Na lotnisku Bergamo-Orio al Serio ląduję punktualnie o 8 rano. Już kilka minut później jadę samochodem w kierunku Trentino – miejsca, gdzie spędzę najbliższe dni. Butelka chłodnej wody pozwala mi zapomnieć o krótkiej nocy i porannym locie.

– Wiesz, Trentino ma bardzo bogatą historię – zagaja kierowca. – Przed laty region leżał na terytorium panowania monarchii austro-węgierskiej. Te wpływy widać do dziś, nie tylko w kuchni, ale też w mentalności. Często powtarzam, że Trentino to most do innych kultur – dodaje.

Wkręcam się jego w opowieść.

– To bardzo włoski region, ale pod pewnymi względami różni się od reszty kraju. Na przykład, mój dziadek miał bardzo jasne blond włosy – śmieje się mój rozmówca.

Po krótkiej drzemce w aucie widzę, że otoczenie nie wygląda już tak, jak jeszcze pół godziny temu. Płaskie tereny ustąpiły miejsca górom. Kierowca z wyraźnym entuzjazmem wita mnie w Trentino. Czas rozpocząć włoską przygodę!

Leśna kąpiel w Parco del Respiro

O leśnych kąpielach po raz pierwszy usłyszałem kilka miesięcy temu. Wtedy nie była to jeszcze szczególnie popularna aktywność. Za chwilę będę miał okazję dowiedzieć się, na czym tak naprawdę polega. Wprowadza mnie Stefania.

– Możesz wybrać dowolny kamień i zostawić w nim dręczące cię myśli. Nie ma sensu zabierać ich do lasu – zachęca.

Chwilę później przechodzimy przez symboliczną „bramę między światami”. Kątem oka widzę, że Stefania wykonuje coś na wzór wycierania butów. Sam przykucam, dotykam ściółki i dziękuję drzewom za to, że są. Za tlen, za cień i za wszystkie inne dary, których na co dzień nie doceniam.

Leśna kąpiel składa się z 5 ćwiczeń. Najpierw oboje skupiamy swoją uwagę na cieniu i padających na ziemię snopach światła. Po rozbudzeniu wzroku pora na słuch. Przez kilkaset metrów idziemy w absolutnej ciszy, koncentrując się na dochodzących z różnych stron dźwiękach. Stefania przerywa milczenie specjalnym dzwonkiem w momencie, kiedy dochodzimy do miejsca z „wyjątkową energią”. Siadam pod największym z drzew. Moja przewodniczka inicjuję krótką medytację.

– Skup się na oddechu. Wdech i wydech... Powietrze przechodzi kolejno przez wszystkie części ciała – mówi spokojnie.

Takie ćwiczenie, nawet jeśli trwa tylko kilka minut, potrafi być bardzo relaksujące. Zwłaszcza na łonie natury. Po medytacji nawet szyszki pod nogami kują jakby mniej. Wyciszeni ruszamy dalej doświadczać las. Kolejno przez dotyk, a następnie przez serce.

– Idź nie tam, gdzie prowadzi cię wzrok, a tam gdzie czujesz. Po drodze zbieraj gałązki, szyszki i inne dary lasu, które przykuwają twoją uwagę – instruuje mnie Stefania.

Oboje nieco chaotycznie chodzimy między drzewami. Dzwonek ponownie oznacza koniec ćwiczenia, a przynajmniej jego pierwszej części. Z zebranych darów lasu robimy autorską mandalę. Z pozornie przypadkowych przedmiotów udało nam się stworzyć coś intrygującego.

Parco del Respiro leży na skraju wioski Fai della Paganella. Dlaczego właśnie w tym lesie warto zażyć leśnej kąpieli? Oczywiste atuty estetyczne to nie wszystko. Gęsto rosnące w lesie buki są dodatkowo źródłem monoterpenów – związków chemicznych o silnych właściwościach zapachowych. Razem z sosnami i świerkami drzewa tworzą wyjątkowy mikroklimat polecany szczególnie osobom, które borykają się z chorobami kardiologicznymi.

Kto lubi poczuć, jak serce bije mocniej, powinien rozważyć spacer jedną z pieszych tras w Parco del Respiro. Szlaki nie są bardzo wymagające i żaden z nich nie jest dłuższy niż kilka kilometrów. Ze względu na sąsiedztwo znanych na całym świecie Dolomitów, inne, mniejsze wzniesienia w regionie nie są tak tłumnie oblegane. Możemy zatem w spokoju nacieszyć się panoramą okolicznych miast i miasteczek, w tym Trydentu.

