Reklama

Imiona i Nazwiska
- Fridtjöf Nansen i załoga statku Fram
Czas akcji
24 czerwca 1893 - sierpień 1896
Miejsce akcji
Arktyka
Była połowa marca 1895 r. Za północnym kołem podbiegunowym wmarzniętym w lód pokrywający Ocean Arktyczny tkwił statek. Wokół niego uwijało się trzynastu ludzi. W siarczystym mrozie przygotowywali sanie, uprzęże dla psów, zapasy prowiantu. Kilka dni później dwaj mężczyźni oddalili się powoli na nartach, kierując się na północ. Jednym z nich był Fridtjöf Nansen, norweski polarnik znany ze śmiałych pomysłów. Dlaczego opuszczał jednostkę?
Fram należący do norweskiej ekspedycji polarnej został uwięziony półtora roku wcześniej. To nie był wypadek przy pracy, nieuwaga czy ignorancja załogi – wszystko odbywało się zgodnie z planem, przynajmniej do pewnego momentu. Morskie prądy przesuwały na północ pola lodowe, a wraz z nimi i statek. Dryf był jednak tak wolny i kapryśny, że według obliczeń Nansena dotarcie w ten sposób w pobliże bieguna zajęłoby kilka lat. Gdy Fram przekroczył 84 stopień szerokości, co już było niesamowitym osiągnięciem, Norweg powziął decyzję: pójdzie na biegun. To właśnie niezdobyty dotąd biegun stanowił jeden z celów wyprawy. Nansen na towarzysza wybrał Hjalmara Johansena – doskonałego narciarza, a przy tym „z silnym i miłym charakterem”; sprawa ważna w podróży, która mogła być ostatnią w życiu.
Nansena nic nie mogło powstrzymać. Jeszcze jako student zoologii odbył rejs wielorybniczy po Oceanie Arktycznym. Towarzystwo starych wilków morskich, proste życie, możliwość obserwacji zwierząt – to wszystko wpłynęło na jego późniejsze wybory życiowe. Chciał badać i poznawać Arktykę. Już podczas tego rejsu poczynił pierwsze obserwacje. Doszedł do wniosku, że prądy morskie płyną ze wschodniej Syberii, przez Ocean Arktyczny, w kierunku Grenlandii. Nansen był pewien, że znalazł klucz do zdobycia bieguna – należało wykorzystać naturalny ruch oceanu. Wiedzę tę spożytkował: dopłynął Framem do Wysp Nowosyberyjskich, stamtąd odbił maksymalnie na północ i pozwolił się nieść przez lód.
Legenda, heros, wybitny humanista – tak Nansen był postrzegany jeszcze za życia (Fot. Hulton Archive/Getty Images/FPM)

Syzyfowa praca
Nansen i Johansen do bieguna mieli około 650 km i byli zdani wyłącznie na siebie. Nie było żadnych szans na odnalezienie Frama w drodze powrotnej. Początkowo marsz nie sprawiał problemów. Psy mknęły po płaskim lodzie, ciąg­nąc ponad 600 kg ładunku i pokonując dziennie kilkanaście mil. Z czasem teren zrobił się bardzo trudny – drogę zagrodziły niekończące się łańcuchy lodowych wzgórz. Jesteśmy wyczerpani przenoszeniem sań przez te grzebienie – pisał Nansen. Poruszali się bardzo wolno, błądzili, wyciągali zaprzęgi ze szczelin. Ich ubrania zamarzały, krępując ruchy, a gdy po całym dniu kładli się do śpiwora, lodowa skorupa tajała i przesycała ich wilgocią. Wieczorem byli tak zmęczeni, że zasypiali, jedząc.
Po dwóch tygodniach Nansenowi zaczęła kiełkować myśl, że mądrze byłoby zaniechać marszu do bieguna. Teren był zbyt trudny, a psy za słabe. Część zwierząt już byli zmuszeni zabić. Na dodatek pomiary wskazywały, że pole lodowe, po którym szli na północ, było spychane przez dryf na południe. Czyli cały wysiłek wkładali w to, by pozostać w miejscu. 8 kwietnia Nansen zdecydował – zawracają. Znajdowali się za 86 stopniem szerokości geograficznej. Tak daleko nikt przed nimi nie dotarł.
Marsz na południe okazał się jeszcze gorszym koszmarem. Nadchodziło lato. Temperatura w dzień często skakała powyżej zera. Cienki lód pokrywała warstwa miękkiego śniegu, w którym sanie grzęzły, a psy i ludzie zapadali się po kolana. Drogę coraz częściej przegradzały rozległe kanały wypełnione krą, które dodatkowo spowalniały marsz. Tymczasem głód zmuszał ich do pośpiechu. Kończyły się zapasy zabrane ze statku, nie było zwierzyny. Bezustannie wypatrywali lądu. Nigdy, przenigdy nie chciałbym powrotu tych dni – zapisał Nansen pod datą 15 czerwca.
Kilka dni później spuścili wreszcie na wodę kajaki. Wieźli je na saniach od momentu opuszczenia Frama, wiedząc, że będą konieczne, gdy lód otworzy się na dobre. Przepływali kanał, na brzegu zakładali narty i razem z psami ciąg­nęli ładunek do następnego rozlewiska. Ze sfory liczącej 28 zwierząt pozostały zaledwie dwa.

