Stolica Irlandii, podzielona na dwie części przez rzekę Liffey (z pikantną rywalizacją między północą a południem), jest przepełniona opowieściami i bogatą historią literatury. Już w 800 r. n.e. mnisi przepisywali Biblię na manuskrypty - jedna z najbardziej znanych, Księga z Kells, znajduje się w Starej Bibliotece w Trinity College. Wieki później irlandzki pisarz James Joyce napisał powieść "Ulisses", która opowiada o bohaterze Leopoldzie Bloomie, zwykłym człowieku, którego codzienna wędrówka po Dublinie odzwierciedla "Odyseję" Homera.

Minęły dziesiątki lat, zanim "Ulisses" i Joyce zostali zaakceptowani w konserwatywnej, dwudziestowiecznej Irlandii, ale dziś mieszkańcy Dublina i miłośnicy literatury z całego świata gromadzą się 16 czerwca (tego samego dnia, w którym dzieje się akcja powieści) na Bloomsday. Zainaugurowany w 1954 roku festiwal upamiętnia Joyce'a i jego powieść poprzez opowiadanie historii, kostiumy z epoki wiktoriańskiej i inne widowiska. Odwiedzając w tym dniu Dublin, atrakcje te po prostu trzeba zobaczyć.

Ze względu na pandemię, tegoroczny festiwal był inny i odbywał się głównie online. Ale historia toczy się dalej. "Będziemy jak Molly i 'zostań w domu', ale możemy też być jak Leopold Bloom tworząc wyjątkową odyseję Bloomsday" - napisała na stronie festiwalu Darina Gallagher z Centrum Kultury Jamesa Joyce'a. 

Stara Biblioteka Trinity College zawiera ponad 200 000 tekstów, w tym słynną Księgę z Kells – rękopis Ewangelii z IX wieku. / Photograph by Kieran Dodds

Irlandia była całkowicie zamknięta z powodu COVID-19, ale powoli wraca do normalności. Sklepy i firmy w Dublinie zaczęły się ponownie otwierać, a hotele i restauracje zostały otwarte 29 czerwca. 20 lipca życie wróciło do pubów.

Urodziłem się w Dublinie. Pracuję tutaj. Mieszkam tutaj. Przeklinam jego zimową szarość i nierówny rozwój, duszący ruch uliczny i gwałtownie rosnące opłaty czynszowe. Ale kocham to miejsce i nie mogłem się doczekać powrotu do normalności.

Dublin – miasto, gdzie historie piszą się same

Dublin ma opowiadanie historii w swoim DNA. Świat wie wszystko o sławnych Dublińczykach, takich jak George Bernard Shaw, William Butler Yeats czy Samuel Beckett, którzy zostali uhonorowani Literacką Nagrodą Nobla. Ale magia opowiadania historii tego miasta tkwi zarówno w jego przestrzeni, jak i w jego twarzach. Joe Landy ci to powie.

Niedawno, podczas swojej wizyty, umówiłem się na spotkanie z emerytowanym rolnikiem, który jest wolontariuszem w ramach inicjatywy "Miasto Tysiąca Powitań" (City of a Thousand Welcomes) prowadzonej przez Little Museum of Dublin, w barze Porterhouse. W ramach swojej pracy, ambasadorzy tacy jak Landy zabierają turystów na piwo lub filiżankę herbaty, aby odpowiedzieć na ich pytania ("Co dokładnie wydarzyło się w 1916 roku?") i porozmawiać.

Popularny Temple Bar zakotwicza swoją dzielnicę o tej samej nazwie, o której autor mówi, że jest „trochę jak mały Times Square”. / Photograph by Bernd Jonkmanns, Laif/Redux

"Spotkałem się z jedną parą i ten facet powiedział mi: 'Chcę spędzić emeryturę w tym kraju'. Odpowiedziałem: 'Spędziłeś tu kiedyś zimę?'. Facet powiedział, że tak, ale to nie ma nic wspólnego z pogodą. Zapytałem: 'No to o co chodzi?'.

Powiedział: 'O ludzi'" - opowiada mi Landy.

Moje spotkanie z Landym przypomniało mi slogan na jednej z muzealnych koszulek, "Dublin: największa wioska w Europie". To prawda. Moje spacery zaprowadziły mnie z georgiańskich placów do europejskich centrali Facebooka i Google'a, ale ulice zawsze wydają mi się tak znajome i nakładające się na siebie, jak linie na mojej dłoni. W tym mieście żyje około 1,3 miliona ludzi, ale zawsze spotykam kogoś, kogo znam.

Stało się tak również przed spotkaniem z Landym. Idąc od dworca kolejowego w kierunku miasta trasą, którą pokonywałem tysiące razy, wpadłem na kolegę. Był radosny, idąc pewnym krokiem ze skórzaną torbą przewieszoną przez różową koszulkę, w pomarańczowych trampkach i szortach w kolorze khaki.

