W dzieciństwie, jak większość urodzonych w latach 90., wakacje najczęściej spędzałem nad polskim morzem. Dopiero po jakimś czasie rodzinnie przestawiliśmy się na Tatry. Kursując między północą i południem, zapominałem jednak o innych pięknych miejscach w Polsce. Jednym z moich największych turystycznych odkryć w dorosłym życiu jest Dolny Śląsk.

Na początek Wrocław – stolica Dolnego Śląska

Wrocław często pojawia się w opowieściach moich bliskich. Część wyjechała tam na studia i zaczęła układać życie, inni uważają, że to po prostu najpiękniejsze miasto w Polsce i chętnie do niego wracają. Dolny Śląsk zacząłem poznawać właśnie od jego stolicy. I choć zamieszkujący ponad 600 tys. osób Wrocław trudno porównać do Kłodzka czy Wałbrzycha, to miasto rzeczywiście jest dobrym punktem startowym kilkudniowej wycieczki po Dolnym Śląsku – zwłaszcza dla niezmotoryzowanych podróżnych.

O ile do Wrocławia dojedziemy pociągiem lub autobusem z większości wojewódzkich miast, o tyle do mniejszych miejscowości położonych bliżej granicy z Czechami nie ma już tak wielu połączeń. Do wszystkich dostaniemy się jednak busami lub koleją z Wrocławia.


fot. Joe Daniel Price/Getty Images

Nie chcę sprowadzać stolicy Dolnego Śląska jedynie do miejsca przesadki. Absolutnie warto wychylić nos z dworca kolejowego i zaplanować przynajmniej kilkugodzinne zwiedzanie. Wrocław można nazwać miastem kontrastów. W końcu jego symbole to między innymi średniowieczny rynek staromiejski z ogromnymi ratuszami oraz mierzący ponad 200 m wysokości drapacz chmur Sky Tower z punktem widokowym.

Wrocław to miasto mostów – słyszałem wcześniej i rzeczywiście nietrudno zauważyć, że jest ich znacznie więcej niż w innych polskich miastach. Od siebie przypomnę, że to też miasto słynnych krasnali. Małe skrzaty obserwują nas niemal na każdym kroku.


fot. Getty Images

Najlepsze miejsce na spacer to Ostrów Tumski, czyli najstarsza i najbardziej malownicza część miasta. Nad zabudową dominuje gotycka archikatedra św. Jana Chrzciciela. Zwiedzanie świątyń polecam rozszerzyć o kościół św. Idziego – najstarszy czynny kościół we Wrocławiu – i kościół św. Marcina – jedyną ocalałą budowlę dawnego zamku piastowskiego we Wrocławiu.

Kto szybko męczy się historią i architekturą sakralną, na pewno odpręży się przy Wrocławskiej Fontannie Multimedialnej. Pokazy wodno-świetlne można podziwiać od przełomu kwietnia i maja do października.

Na Śnieżkę z pokorą i nie w klapkach

Im dalej na południe od Wrocławia, tym robi się ciszej i bardziej pagórkowato. Wreszcie wzniesienia przechodzą w góry, a to dla nich postanowiłem zobaczyć Dolny Śląsk. Na pierwsze wejście zaplanowałem Śnieżkę, najwyższy szczyt Karkonoszy oraz Sudetów (1603 m n.p.m.).

Jadąc do Karpacza, obawiałem się, że zastanę zakopiańską cepeliadę. Krupówek jednak nie było. Tłumów też nie, co w sierpniu trochę mnie zaskoczyło. To nie oznacza jednak, że w Karpaczu brakuje turystycznej infrastruktury. Najwięcej lokali gastronomicznych i punktów z pamiątkami mieści się wzdłuż deptaka. Miejsc noclegowych również nie brakuje.

Śnieżka nie była najbardziej wymagającą górą, na jaką wchodziłem. Mimo to nie można jej lekceważyć. Na własne oczy widziałem, jak bliżej szczytu panie w klapkach miały poważne problemy z ukończeniem wejścia. Odpowiednie obuwie to podstawa.

Nie zapominajmy też o tym, że w górach pogoda potrafi być bardzo zmienna. Sam przekonałem się o tym, schodząc ze Śnieżki. Niespodziewany deszcz i mgła zmusiły mnie do przeczekania ulewy w schronisku. W takich momentach herbata z termosu smakuje najlepiej.

Nie ma takiego miasta jak Londyn...

Krótki wypad do Wrocławia i Karpacza wystarczył, żebym zaczął myśleć o powrocie na Dolny Śląsk. Prawdziwa miłość przyszła jednak dopiero kilka lat później po wyjeździe na Festiwal Górski do Lądka-Zdroju. Przez kilka dni miałem wysłuchałem dziesiątki prelekcji nie tylko o polskich szlakach. Być może była w tym zasługa mikroklimatu zdrojowej miejscowości, ale to właśnie wtedy poczułem, że znalazłem nowe ulubione miejsce w Polsce.

Nie czekając na kolejną edycję Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju, pierwszy urlop w 2022 r. zaplanowałem oczywiście na Dolnym Śląsku. Już kilka dni po sylwestrze jechałem pociągiem do Szklarskiej Poręby. Na wysokości Jeleniej Góry za oknem pojawił się śnieg, a w oddali zarysowały się kontury szczytów górskich. Serce zabiło mi mocniej. Pomyślałem, że wreszcie jestem u siebie.

Dolny Śląsk to raj dla miłośników wycieczek górskich

Przez kilka dni w Szklarskiej Porębie przypomniałem sobie, jak wygląda zima. Biało było nie tylko na szlakach, ale też w mieście. Głównym celem wyjazdu ponownie były góry.

Wejście na Szrenicę, choć pod koniec męczące, pozostawiło we mnie lekki niedosyt. Kontynuowałem drogę w kierunku Śnieżnych Kotłów. Nazwa zobowiązuje. Na miejscu przywitał mnie silny wiatr i śnieg. Zrobienie kilku zdjęć wymagało naprawdę silnej woli i ciepłych rękawiczek.


fot. Mateusz Łysiak

Samo przejście ze Schroniska PTTK na Hali Szrenickiej do Śnieżnych Kotłów było łagodne i malownicze. Ośnieżoną trasę urozmaicały typowe dla Karkonoszy formacje skalne.

Plan na kolejny dzień zmieniał się z upływem czasu. Ostrożnie patrzyłem na zegarek, prognozy pogody i zapasy herbaty oraz batoników w plecaku. Finalnie udało mi się wejść na Śmielec. Od wejścia na czerwony szlak przy Schronisku PTTK pod Łabskim Szczytem turystów mijałem sporadycznie.

Pojedyncze osoby odradzały mi wejście na Śnieżne Kotły. Szczęśliwie byłem tam wcześniej. Tego dnia wiatr miał jeszcze bardziej utrudniać wejście. Na Śmielcu było na szczęście dość spokojnie. Biały krajobraz, cisza i zmęczenie dały mi ogromne poczcie satysfakcji.


fot. Mateusz Łysiak

Nie trzeba iść wysoko w góry, żeby poczuć nogi i zachwycać się widokami. Ostatniego dnia zrobiłem sobie spacer nie mniej malowniczą trasą do Wodospadu Szklarki. Po drodze warto się rozglądać. Szlaki czarny i niebieski prowadzą obok imponujących formacji skalnych. Ciekawym miejscem jest też Stara Chata Walońska, w której można dowiedzieć się więcej o minerałach Karkonoszy oraz o Walończykach.


fot. Mateusz Łysiak