycznych wanienek, wypełnionych czerwonawym naparem z ziół, które niedawno May Chan zbierała w pobliżu domu.
Nasza sypialnia znajduje się na poddaszu. Przed chłodnym wiatrem chroni nas kawałek plandeki, który unosi się z każdym mocniejszym podmuchem. W końcu Filipowi udaje się go przymocować. Teraz już tylko równomiernie łopocze, kojąc nas do snu.
Fot. trippingmates.com