"Reszta jest w Kehoes, jeśli chcesz wpaść na piwko" - powiedział.

Była 16:30 w środę. Kusiło mnie to. Dawniej nie zastanawiałabym się nad tym dwa razy. Kehoes, zatłoczone miejsce pełne loży, barów i salonów upchanych w wiktoriańskim domu, to królicza nora. Wejdź do niej i nigdy nie wiadomo, kiedy wyjdziesz. Ale miałem pracę do wykonania.

"Sorry" - powiedziałem odmawiając.

"You're grand" - odpowiedział.

Grand. Kwintesencja naszych wypowiedzi. Poszedłem dalej, zastanawiając się nad plastycznością irlandzkiej angielszczyzny. W Irlandii 'sorry' może oznaczać "Przepraszam, chciałbym przejść/muszę wyjść", "Czy mogę prosić o uwagę"i rzadko oznacza faktyczne przeprosiny. 'Grand' z kolei oznacza "OK", "Nieźle" lub "Nie ma sprawy" (nie znaczy wcale "wielki" lub "wspaniały").

Zaledwie 25 minut jazdy pociągiem od stolicy, nadmorska wioska Howth oferuje bryzę morską, spacery po klifach i świeże owoce morza. / Photograph by Kieran Dodds

Nie jesteśmy tutaj bezpośredni. Ani dosłowni. Dyskutujemy wokół tematów, a nie o nich samych. Komplementy wprawiają nas w zakłopotanie. Uwielbiamy okazjonalną, druzgocącą krytykę ("ona jest grubokoścista"). Kierujemy angielskim, jakbyśmy go ukradli.

Mamy standardowe dublińskie powitanie: "What's the story?" (Co u ciebie słychać?). Nie musisz na nie odpowiadać. Możesz je odwrócić: "Not much. Story with you?" (Niewiele. A u ciebie?). Albo możesz zacząć opowiadać: "Poczekaj, aż ci powiem...". Często skracane do jednego słowa: "Story?", przywołuje na myśl literackie konotacje miasta, ale także swobodną, spontaniczną kreatywność, która ożywia dobrą rozmowę.

Jest też irlandzkie słowo, seoraí, które opisuje "ozdobne i stylowe dodatkowe detale w opowiadaniu historii". Tak tłumaczy je Daracha Ó Séaghdha, autor "Motherfoclóir: Dispatches From a Not So Dead Language". Te detale są przyczyną tego, że "dwie osoby opowiadają historię, ale jedna opowiada ją lepiej".

Czy to ja, czy Leopold Bloom, kocham to poczucie zwykłego ludzkiego wędrowania po tym mieście, ten śliski język, te drobne pauzy, to poczucie, że każde spotkanie może rozpocząć krótką historię. Podczas zamknięcia, tęskniłem za tym.

Dublin: historia toczy się dalej

Dublin to miasto wędrówek. Podczas poprzedniego spaceru zwiedziłem historyczną dzielnicę robotniczą The Liberties. Mijałem puby i kościoły katolickie oraz ulicznych sprzedawców sprzedających towar z wózków dziecięcych. Z hipsterskiej kawiarni wydobywał się zapach kawy. W odrestaurowanej destylarni whiskey Teeling Whiskey Distillery, beczki zostały oznaczone hashtagami, miedziane kadzie lśniły jak egzotyczne owoce. W jej kawiarni siedział obok mnie robotnik budowlany z założonymi białymi słuchawkami i książką na kolanach. Poduszka między nami była ozdobiona parafrazą z Joyce'a: "Delikatna muzyka whiskey wpadająca w szklaneczkę - przyjemny przerywnik".

Przez jakiś czas wędrowałem wirtualnie. Ale kiedy już wróciłem, wiedziałem gdzie pójść.

Kilka tygodni po tym przypadkowym spotkaniu na South Anne Street, wcisnąłem się przez boczne drzwi do Kehoes. W barze na górze trwało wspólne śpiewanie. Drewno było podniszczone, tapety wytarte, a przesuwne okna wpuszczały chłodne powietrze z ulicy. Moi znajomi już tam byli i stukali się szklankami.

"How'ya, ya bollix!" (ang. "Jak tam, frajerze?") - powiedział jeden z nich.

Uśmiechnąłem się, czując skok endorfin.

Nikt nie przepraszał, wszystko było dobrze, zaczęło się nabijanie z siebie, a my cofaliśmy się do dawnych lat. Pomyślałem, że tak, w takich chwilach jak ta, Dublin może być po prostu epickim miastem, jakie przedstawił nam Joyce.

W przyszłości, będę cyniczny. Wszyscy będziemy. Ale w tej chwili i w chwilach wolności, Dublin i jego historie wydają się być czymś więcej niż tylko miejscem. To stan umysłu.

 

Źródło: NationalGeographic.com: What’s the secret behind Dublin’s storytelling magic?