W 1997 roku Patrick de Gayardon skoczył z norweskiej góry Kjerag. Do lotu użył specjalnego kombinezonu, który posiadając troje skrzydeł w locie stawał się lotnią i pozwalał mu szybować. Takie rozwiązanie, nazwane wingsuit, zrewolucjonizowało skoki BASE jumping. Ich nazwa pochodzi od skrótu i oznacza wykonywanie skoków z wyjątkowych i wysokich miejsc: wież, gór, zboczy skalnych, drapaczy chmur, mostów i tym podobnych. 
 

Zanim nastał wingsuit skoczkowie używali przede wszystkim paralotni i spadochronów. Ale dopiero ten wynalazek pozwolił na kontrolowany lot przez na przykład płonące obręcze czy łuki skalne.
 


Niestety wśród skoczków używających wingsuitów zdarzają się wypadki, w ubiegłym roku na 37 ofiar śmiertelnych BASE jumpingu aż 24 próbowały lotu właśnie w takim kombinezonie. 
 

- Można mieć poczucie, że w pełni kontrolujesz to co robisz - mówi Jeb Corliss, który uprawia ekstremalne skoki od prawie 20 lat - Ale to jest właśnie niebezpieczne. Nie jesteśmy ptakami i nie lecimy. To jest spadanie w kierunku ziemi z ogromną prędkością, jeśli coś pójdzie nie tak - zginiesz.
 

Czy zatem nie warto próbować swoich sił w takim sporcie? My nie zniechęcamy - ale bez odpowiedniego (długiego) treningu pod okiem ekspertów i przygotowania z obsługi sprzętu - lepiej nie próbować. No i zachować rozsądek i pokorę, bo z grawitacją dyskusji niestety nie ma.