Trekking w Dolomiti di Brenta

Pierwszy pełny dzień w Trentino. Wypoczęty i podekscytowany czekam na przewodnika. Dziś będzie aktywnie. Wiem tylko tyle, że wybieramy się w góry. Nauczony doświadczeniem własnym oraz znajomych piechurów wkładam wygodne buty trekkingowe. Do plecaka zabieram tylko to, co najważniejsze (w tym m.in.: dwie butelki wody, batonik, krem z filtrem i kapelusz, gdyby słońce jednak zechciało wyjść zza chmur). Zbędne kilogramy na plecach to ostatnie, co będzie mi potrzebne po kilkunastu kilometrach marszu.

Samuele już na mnie czeka. To on pokaże mi dziś najpiękniejsze miejsca w Dolomiti di Brenta. Nazwa tego pasma górskiego jest myląca. Paganella (2,124 m n.p.m.), na którą się wybieramy, nie leży w Dolomitach, tylko w górach, które mają podobną budową geologiczną.

Szczyt zdobywamy „na leniucha”, czyli wjeżdżając dwoma kolejkami z miasta Andalo. Druga z nich to wyciąg narciarski, z którego zimą tłumnie korzystają turyści – również z Polski. Oczywiście na Paganellę można wejść też pieszo lub wjechać rowerem, co wcale nie musi być tak męczące, jak się wydaje. O tym jednak później.

Im wyżej, tym chłodniej, a górskie widoki robią się coraz ciekawsze. – Zobacz, świstak. Jest tu prawie za każdym razem, kiedy rano wjeżdżam na górę – mówi Samuele. Rzeczywiście, pod nogami widzę charakterystycznego futrzaka, który do dziś wielu Polakom kojarzy się z zawijaniem w sreberka.

Trekking zaczynamy od Sentiero delle Aquile. Szlak ma swój początek na szczycie Paganella, a jego całkowite przejście, zgodnie z drogowskazami, powinno zająć około godziny i 15 minut. Jednym z ciekawszych miejsc, jakie widzimy po drodze, jest naturalna jaskinia. Mój przewodnik opowiada, że bije w niej źródło wody, dzięki której ludzie są młodsi. Obaj uzupełniamy bidony do pełna.

W porównaniu do mijanej via ferraty trasa nie jest trudna, ale i tak trzeba być ostrożnym. Zwłaszcza na odcinku ze stalowym łańcuchem. Za nim czeka na nas... dzwonek.

– Możesz pomyśleć marzenie i zadzwonić – wyjaśnia Samuele.

Nie zastanawiając się dwa razy, szybko chwytam za sznurek.

Kolejny etap trasy jest już o wiele prostszy. Co prawda wspinamy się coraz wyżej (w sumie przewyższenie na trasie wynosi około 155 metrów), ale droga jest coraz szersza. Strome krawędzie oddalają się na bezpieczną odległość od moich stóp, ale widoki nie tracą na jakości. Jest pięknie, po prostu. Po dotarciu do rozwidlenia dróg nie wracamy na szczyt. I dobrze, bo nie chcę jeszcze wracać do miasta. Zamiast tego kontynuujemy wycieczkę, idąc szlakiem z numerem 602.

– To stare oznakowanie. Przed rozpowszechnieniem nawigacji GPS służyło przede wszystkim ratownikom górskim – dowiaduję się od Samuele.

Jezioro Molveno z perspektywy dwóch kółek

Na wycieczkę rowerową czekam z ekscytacją i pewnymi obawami. Jak wiele osób w pandemii mocno ograniczyłem aktywność fizyczną i forma już nie ta, co jeszcze półtora roku temu. Na miejscu moje obawy znikają.

Przygodę z jednośladem zaczynam w centrum miasteczka Andalo. Tuż obok kolejki, którą wjeżdża się na Pagenellę, mieści się wypożyczalnia rowerów Pagenella Bike Academy. Okazuje się, że razem z Eleną, moją przewodniczką, będziemy jeździć elektrycznymi rowerami górskimi eMTB. Już sam silnik sprawia, że jazda jest przyjemniejsza, a przed stromymi podjazdami mogę nie tylko zmienić przerzutki, ale też włączyć wspomaganie. Kiedy jedziemy w kierunku jeziora Molveno, przypominam sobie rowerzystów mijanych wczoraj. Już wiem, że wcale nie musieli być aż tak bardzo wysportowani, jak mi się wydawało.

Trasa jest pełna wzniesień i wyboista. Nie odczuwam tego jednak na moim rowerze. Szlakiem poruszają się zarówno cykliści, jak i piesi turyści. Mijamy się bezkolizyjnie. Wygląda na to, że przez kilka sezonów obie grupy nauczyły się żyć ze sobą w zgodzie.

– Rowery elektryczne cieszą się ogromną popularnością. Zwłaszcza teraz, kiedy ludzie chcą wrócić do formy po długich miesiącach spędzonych w domu – mówi Elena.

Jak dodaje, latem uczy dzieci i młodzież szusowania na dwóch kółkach, a zimą prowadzi lekcje jazdy na nartach i snowboardzie. To kolejne potwierdzenie tego, że w Trentino sezon na aktywny wypoczynek trwa cały rok.

