ŻÓŁWIE ZA NIC MAJĄ TURYSTÓW którzy – tak jak ja – gapią się na nie z zachwytem. Dorosłe osobniki żółwi zielonych są ogromne, osiągają 1,5 m długości i wagę 170 kg. Jestem na plaży de Leao, dostępnej dla ludzi tylko między ósmą rano a szóstą po południu, tak jak połowa wyspy. Dzięki temu, że nie ma tu żadnych sztucznych świateł (nawet latarek), żółwie z de Leao mają szansę na normalny rozwój. Po wykluciu z jaja nie idą w stronę latarni czy oświetlonych domów, ale w stronę światła księżyca odbijającego się w morskiej wodzie. Z tego powodu przeżywa ich znacznie więcej niż na terenach zamieszkanych przez ludzi.

Fernando de Noronha to raj. Tak przynajmniej mówi o archipelagu większość Brazylijczyków, którzy chcieliby tu spędzić choć kilka dni w życiu. Dlaczego? Przecież nie ma tu żadnych specjalnych zabytków, klubów, atrakcji. Mało tego, jest tu drogo i trzeba poczekać na swoją kolejkę. Aby się tu dostać, należy zarejestrować się u jednego z przewoźników lub biur podróży (najlepiej w Natal lub Recife, bo to z tych miast wylatują na Fernando  samoloty). Limit turystów jest jasno określony. Intensywna turystyka zakłóciłaby harmonię tego miejsca.

Jeszcze kilka lat temu punkcik na globusie na bezkresnym Atlantyku o egzotycznie brzmiącej nazwie był dla mnie terra incognita. Później przypadkowo napotkane zdanie w internecie (trzy z czterech najpiękniejszych plaż Brazylii) rozbudziło ciekawość. Pobieżne przejrzenie rozdziału przewodnika o niewielkim stanie Pernambuco położonym w północno-wschodniej Brazylii utwierdziło w przeświadczeniu, że ta mierząca 10 na 2 km wyspa kryje w sobie rzadkie skarby: czystą, niezniszczoną jeszcze ręką człowieka przyrodę oraz zaskakującą obfi tość flory i fauny. I że w odróżnieniu od wielu innych tropikalnych destynacji, ta nie jest zabudowana sieciowymi hotelami napakowanymi tysiącami głośnych, nieciekawych świata turystów.

Archipelag Fernando de Noronha, położony na Oceanie Atlantyckim kilkaset kilometrów od brzegów Ameryki Południowej, składa się z 21 wysp pochodzenia wulkanicznego, z których największa i jedyna zamieszana Ilha de Fernando de Noronha ma 18 km2. Odkryte dla zachodniego świata przez portugalskich żeglarzy w roku 1502 wyspy przechodziły pod władanie Holendrów, Francuzów, Anglików i w końcu niepodległej Brazylii. Były kolonią karną, amerykańską bazą w czasie II wojny światowej, ostatecznie otwarte dla turystyki kilka dekad temu stały się pożądanym celem podróży. Rok 1988 przyniósł przełom: 70 proc. powierzchni archipelagu zostało objęte ochroną w formie morskiego parku narodowego, a w 2001 r. UNESCO wpisało je na swoją listę światowego dziedzictwa.  

Dwie strony medalu

Malutka wyspa ma jednak zaskakująco różne krajobrazy. Na południowym wschodzie plaże są skaliste, surowe. Jest wietrznie, a wysokie fale walą o bazaltowe wybrzeże, rozpryskując się o głazy. Roślinność jest bardzo skąpa, głównie kaktusy i trawy. Przypomina mi to trochę Maderę, trochę Kalifornię. Z tej strony jest mar de fora, czyli morze zewnętrzne, otwarty ocean.


Wystarczy jednak przenieść się na drugą stronę wysepki, żeby krajobraz kompletnie się zmienił. Plaże są piaszczyste, szerokie, z palmami. Idealne na wylegiwanie się, opalanie i pluskanie w wodzie. Zadziorności dodają tylko skały, rozsiane także w tej części lądu. Na przykład Morro do Pico, najwyższa na wyspie, widoczna z każdego niemal punktu. Ma 323 m i jest strzelistym szpikulcem.

