Gdy mieszkasz na szczycie szklanej, zwieńczonej piramidą wieży, możesz się spodziewać niespodziewanych wizyt. I to nawet w Szwajcarii, gdzie pojawienie się przed czyimiś drzwiami bez zapowiedzi jest nie do pomyślenia.

– Odkąd się tu wprowadziłam, już mnie nie dziwi dźwięk dzwonka domofonu. Zresztą spójrz sama – mieszkać tu to tak, jakby mieć ulubionego Picassa czy Moneta na ścianie w salonie – opowiada mi lokatorka oryginalnego budynku zaprojektowanego przez gwiazdorski duet architektoniczny z Bazylei: pracownię Herzog & de Meuron.

Również z powodu takich budynków zostali oni laureatami Nagrody Pritzkera nazywanej architektonicznym Oscarem. Wokół nieograniczony widok na miasto, a jedyną nieprzezroczystą ścianą jest ta okalająca łazienkę. Jak na dłoni widać stadion św. Jakuba przebudowany z okazji Euro 2008, które dla projektantów było rozgrzewką przed stworzeniem Allianz Areny w Monachium i „Ptasiego Gniazda” na igrzyska olimpijskie w Pekinie.

Z czego słynie Bazylea? 

Bazylea jest rozległa, z zabudową raczej niewysoką, bo długo nie można było budować wyżej, niż sięgały gotyckie wieże katedry, w której pochowano Erazma z Rotterdamu. Na przeciwległym brzegu Renu wzrok przyciągają dwie gigantyczne piramidalne wieże Roche, przypominając o tym, że miasto przemysłem farmaceutycznym stoi. Pierwsza, licząca 178 m, jest od 2015 r. najwyższym budynkiem zarówno Bazylei, jak i całej Szwajcarii. W jej cieniu przez ostatnie lata pięła się w górę druga, która przerosła ją o 27 m. Trzecia jest w planach. Wszystkie – oczywiście – projektu Herzog & de Meuron.

Zanim wieże powstały, długo nad nimi debatowano, a mieszkańcy miasta głosowali w referendum. Co ciekawe, słynne nazwisko architekta nie zawsze decyduje o powodzeniu projektu – w głosowaniu przepadła choćby wieża projektu Zahy Hadid, która miała stanąć na obrzeżach starówki, tuż koło tryskającej wodą na wszystkie strony mechanicznej fontanny autorstwa Jeana Tinguely’ego, najsłynniejszego szwajcarskiego artysty, który zaklinał stal i ruch w swoje unikalne, kinetyczne prace.

W przewodniku czytam, że dawniej na miejscu fontanny była scena teatralna. I to ona właśnie zainspirowała Tinguely’ego do stworzenia ośmiu mechanicznych stalowych postaci, które niczym aktorzy odgrywają przed nami szalony i psotny teatr wodny. Kręcą się wokół, tworzą wodne wiry, wywijają piruety czy pedałują w miejscu w jakimś przedziwnym tańcu.

Zaintrygowana ruszam na drugą stronę rzeki, gdzie nad brzegiem Renu wznosi się Muzeum Tinguely’ego zaprojektowane przez Maria Bottę w formie ceglanego prostopadłościanu z walcowatą wieżą. Przed budynkiem, którego fasada zdaje się patrzeć na mnie szklanymi migdałami oczu, ustawiono skromniejszą wersję fontanny ginącą nieco w cieniu buchającej kolorami rzeźby artystki Niki de Saint-Phalle – żony i współautorki wielu prac Tinguely’ego (np. fontanny stojącej przed Centrum Pompidou w Paryżu). 

Na czterech piętrach muzeum istne szaleństwo. Kinetyczne rzeźby zdają się nie ustawać w ruchu, nawet gdy napędzające je silniki są wyłączone, wszystko buzuje, wibruje, trzeszczy, krążąc po orbicie niezwykłego, stworzonego przez artystę świata. By uspokoić zmysły, w muzealnym sklepiku kupuję paczkę krojonych w kostki niczym domino, charakterystycznych dla Bazylei ciasteczek läckerli. Przypominają nieco lukrowane polskie pierniczki i smakują nie tylko mnie, ale i łabędziom, które przyczłapały do mnie znad rzeki skuszone szelestem torebki.

Co warto zobaczyć w Bazylei? 

Wsiadam do autobusu miejskiego i jadę na przedmieścia Bazylei. A że to miasto położone na granicy trzech państw: Szwajcarii, Niemiec i Francji, ląduję po niemieckiej stronie, w Weil am Rhein. Mieści się tu siedziba Vitry, której założyciel Willi Fehlbaum był tym, który w 1989 r. jako pierwszy w Europie zaprosił do współpracy słynnego amerykańskiego architekta Franka O. Gehry’ego. Ten właśnie zaczynał eksperymenty z budynkami dekonstruktywistycznymi.

