Do Hatty przyjeżdżamy dość wcześnie rano. To mniej znana twarz emiratu Dubaju. Ledwie półtorej godziny jazdy od właściwego miasta, pełnego supernowoczesnych rozwiązań i drapaczy chmur widzimy świat, którego się tu nie spodziewaliśmy. Żeby się tam dostać trzeba przejechać przez dwa inne emiraty: Sżardżę i Adżman. Wreszcie jesteśmy na miejscu. Dzikie góry Hajar w otoczeniu pustyni i małe miasto, które powstało na miejscu dawnej osady beduińskiej. A do tego sporo atrakcji dla żądnych wrażeń.


Zaczynamy od spływu kajakowego po jeziorze, tuż obok tamy - Hatta Dam. Zbudowano ją, by ochronić miasto przed powodziami. Dzięki niej woda zalała okoliczne doliny (wadi) i stworzyła niezwykły akwen. Trasa kajakowa nie sprawia żadnych problemów - jest łatwa i przyjemna. Do tego zachwyt budzi turkusowy kolor wody. Obok naszych kajaków płyną też rowery wodne i dziwaczne łodzie w kształcie pączka.


Wracamy do bazy w Hatta. Można się tu wybrać na górską wędrówkę albo - jak kto woli - off road terenowym samochodem lub quadem. My decydujemy się na rowery górskie. Jedziemy po kilkukilometrowej, średnio trudnej trasie - do wyboru było jeszcze kilka innych, w tym jedna dla profesjonalistów.


Kiedy wracamy późnym popołudniem, jeden z naszych przewodników mówi:

  • A teraz pokażę wam rozrywki prawdziwe dubajskie!

I rzeczywiście, mamy szansę sprawdzić się w sportach mniej oczywistych: łucznictwie i… rzucie toporem do celu. Zabawa jest przednia, nawet nie zauważamy, kiedy robi się ciemno. Wiem już, że o ile Robin Hood ze mnie całkiem niezły, o tyle w rzucie siekierą czeka mnie jeszcze wiele ciężkich treningów.

Na noc wracamy do miasta - jednej z najbardziej niezwykłych, fascynujących metropolii współczesnego świata. Dubaj to w tej chwili nie tylko dziesiątki wieżowców i bardzo drogich sklepów, ale też mnóstwo świetnych rozwiązań w różnych dziedzinach: od nowoczesnych technologii, przez architekturę, po design.

To wszystko łączy w sobie Burdż Chalifa – najwyższy budynek świata. Smukła sylweta wznosi się na 828 m i wyróżnia się na tle innych niebotycznych budynków. Jej iglicę dostrzeżemy jeszcze daleko poza miastem. Z tarasu widokowego podziwiamy cały Dubaj, Zatokę Arabską i spory kawał okolicznej pustyni.

Zmagamy się też z największym problemem turysty i ważkim problemem pierwszego świata: „Jak tego molocha zmieścić w całości na jednym selfie?”.


Kiedy znudzi nam się podziwianie bajkowej panoramy, możemy zjechać na dół, do Dubai Mall – największego na świecie centrum handlowego. 1,2 tys. sklepów,  ponad 50 mln klientów rocznie. Można dostać zawrotu głowy. Ale wbrew temu, czego można by się spodziewać, nie ma tu witryn ociekających złotem i dekoracji, które narzucały nam myślenie o nieograniczonych budżetach i bogactwie właścicieli. Nic z tych rzeczy! Design jest tu dość oszczędny, wysmakowany. Tak jak i w wielu innych miejscach w tym mieście.

 

Innym trendem jest łączenie tradycji z nowoczesnością, czy może raczej stylizowanie nowoczesnych budynków na te sprzed lat czy nawet stuleci. Jednocześnie stary i nowy jest nasz klimatyczny hotel w dzielnicy Al Seef. To znakomite nawiązanie do stylistyki typowych emirackich domów sprzed stu czy dwustu lat. Zadbano tu o wszystko, nawet belki stropowe wystają z murów nieregularnie – na pierwszy rzut oka nawet niechlujnie. Ale gdy przyjrzeć się bliżej, nie ma wątpliwości, że każdy centymetr tej powierzchni to bardzo dokładnie przemyślany koncept, realizacja, która powstała według drobiazgowego projektu któregoś ze światowej sławy artystów architektury. Podobnie imponujące są wnętrza – na pozoru proste, rustykalne, z „ołowianymi misami” zamiast umywalek w łazience, nieregularną podłogą czy „chropowatymi” ścianami i „chłopskim” łożem.