Na Fernando de Noronha jest tylko 7 km asfaltowej szosy, biegnącej z północy na południe. Reszta to drogi szutrowe. Od czasu do czasu mijamy człowieka na koniu, samochodów praktycznie nie ma. Największa miejscowość jest tak naprawdę wsią liczącą 3 tys. mieszkańców. Villa dos Remedios ma kolonialną zabudowę. Po dawnych czasach został między innymi pałac gubernatora, kościół z dwukolorową fasadą i kilka klimatycznych budynków, na przykład poczta. Na wyspie nie istnieje przestępczość. W przeciwieństwie do większości miast Brazylii nikt tu nie zamyka drzwi, a nawet samochodów. Wszyscy się znają, przybyszy rozpoznają od razu. Wiadomo, kto na wyspie przebywa. Nie tak łatwo przecież stąd uciec.

Jedyny bar z prawdziwego zdarzenia to Cachorro położony niedaleko placyku z kościołem w Villa dos Remedios. Zamawiam w nim rybę w mleku kokosowym. Znam ją ze stanu Bahia, ale tu smakuje jeszcze lepiej. Do tego caipirinha, od której łatwo się uzależnić, taka jest pyszna. To wódka z trzciny cukrowej zmiksowana z sokiem z limonki, cukrem i lodem.

Mieszkańcy Fernando de Noronha podkreślają, że żyją w harmonii z przyrodą. Szukam Fabia zwanego „Piratem”. To gwiazda wśród lokalnych przewodników. Poleca go Lonely Planet, plotkują podróżnicy na swoich blogach. Podobno nieźle mówi po angielsku, a przede wszystkim ma ujmującą osobowość. Okazuje się, że Fabio wyjechał na stałe do Recife. W takim razie stawiam na Adrianę, przewodniczkę, która z „Piratem” rywalizowała o palmę pierwszeństwa. Niestety dziewczyna dwa tygodnie wcześniej pojechała do Sao Paulo. Cel? Urodzenie dziecka w porządnym szpitalu. Na Fernando de Noronha jest tylko jedna przychodnia.

W końcu trafiam na Lisandro. Mówi po angielsku, jest konkretny, a przede wszystkim jest biologiem morza i, jak sam się przedstawia, rekinologiem. O florze i faunie wyspy wie wszystko. – Tylko nie smaruj się rano żadnymi kremami. Inaczej nie będziesz mógł się kąpać – przestrzega. Zakładam buty trekkingowe, do plecaka wkładam maskę i fajkę do pływania. I ruszamy na południe. Nasz cel to plaża Caieira-Atalaia, do której nie można się dostać inaczej niż pieszo. Po godzinie marszu po szutrowych drogach i bazaltowych skałach docieramy nad morze.

Basen nad oceanem

Jest odpływ. Wspaniale, bo właśnie wtedy na plaży tworzy się naturalny, otoczony skałkami basen. Płytki, ma zaledwie 60 cm głębokości, za to bardzo obszerny: 150 na 50 m. Uwięzione w nim na kilka godzin ryby znajdują się na wyciągnięcie ręki. Ale tego robić oczywiście nie można! Tak samo jak chlapać i chodzić. Wszystko to płoszyłoby morskie zwierzęta, a to przecież one są tu gospodarzami.

 

Jedna z uczestniczek naszej wyprawy zapomniała o zakazie i wysmarowała się kremem przeciwsłonecznym. – Niestety nie możesz wejść do wody. Kosmetyki są dla zwierząt szkodliwe – Lisandro jest nieubłagany. Reszta zakłada maski i zanurza się w płytkim naturalnym basenie. Podpływają do mnie kolorowe rybki. Po chwili przemyka murena, a malutki rekin zagląda prosto w oczy. Po godzinie pływania wychodzimy. Dłuższy pobyt w wodzie byłby niewskazany ani dla ryb, ani dla nas (nasze nieosłonięte filtrami plecy i tak dostały niezłą porcję promieni ultrafi  oletowych).

Idziemy dalej. Tym razem trasa wiedzie wzdłuż klifów i urwisk. Jest stromo. I pięknie. Na drogę wychodzą spore jaszczurki. Nazywają się teju, mają z pół metra długości, biało-czarne ciapki. Jak się dowiadujemy, zostały sprowadzone na wyspę w celu wytępienia szczurów. Niestety nikt nie po-myślał o tym, że wtedy, kiedy jedne harcują, to drugie śpią. I na odwrót. Jaszczurki idą w swoją stronę, my w swoją. Po trzech godzinach docieramy do Praia da Caieira na północy. Tu znowu zrzucamy ubrania i zakładamy sprzęt do snorklingu. I choć tutejszy naturalny basen jest mniejszy, to wrażenia chyba jeszcze lepsze.