Niedługo później, dzięki projektowi Muzeum Guggenheima w Bilbao, będzie o nim mówił cały świat. Jednak hiszpańskiego projektu pewnie by nie było, gdyby nie wcześniejsza biała hala produkcyjna Vitry i pobliskie muzeum z rozszczepionym dachem. Późniejszy budynek jego projektu, wyglądający jak zwariowana wariacja na temat pączkującego szarego diamentu, stoi w Bazylei w kampusie Novartisu. Drugą wielką architektką zaproszoną przez Vitrę była Zaha Hadid.

Remiza strażacka z 1993 r. to pierwszy kiedykolwiek zrealizowany projekt słynnej Brytyjki irackiego pochodzenia. Budynek miał przypominać zaklęty w architekturze wielki wybuch, więc nie ma w nim ani jednego kąta prostego. Podobno strażacy, którzy tu pracowali, dostawali zawrotów głowy i choroby morskiej od poruszania się wśród nieregularnych, ostrych i splątanych kształtów. Już po chwili zwiedzania mnie również lekko kręci się w głowie. Na szczęście obok rozciąga się będący oazą spokoju ogród projektu Holendra Pieta Oudolfa.

A wisienką na tym torcie jest tu kolejny niezwykły projekt: składające się na niego domy są długie jak stodoły i proste, z dwuspadowym dachem – takie jak rysują dzieci. Ich frontowe i tylne ściany są całkowicie przeszklone. Co więcej, ustawiono je na skos, jeden na drugim. Dzięki temu powstał budynek zarówno spektakularny, jak i genialny w swej prostocie.

Łączy wszystkie strony świata i kraje, pomiędzy którymi się znajduje: Szwajcarię z Francją, Francję z Niemcami i Niemcy ze Szwajcarią. Mowa o wielokrotnie nagradzanym VitraHaus autorstwa – oczywiście – Herzog & de Meuron.

Architektura Bazylei 

Choć słynny duet architektów tworzy teraz na całym świecie – wśród ich najbardziej znanych projektów jest np. filharmonia w Hamburgu, Muzeum De Younga w Golden Gate Park w San Francisco czy przemiana londyńskiej elektrowni w Tate Modern – to dla Bazylei zawsze znajdują czas. Ile dokładnie jest tu ich budynków, trudno zliczyć. Co ciekawe, każdy jest w innym stylu – mającym pasować do okolicy i przeznaczenia – więc tropienie ich to fajny pomysł na długi spacer.

Zaczynam od niepozornej rozdzielni kolejowej, która przyniosła pracowni sławę. Wygląda jak kostka z wyciągniętą piramidą dachu, bez okien, cała obandażowana miedzianą listwą. Teraz, gdy zbrązowiała, mniej się rzuca w oczy, ale gdy powstała, złociła się w słońcu ciepłą miedzianą tęczą. Obok stoi Porte d’Alsace, biurowiec przy dworcu, z którego odjeżdżają pociąg TGV do Francji.

Jego niezlicowane szyby jak w krzywym zwierciadle odbijają okoliczne kamienice. Dalej: nowiutki szary apartamentowiec MOH, którego fasada wygląda tak, jakby lekko falowała od upału za sprawą pokrywających ją nieregularnych, przesuwnych żaluzji. Na trasie wycieczki odkryjemy też kilka prywatnych willi, szpitalną aptekę czy nawet centrum rehabilitacji!

A z miejsc łatwiejszych do zwiedzania: Muzeum Kultur o najeżonym kanciastym dachu oraz organiczne, płynące zakręconymi krwistoczerwonymi liniami wnętrze kasyna. Na koniec cichym tramwajem podjeżdżam na plac wystawowy Messe.

Stoi przy nim wizytówka Bazylei: centrum targowe, które podczas słynnych targów sztuki Art Basel wypełnia się najdroższymi dziełami świata. Patrząc na jego okrągłą, przypominającą gniazdo kopułę ze stalowej plecionki, przez której środek prześwituje niebo, nie po raz pierwszy myślę sobie, jak fajnie by było, gdyby ściany umiały mówić. 

Bazylea – informacje praktyczne 

  • Bezpośrednio z Warszawy polecimy do Bazylei Wizz Airem; bilet: od 220 zł. Lot z przesiadką: Swiss i LOT.
  • Po zameldowaniu się we wszystkich hotelach w Bazylei, otrzymamy BaselCard, która zapewnia darmowe przejazdy komunikacją miejską, dostęp do Wi-Fi oraz zniżki: na wypożyczenie roweru, bilety do muzeów, wycieczki czy wstęp do zoo.
  • Zajrzyjcie do muzeum Fondation Beyeler, które ma niezwykłą kolekcję dzieł m.in. Picassa, Giacomettiego, Moneta, Degasa

Tekst ukazał się na łamach magazynu „National Geographic Traveler Extra. 20 miast na weekend – przewodnik po najciekawszych miastach Europy” (nr 04/listopad-styczeń 2022/2023).