Kłęby dymu wydobywają się ze skalnych szczelin na szczycie wulkanu. Nagle ze stożka tryska snop iskier i drobin popiołów, unosząc w niebo spektakularny obłok. Właśnie nastąpił mały wybuch. Część z dzieciaków odskakuje z piskiem od makiety wulkanu, a inne patrzą zafascynowane z rozszerzonymi jak pięć złotych oczami na tę kontrolowaną erupcję. Wybucha euforia, a przez podwórko przebiega okrzyk: „Łaaa, ale super!!!”. – Witajcie w Sudeckiej Zagrodzie Edukacyjnej w Dobkowie, będzie wystrzałowo! – słyszę głos za plecami edukatora organizującego pokaz.

Ale tu nie wita się gości chlebem i solą, tylko agatami, kryształami górskimi i chryzoprazami, czyli także minerałami z tych ziem. W tej niewielkiej wiosce w sercu Krainy Wygasłych Wulkanów, położonej w Górach Kaczawskich, powstało miejsce przyciągające jak magnes. Zapomnijcie o nudnym muzeum. Wiedzę, ale, co najważniejsze, umiejętności przekazuje się w formie zabawy, warsztatów, interaktywnych modeli. Rozsuwam makietę wulkanu i zerkam, jak zbudowany jest on wewnątrz.

Obok, na skalnej makiecie, tryska mały gejzer, a wydobywające się z niego para i woda fascynują nie tylko dzieciaki. Na jednej z makiet blokuję przepływającą wodę, a następnie zalewam domki w wiosce. Wszystkiego można dotknąć, przesunąć, zobaczyć, jak działa. A nawet zrobić kontrolowaną powódź, żeby dowiedzieć się, do czego może doprowadzić betonowanie koryt górskich rzek.

Zapora Pilchowice na rzece Bóbr w Górach Kaczawskich to najwyższa zapora kamienna i łukowa oraz druga co do wysokości (po Solinie) zapora w Polsce. Otwarto ją w 1912 r. / Fot. Autorstwa Przemysław Woźnica - Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=28096645

Największa w Polsce platforma imitująca trzęsienie ziemi

Chodzę po Dobkowie, mijam kapliczki, kościół i mostki na rzece. Można podglądać pracę pszczelarzy, wpaść do gospodarza polepić garnki z gliny lub na warsztaty tkackie bądź też stworzyć swoje naturalne pachnidło. W centrum wsi przyciąga jednak uwagę biały budynek z dachem przykrytym łupkiem.

Sudecka Zagroda Edukacyjna ruszyła pełną parą w 2015 r. Powstała w starym i wielkim poniemieckim domu gospodarczym z XIX w. Kiedyś była to ruina, ale dziś wyremontowany pieczołowicie budynek stał się dumą Dobkowa uznanego kilka lat temu za najpiękniejszą wieś na Dolnym Śląsku. Za tym wielkim sukcesem lokalnej społeczności stoją ludzie ze Stowarzyszenia Kaczawskiego, którzy wyszli z inicjatywą centrum edukacyjnego.

Projekt wsparły fundusze Unii Europejskiej i władze województwa. Każdy może wejść za darmo i zwiedzić zagrodę, ale najlepiej umówić się z przewodnikiem, żeby opowiedział o wulkanach i geologii. Obserwując to niezwykłe miejsce w Sudetach, nie mogę oprzeć się porównaniu z warszawskim Centrum Nauki Kopernik. Oczywiście nie może ono konkurować z nim wielkością, ale już klimatem, interaktywnością i trzęsieniami zdecydowanie tak.

Trzęsieniami…? Tak, bo napięcie i atrakcje są dawkowane w Dobkowie odwrotnie niż w filmach Hitchcocka, które przeważnie zaczynają się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie już tylko rośnie.

Pobyt w Zagrodzie kończy się bowiem kataklizmem sejsmicznym! Wchodzę na największą w Polsce platformę imitującą trzęsienie ziemi. Zaczyna się od niewinnego kołysania, ale potem stopniowo drgania nasilają się, aż przy 10 stopniach w skali Richtera trudno mi ustać i muszę złapać się barierki.