Na koniec zaglądamy do muzeum rekinów, w którym największą atrakcją są oczywiście różnej wielkości szczęki. Lisandro jest w swoim żywiole. – Rekiny są demonizowane. Zaledwie kilka osób rocznie ginie w wyniku ich ataku. Porównajcie to do 1,5 mln zgonów spowodowanych przez komary. Tak, tak, nie zapominajcie, że to one roznoszą malarię. Ale o komarach jakoś nie kręci się horrorów! – próbuje nas przekonać do swojej wizji świata.



Powrót do dzieciństwa

Następnego dnia wybieram się na wycieczkę łódką. Płyniemy wzdłuż północno-zachodniego brzegu w kierunku bezludnej Ilha do Meio (w całym archipelagu tylko wyspa Fernando de Noronha jest zamieszkana) i z powrotem, aż do Ponta da Sapata na południu. To tam mają na nas czekać delfiny. Podobno można je tam spotkać przez 360 dni w roku. I trzeba być prawdziwym pechowcem, żeby nie zobaczyć ich „uśmiechniętego” pyszczka. Atrakcją samą w sobie jest przyglądanie się plażom od strony morza. Dopiero wtedy widać, jak bardzo są naturalne, nieskażone ludzką działalnością. Żadnych barów, żadnych parasoli.

Nagle, mniej więcej w połowie drogi do Ilha do Meio, pojawiają się. Delfi  ny! Wyskakują po bokach łódki, pojedynczo, po dwa, trzy. Kręcą w powietrzu piruety. Ewidentnie się popisują! A przecież są dzikie, przez nikogo nietresowane. Chyba każdy, kto oglądał w dzieciństwie Delfina Uma lub Flippera, by się wzruszył.

 

FERNANDO DE NORONHA - NO TO W DROGĘ

INFO

Ludność: ok. 4200 stałych mieszkańców.

Języki: portugalski.

Waluta: real brazylijski (BRL); 1 real = 1,75 zł.

 

Przez cały rok jest ciepło (ok. 27°C) i przyjemnie (znośna wilgotność powietrza). Pora sucha trwa od września do stycznia.

 

Na pobyt turystyczny do 90 dni wiza nie jest wymagana.

 

Do Recife, miasta w kontynentalnej Brazylii, najtaniej doleci się bezpośrednio z Frankfurtu nad Menem (za blisko 500 euro) niemiecką linią Condor. Lot trwa 10 godz. 

Podróż z kontynentu na wyspę jest droga. Z miast Recife i Natal dostaniecie się liniami TRIP, ceny biletu od 770 realów. Linie GOL Airlines są droższe. Cudzoziemcy nie mogą kupić biletów lotniczych w internecie, bo wymagane jest podanie numeru CPF, który posiadają jedynie obywatele Brazylii. Najkorzystniej jednak jest kupić Brazil Air Pass w liniach GOL, którego minimum 4 odcinki podróży kosztują 532 dol., a kolejne (do 9) to wydatek 140 dol. – bilet ten obejmuje także Fernando de Noronha. Tańszy Northeast Air Pass tej linii połączenia na wyspę nie obejmuje.

Bilety wewnętrzne w Brazylii zorganizuje agencja turystyczna Atairu. www.atairubrasil.com.br

 

Najpopularniejszym rozwiązaniem jest wynajęcie buggy – czteroosobowego kabrioletu z napędem 4x4. Koszt wynajmu na dzień to 90–120 realów.

 

Każdy turysta jest zobowiązany uiścić zaraz po przylocie podatek ekologiczny. Koszt podatku na cztery dni pobytu to 129 realów.

Trzy trasy trekkingowe w części wyspy będącej morskim parkiem narodowym można przejść wyłącznie z licencjonowanym przewodnikiem. Trasę Atalaia–Caieira pokonuje się w 5 godz. Cena 120 realów za jedną osobę. Taniej, jeśli zbierze się większa grupa.

 

Nicia Guerriero Caminhos de Noronha – Getting around Noronha: to visit and not miss a thing – przewodnik z mapkami, do nabycia w sklepie Projeto Tamar w Vila Boldro.

 

www.fernando-de-noronha.org,
www.noronha.pe.gov.br