W Al Seef, położonym nad uregulowanym korytem Dubai Creek, podziwiamy świetnie zakomponowane promenady, pełne restauracji i knajpek, a także place, na których organizuje się imprezy kulturalne. To jedno z centrów życia towarzyskiego. Spotykają się tu Emiratczycy z obcokrajowcami – których jest tu już więcej niż miejscowych. Tu załatwia się interesy, ale też po prostu miło spędza czas. Tu też mieści się elegancka dubajska marina. Niegdyś były to wrota do największego ośrodka połowu pereł w całej Zatoce Arabskiej. Dziś wciąż można tu spotkać rybaków – przemierzających okoliczne wody w charakterystycznych łodziach dhow. Mieści się tu m.in. targ na wodzie, a wprost z pontonu kupić można lokalne rzemiosło i tkaniny, dzieła sztuki i aromatyczne przekąski.

 

Nieopodal naszego hotelu znajduje się Centrum Porozumienia Kulturowego szejka Mohammeda (SMCCU). To obowiązkowy punkt programu nawet podczas krótkiego wypadu do Dubaju. W odrestaurowanym budynku z wieżą wiatrową od 1998 roku działa instytucja przybliżająca kulturę, obyczajowość i kuchnię emiratów przyjezdnym. Hasłem SMCCU jest: „Otwarte drzwi, otwarte umysły'' - goście mogą tu zadać prowadzących wszelkie pytania na temat Zjednoczonych Emiratów Arabskich, życia emiratczyków czy kultury islamu. Nasi gospodarze: starszy, nobliwy mężczyzna i młoda kobieta w abaji nie unikają odpowiedzi, choć może nie zawsze są to odpowiedzi wprost.


Klimat starego Dubaju najlepiej odda zaś wizyta w Al Fahidi (znanej też jako Al Bastakiya) - najstarszej dzielnicy. Poza tradycyjnymi domami z wieżami wiatrowymi i  wąskimi uliczkami znajdziemy tu świetne muzea (np. Muzeum Dubajskie) oraz liczne galerie, gdzie można podziwiać wybitną kaligrafię.

Wieczorem jedziemy do Al Habtoor City na przedstawienie La Perle by Dragone. To coś na pograniczu teatru i cyrku, z wieloma zaawansowanymi, wręcz nieprawdopodobnymi ewolucjami; wszystko w poetyce baśni z tysiąca i jednej nocy. Na scenie - 65 aktorów z 23 krajów, w tym troje Polaków. Reżyserem jest Franco Dragone - człowiek, który zasłynął podobnymi przedstawieniami w Las Vegas czy Makao. Tu, w Dubaju, prezentuje opowieść odwołującą się do historii i obyczajowości emiratu. Ale to nie historia, a umiejętności akrobatów przez bite 90 minut trzymają w napięciu i nie pozwalają złapać oddechu.

Wracając mamy okazję zobaczyć Spice and Golden Souk. Od ilości biżuterii i przypraw kręci się w głowie. Tu znajdziemy największą na świecie ozdobę ze złota, ale też zaopatrzymy się w daktyle, szafran czy kardamon. 


Na koniec chcemy zobaczyć to, z czego Dubaj słynie najbardziej. Żółtą motorówką (tzw. yellow boatem) pędzimy wzdłuż dubajskiego wybrzeża. Startujemy z Dubai Marina, mijamy wyspę palmową Jumeirah i kolejne niebotyczne wieżowce. W pewnym momencie tuż nad nami słyszymy wrzask. To dwóch śmiałków, którzy zdecydowali się na przejazd najdłuższą na świecie miejską tyrolką – XLine. Ma ona kilometr długości i nachylenie 16 stopni; zjazd rozpoczyna się na wysokość 170 m i można tu osiągnąć niebagatelną średnią prędkość 80 km/h.

Tym, co wyróżnia XLine na tle innych tego typu lin, jest pozioma pozycja w „locie”, sunie się głową w dół z obowiązkową kamerką go pro przed sobą. Niedługo potem gdzieś obok nas miga Ain Dubai, niedawno wybudowany największy na świecie diabelski młyn. Na pierwszy rzut oka przypomina London Eye – turystyczną ikonę ze stolicy Wielkiej Brytanii. Tyle że jest większy ( jakże by inaczej). I wreszcie docieramy do słynnego Burdż al-Arab, hotelu w kształcie żagla, który uważa się za szczyt szczyt.w w kategorii „hotelowy luksus”. Nie ma tu typowych pokoi, a jedynie ogromne apartamenty (od 169 do 780 m.!), a każdy z gości ma do dyspozycji osobistego lokaja przez 24 godz. na dobę. I może na tym zakończmy.