Makiety wulkanów i wstrząsy tektoniczne obudziły we mnie chęć zdobycia prawdziwego wulkanu [W Europie wciąż są czynne wulkany. Gdzie można je znaleźć i czy mogą okazać się groźne?]. Może być i polski, wygasły, ale niech rozpala zmysły.

Góry Kaczawskie – Kraina Wygasłych Wulkanów

Otaczające Dobków i Świerzawę wzgórza są pozostałością dawnych wulkanów. Ale niezwykłe jest to, że na własne oczy, a nawet na własnej skórze można się przekonać, w jaki sposób potężne siły wnętrza Ziemi ukształtowały region Gór i Pogórza Kaczawskiego. Pozostałości wygasłych wulkanów widać bowiem tutaj gołym okiem.

Dla wszystkich geoturystów no po prostu raj. Widoczne są na tych terenach ślady trzech okresów aktywności wulkanicznej, zalewów morskich, pustyń i zlodowaceń. Doskonale opowiadają dzieje Ziemi – nie trzeba używać wyobraźni. Jadę samochodem drogami Pogórza Kaczawskiego i nagle moim oczom ukazuje się idealny kształt wulkanicznego stożka.

Nie na darmo zwą ten wygasły wulkan „Śląską Fudżi Jamą”, bo do złudzenia przypomina ten najsłynniejszy japoński wulkan. Ostrzyca zwana Proboszczowicką, ale też Ostrą Górą i Szczytnicą, wznosi się wprawdzie tylko na 501 m n.p.m. Jednak zachowała swój stożkowy kształt, stoi pośród pól i góruje nad Krainą Wygasłych Wulkanów.

Parkuję samochód na polnej drodze i zaczynam trekking. Jawory i wiązy na zboczach wzniesienia mienią się rdzawymi kolorami. Zero ludzi. W połowie szlaku droga zaczyna ostro piąć się w górę i kroczę po czarnych stopniach zrobionych z bazanitu, czyli skały podobnej do bazaltu. Wulkaniczne skały tworzą gołoborza poprzetykane gdzieniegdzie krzakami. Szczyt uformowany z czarnych kamieni przypomina ufortyfikowane gniazdo gigantycznego orła, a raczej gniazdo pterodaktyla. Wulkan może i wygasły, ale wyobraźnia eksploduje skojarzeniami.

Poszukiwanie agatów w Górach Kaczawskich

Po zdobyciu Ostrzycy umówiłem się na warsztaty geologiczne z przewodnikiem znającym się na tutejszych skałach wulkanicznych i ukrytych kamieniach półszlachetnych. Uzbrojony w młotek i okulary ruszyłem następnego dnia z Dobkowa do starego kamieniołomu w Lubiechowej. Na nieczynnym wyrobisku do dziś można znaleźć agaty i ametysty.

– Po rozbiciu większego kamienia szukaj okrągłych form przypominających jajko, tam najczęściej kryją się agaty – mówi geolog, kiedy zawzięcie tłukę młotkiem głazy. Agaty są niepozorne z zewnątrz, wydają się szarobure, ale dopiero po rozcięciu (nie rozbiciu) ujawniają swoje piękno.

Według filozofii Wschodu agat jest kamieniem równowagi emocjonalnej, fizycznej i umysłowej, a zarazem dodaje pewności siebie. Łażąc i dłubiąc w wyrobisku, zaczynam trochę rozumieć ludzi poszukujących złota. Szukanie kamieni wciąga. Gorączkę poszukiwacza skarbów hamują tylko pojawiające się odciski od młotka. Natłukłem kilkadziesiąt kamieni i znalazłem kilka potencjalnych okazów do przecięcia. Małe, ale to moje skarby.

– Mój skarb, drogocenny, kochany… – powtarzam w myślach, ściskając kamyki w dłoni niczym Gollum z powieści Tolkiena. Pewność siebie, a raczej pewność, że znalazłem ciekawe okazy, uleciała jak bańka mydlana po przecięciu kamieni w warsztacie geologicznym… Same ślepaki. Agatu może i nie znalazłem, ale odkryłem Krainę Wygasłych Wulkanów.

Tekst ukazał się na łamach magazynu „National Geographic Traveler Extra – 50 miejsc w Polsce” (nr 02(03)2021).