Zaledwie dwie godziny jazdy samochodem na południowy wschód od Krakowa. Kapliczka jest murowana, choć wygląda, jakby wszystko trzymało się na drewnianej framudze. Żeby wejść pod blaszany dach, trzeba się zgarbić. W środku wilgoć, stęchlizna. Na bielonych, popękanych ścianach kilka polichromii o tematyce religijnej: Chrystus, krzyż na Golgocie, jakaś biblijna scena z osiołkami.

Wszystkie mocno już pościerane, w paru miejscach odpadły całe płaty farby. Ci, którzy bywają tu regularnie, mówią, że z roku na rok widać coraz mniej. Fotografując łemkowską kapliczkę, dokumentują jej znikanie.

Trzeba z drogi krajowej nr 977 skręcić na Gładyszów, minąć cerkiew, wspiąć się zawijasem ponad rozrastającą się wieś. Na krzyżówce w Banicy w prawo, minąć kolejną wieś. Potem przestrzeń pożre makrokosmos dawnego pegeeru w Jasionce.

Kawałek za ostatnim przystankiem pekaesu kończy się asfalt, a spod kół leci szuter. Droga się zwęża, wchodzi w las. Po nieregularnych, coraz głębszych koleinach jedzie się z duszą na ramieniu. Najpierw jest schowany w zagajniku cmentarz, potem samotne grube drzwi stojące w trawie. To mocny symbol – tu kiedyś była wieś Czarne. Tutaj stoi też znikająca kapliczka.

Historia Beskidu Niskiego

Historia powtarza się w całym pasie wschodnich Karpat i pogranicza polsko-ukraińskiego. Niegdyś duże skupiska ludności w wyniku wojennej wymiany mieszkańców i późniejszej akcji „Wisła” pustoszeją. W miejsce człowieka wchodzi przyroda.

Z czasem jedynym śladem dawnej bytności zostają krzyże, piwnice czy zdziczałe sady. Część Łemków po 1956 r. wróciła w rodzinne strony, ale są w Beskidzie Niskim wsie, które - wzięte przez historię w nawias - nigdy nie dostały drugiej szansy.

W którąkolwiek stronę skręcić za Czarnem, natrafi się na kolejne: Lipną, Radocynę, Nieznajową. Wszędzie będą tylko schowane w drzewach krzyże, zdziczałe jabłonki i te pamiątkowe drzwi. Choć wcześniej minie się jednak jakiś ślad życia – ciasną zadymioną bacówkę, w której podhalańscy górale robią oscypek i bundz.

Kiedy patrzy się na rozległe wylesione przestrzenie okolicznych stoków, człowiek przestaje się dziwić ich ucieczce spod Tatr. Trudno o lepsze miejsce do wypasu owczych kierdeli.

Beskid Niski – co warto zobaczyć?

Podobno Kraków odkrył dla siebie Beskid Niski, kiedy na wschód od miasta pociągnięto autostradę A4. Niezagospodarowany dotychczas przez masową turystykę – m.in. z uwagi na kiepską infrastrukturę – kawałek gór znalazł się o dwie godziny jazdy ze stolicy Małopolski.

Wcześniej traktowano go często jako tylko przystanek w drodze w Bieszczady. To nie jest wysokie pasmo – ledwie jeden wierzchołek, i to położony po słowackiej stronie granicy, sięga ponad tysiąc metrów nad poziom morza. Po polskiej najwyższa jest Lackowa ze swoimi 997 metrami. Nie są to wysokości, które obiecywałyby zapierające dech w piersiach widoki.

Zresztą i tak mało które wzniesienia wyściubiają wierzchołki ponad granicę lasu. Bo w Beskidzie Niskim chodzi właśnie o ten las. Kiedyś był częścią rozległej bukowo-jodłowej Puszczy Karpackiej. Jej ślady zobaczyć można w jednym z najmniej znanych parków narodowych w Polsce: Magurskim.

Wytyczono w nim jedynie kilka szlaków turystycznych, więc prym wciąż wiedzie przyroda. Niedźwiedzie brunatne, wilki, rysie, żbiki. Są też wyjątkowo nieliczne w Polsce, najsilniejsze z orłów – przednie.

Kiedy pogoda nie sprzyja wycieczkom w teren, czas wypełni samochodowa tułaczka szlakiem drewnianych cerkwi. To kolejny ślad po Łemkach. Zabytkowe świątynie spotyka się właściwie w każdej wsi. Wiele z nich w ostatnich latach wyremontowano, zlecono nowe badania archeologiczne.

Zatrudniono też armię przewodników przypisanych do konkretnych budowli, którzy w sezonie tylko czekają, aż ktoś zastuka w drzwi cerkwi. Warto to zrobić choćby w Kwiatoniu czy wspomnianym już Gładyszowie.

Atrakcje Beskidu Niskiego

Choć Beskid Niski nie ma wyraźnego centrum turystycznego, na takowy powoli wyrasta Wysowa-Zdrój. Uzdrowisko jest niewielkie, ale zaprojektowany z rozmachem park zdrojowy zdaje się mieć jeszcze spory zapas. Tam też popłynęły duże pieniądze, powstał nowoczesny basen.

W 2006 r. otwarto nową pijalnię wód mineralnych wzorowaną na istniejącej tam kiedyś drewnianej. Choć nazywają się niepozornie – Henryk, Franciszek, Anna, Józef II oraz Słone – każda z wód zdrojowych to podróż w inne rewiry podniebienia.

A jeśli będziemy mieć dosyć tych wszystkich ekstrawagancji, zostaną jeszcze zamykające od wschodu pasmo Jaśliska. Koniec świata z filmową kartą. Zamieszkana przez raptem 400 osób wieś zagrała fikcyjne Żłobiska w kultowym już Winie truskawkowym, które reżyser Dariusz Jabłoński nakręcił na podstawie prozy Andrzeja Stasiuka. Czas stanął tu w miejscu parę dekad temu i od tamtej pory ani drgnie. Oto wciąż żywa opowieść galicyjska.