Po około 30 minutach dojeżdżamy do jeziora Molveno.

– Przepięknie – tylko tyle jestem w stanie powiedzieć.

Turkusowa woda bajecznie komponuje się, z otaczającymi ją górami. Samo jezioro jest ogromne i, jak się potem dowiaduję, dość chłodne. To dlatego, że choć sztuczne, to jest zasilane wodą z lodowca. Niska temperatura nie odstrasza jednak plażowiczów i amatorów sportów wodnych. Po drodze mijamy kilka osób pływających na deskach SUP. Naprzeciwko niewielkiej plaży mieści się pole campingowe. Widzę całkiem sporo kamperów i namiotów. Wcale nie dziwię się przyjezdnym. Sam chciałbym wstawać co rano z widokiem na takie jezioro.

Kiedy okrążamy Molveno droga jest już płaska. Na chwilę zjeżdżamy z trasy, żeby zobaczyć drugi, mniejszy ale równie urokliwy akwen – jezioro Nembia. Nie widzę żadnej wypożyczalni ze sprzętem sportowym. Ludzi też jest znacznie mniej. Drewniany pomost za to aż prosi się, żeby usiąść z książką i wdychać rześkie, górskie powietrze. Na to nie mamy jednak czasu. Jedziemy dalej, w kierunku miasta. Na obiad.

Jedz, delektuj się, smakuj i… nie grzesz w kuchni

Pamiętacie film „Jedz, módl się, kochaj” z Julią Roberts w roli głównej? Grana przez nią Liz rozpoczyna swoją podróż po świecie od Włoch, gdzie oddaje się przyjemności jedzenia. W Trentino wielokrotnie przypominam sobie sceny z knajpek i restauracji. Na moich talerzach kolejno ląduje wszystko to, co powinno: pizza, spaghetti, gnocchi... W kieliszku oczywiście wino. Jak się dowiaduję, pasta nie jest najpopularniejszym przysmakiem na północy Włoch, ale i tu praktycznie w każdym menu znajduję tagliatelle z różnymi dodatkami, najczęściej dziczyzną i regionalnymi serami.

Za każdym razem, kiedy zastanawiam się, co zamówić na obiad lub kolację słyszę, że specjałem kuchni Trentino jest polenta. Przedostatniego dnia wyjazdu decyduję się właśnie na gotowaną kaszę z mąką. Lokalny przysmak okazuje się lekkim, a zaraz sycącym dodatkiem do mięs, serów lub grzybów. Lubię to! Polenta zawdzięcza swoją popularność temu, że jest bardzo prosta w przygotowaniu, a składniki są łatwe do zdobycia.

Każdy posiłek w towarzystwie Włochów jest okazją do rozmów o lokalnej kuchni i grzechach, jakich dopuszczają się zagraniczni restauratorzy.

– Najbardziej dziwią mnie Amerykanie, kiedy w filmach zamawiają jedną pizzę na paczkę znajomych. Przecież to danie dla jednej osoby – burzy się moja przewodniczka.

Jak dodaje, niedopuszczalna jest też pizza z ananasem (niestety) albo jeszcze gorzej z keczupem. Kolejne poważne przewinienie to dodawanie mleka do carbonary.

Kawa to już oddzielna kwestia. Niemalże świętość. Choć sam na co dzień jej nie pijam, w Trentino robię wyjątek. Serwowana w maleńkich filiżankach rzeczywiście pobudza i co dla mnie ważniejsze, jest bardzo smaczna. Z początku symboliczne porcje napitku mnie dziwią, ale szybko poznaję metodę.

– Są małe, ale mocne. Wiesz, że to prawdziwa kawa. Za granicą zamawiam tylko espresso. Przecież wszystko inne to czarna woda – śmieje się Elena.

Jako laik nie mam odwagi wchodzić z nią w dyskusję.

Praktyczne informacje

W Trentino sezon trwa praktycznie cały rok. Od wiosny do jesieni region odwiedzają głównie miłośnicy trekkingu, wycieczek rowerowych, ale też sportów wodnych – w tej kwestii prym wiedzie jezioro Garda. Zimą z kolei bardzo chętnie przyjeżdżają narciarze, także z Polski. Większość wypożyczalni sprzętu oferuje lekcje z profesjonalnymi nauczycielami.

Wielu mieszkańców Trentino pracuje w branży turystycznej. Miejscowe hotele w dużej mierze nie należą do globalnych koncernów, a są od pokoleń prowadzone przez rodziny.

Dojazd na własną rękę samochodem lub tanimi liniami lotniczymi. Wizz Air (Lotnisko Chopina) i Ryanair (Lotnisko Warszawa-Modlin) latają bezpośrednio z Warszawy na lotnisko Bergamo-Orio al Serio.