Zarówno za barwną maską Bhadrakali, jak i demona Dariki, który ma zostać pokonany, kryją się mężczyźni. To jedna z najstarszych tradycji teatralnych na świecie.

Aktorzy przedstawiający mudijettu w czasie 10. Brave Festival są powściągliwi. Gdy przychodzi do odpowiadania na pytania oddają sobie wzajemnie głos. Ten, który wreszcie przyjmie na siebie obowiązek odpowiedzi, robi to z uśmiechem przyprawionym zakłopotaniem. Skromność nie pozwoliłaby im chyba nawet odebrać Oscara za rolę, pewnie wysłaliby na podium swojego managera, choć na scenie na całą noc potrafią się zamieniać w boginie i demony. Na pytania, również dlatego, że zna angielski, najczęściej odpowiada Akhil – jest najmłodszy w grupie i gra na bębnach. Jest synem Asokana, który
z kolei wciela się w rolę Kooli.

17 kilogramów korony
Tutaj każdy zna się na wszystkim. Lider bębniarzy mógłby zagrać Bhadrakali, a odtwórca pieśni wejść w rolę Dariki. – W mudijettu przechodzi się przez wszystkie role. Ale w boginię Kali może wcielić się tylko ktoś o wyjątkowym pochodzeniu, a dodatkowo musi spełnić restrykcyjne warunki – mówi Akhil i recytuje listę warunków. W mudijettu nie zagrają więc kobiety. To ma także praktyczny wymiar - przywdziewane maski miewają ciężar podróżnego plecaka. Przykładowo korona bogini Kali waży 17 kilogramów. Żeby zagrać Kali, trzeba pochodzić z rodziny o nieposzlakowanej opinii, a to dopiero początek. Jej odtwórca przygotowuje się do roli od małego. Przez całe życie nie weźmie do ust mięsa, nie pozna smaku whisky, wina. Za to codziennie będzie odprawiał rytuał ku czci bogini, oddawał hołd jej i jej koronie, która zatem zawsze musi być w pobliżu. Bez żadnych odstępstw od tych reguł. Od lat robi to Muraleedhra Marar, którego wielkie uszy – jak u Kali – jakby naznaczyły do tej roli. - Możemy natomiast mieć żony, dlatego też tradycja może być przekazywana z pokolenia na pokolenie. A jeśli nie będziemy już chcieli prowadzić trybu życia według zasad mudijettu, to bez konsekwencji możemy zrezygnować, nikt nas za to nie potępi – mówi Akhil.
Artyści nie są zamożni, ale w swoim społeczeństwie cieszą się poważaniem – są kimś wyjątkowym, jak mędrzec pilnujący starych ksiąg czy dziedzictwa kulturowego.
- Dochody nie są najważniejszą sprawą. Skupiamy się na przekazaniu naszej tradycji. Na życie zarabiamy zwyczajnie pracując, jak inni. Jesteśmy zatrudnieni głównie w urzędach – opowiada Akhil. – Mudijettu odprawiamy w czasie od grudnia do kwietnia, w zależności od potrzeb. Przynosi to dodatkowe pieniądze.

Śmieją się z publiczności

Mudijettu narodziło się w IX wieku w Kerali w południowych Indiach. W 2010 roku zostało wpisane na listę światowego niematerialnego dziedzictwa ludzkości UNESCO. Odgrywane dzisiaj wygląda niemal tak samo jak przed stuleciami. To nie dziwi, tradycja przechodzi z ojca na syna, który przekazuje ją swojemu potomkowi i tak dalej. Rodzina, która przyjechała przedstawić mudijettu w czasie 10. Brave Festival, robi to już od 300 lat
– najdłużej spośród trzech grup w Kerali, które zajmują się tą tradycją. Ten rytualny spektakl tańca przedstawia walkę pomiędzy boginią Bhadrakali (nazywaną również Kali) i niebezpiecznym demonem Dariką. Zawsze przedstawia tę samą historię, ale pewien element rytuału za każdym razem się zmienia, i jest humorystyczny.

W pewnym momencie na scenę wkracza Kooli, alter ego Kali – to ją właśnie odtwarza ojciec Akhila. Jej zadaniem jest rozbawienie publiczności. Nie jest to trudne, ponieważ Kooli jest odwrotnością bogini płodności i wszystko robi na opak. Z powodu bariery językowej w Polsce trudniej było zrozumieć tę część spektaklu, ale publiczność i tak była rozbawiona. W Indiach zadanie Kooli polega na tym, że przed występem odgrywający ją aktor dowiaduje się plotek krążących w wiosce. W czasie występu wykorzystuje je, żeby dworować sobie z mieszkańców, a nawet z bogatej rodziny, która zamówiła odprawienie mudijettu. W czasie 10. Brave Festival Kooli śmiała się z europejskich ubrań widowni, biegała bez celu i wydawała przedziwne odgłosy. Prosiła też o odwrócenie wzroku, gdy chciała się przebrać (a pamiętajmy, że Kooli nie grzeszy urodą).

Mudijettu wygląda jak teatr, ale rytuał ma bardzo praktyczny cel, zakorzeniony w religii. Poprzez oddanie hołdu bogini Bhadrakali, która symbolizuje siły witalne, płodność i urodzaj, wioska zapewnia sobie jej względy i opiekę na cały rok. Gra aktorów bazuje na precyzyjnych ruchach ciała i pracy z hipnotyzującym rytmem bębnów. Wrażenie potęgują stroje i maski, w które ubierają się aktorzy.

Mudijettu zazwyczaj odprawiane jest w indyjskich świątyniach lub obok nich. Obrzędy rzadko można podziwiać poza tą sferą. Ale gdy już do tego dojdzie, miejsce rytuału zamienia się w świątynię – tak więc było z wrocławską Wyspą Słodową, jak podkreślają sami artyści.
- Miejsce obrzędu nabiera szczególnej energii i mocy, stając się świątynią – mówi Akhil. – I nie przeszkadza, że mudijettu odprawiamy w innym czasie niż robimy to w Indiach. Rytuał służy bogini, a ona się z tego cieszy. Można więc to robić przez cały rok. Ta świadomość pomaga podczas występów poza naszymi świątyniami, gdy przedstawiamy naszą kulturę w miejscach, gdzie nie jest znana - kończy.