Z polarników w robotników
Na początku sierpnia o mało nie wydarzyła się tragedia. Mężczyźni szykowali się właśnie do pokonania kanału. Johansen zawrócił po sanie, a Nansen przytrzymywał swoje, żeby nie zsunęły się do wody. Nagle usłyszał towarzysza wołającego, by wziął szybko strzelbę. Kiedy się odwrócił, zobaczył go powalonego przez niedźwiedzia. Johansen trzymał zwierzę za gardło i bronił się rozpaczliwie. – Spiesz się, jeśli chcesz zdążyć; celuj dobrze – krzyczał Johansen. Nansen musiał podnieść upuszczoną w pośpiechu broń. Jedna kula powaliła misia. Johansen wyszedł z tego z raną ręki i ze szramami na twarzy.
Dopiero 15 sierpnia przybili do nieznanego im lądu. Była to wyspa w archipelagu Ziemi Franciszka Józefa. Pierwszy raz od dwóch lat doznajemy radości chodzenia po ziemi – zanotował Nansen. W przypływie optymizmu zaczęli myśleć, że powrót do Norwegii nastąpi już wkrótce. Wydawało im się, że najgorsze mają za sobą. Zwierzyny było w bród, morza nie skuwała kra. Następne dni przyniosły jednak gorzkie rozczarowanie – uwięziły ich lód przygnany wiatrem i niepogoda. Zbliżała się jesień. Musieli zacząć przygotowania do spędzenia kolejnej zimy w Arktyce – trzeciej od wyruszenia Frama z Norwegii. Mężczyźni z wędrowców przedzierzgnęli się w robotników. Zbudowali chatę z kamieni, później rozpoczęli polowanie. Nie znali litości. Mięso niedźwiedzi i tłuszcz morsów musiały wystarczyć do wiosny. Podczas tych prac z zazdrością patrzyli na ptaki odlatujące na południe.

Przespać całą noc
15 października słońce po raz ostatni ukazało się nad horyzontem. Od tej pory niewiele wydarzeń przerywało monotonię nocy polarnej. Głównymi zajęciami Norwegów były jedzenie i sen. Przesypiali nawet 20 godzin na dobę, byle czas szybciej mijał. Nędzę swego położenia szczególnie dotkliwie odczuli w czasie Bożego Narodzenia, najbardziej rodzinnych świąt.
W dalszą podróż na południe wyruszyli dopiero w maju następnego roku. Z wielu sytuacji cudem wyszli cało. Raz Nansen wpadł do głębokiej szczeliny, innym razem zostali zaatakowani przez morsy. Najgorsze wydarzenie miało miejsce w połowie czerwca. Przycumowali kajaki i poszli rozejrzeć się po okolicy. Dopiero ze szczytu wzgórza zobaczyli, że ich łodzie zerwały się i płyną na otwarte morze. Tylko dzięki determinacji Nansena, który rzucił się za nimi wpław, udało się je odzyskać.
17 czerwca Nansen podczas przechadzki po wyspie usłyszał szczekanie psa. Później ludzki głos. Mężczyzna, którego zobaczył, okazał się Anglikiem. Panowie – jeden czysty i elegancki, drugi zarośnięty i obdarty – wymienili się uprzejmościami. Po krótkiej rozmowie Anglik nagle zawołał: – Czy pan nie jest przypadkiem Nansenem? (Marit Greve, biografka Nansena, porównała to wydarzenie do spotkania Livingstone’a ze Stanleyem w Afryce, w czasie którego padło słynne zdanie „Livingstone, jak sądzę”).
Polarnicy natknęli się na brytyjską wyprawę prowadzącą badania na Ziemi Franciszka Józefa. Statek Windward dostarczający zaopatrzenie zabrał ich do kraju. Trudno uwierzyć, że kilka dni po ich przybyciu do Norwegii przypłynął także Fram. Został zniesiony przez dryf w pobliże Spitsbergenu; tam uwolnił się z lodu i obrał kurs na Norwegię.

Sprawiedliwie na pół
Choć na sam biegun Nansen nie dotarł, wyprawa przyniosła mu ogromną sławę. Był uważany za zmarłego, tymczasem wrócił cały i zdrowy, podobnie jak pozostali członkowie załogi Frama. Obserwacje i pomiary naukowe z trzyletniej ekspedycji zostały opublikowane w sześciu tomach i miały duże znaczenie dla poznania Arktyki. Wielu naukowców wierzyło, że na odkrycie czekają tam rozległe lądy, zaś Ocean Arktyczny jest bardzo płytki. Jedno i drugie okazało się nieprawdą. Nansen z całą pewnością stwierdził też, że „epidemii szkorbutu nie powoduje brak ruchu, jak się sądzi”.
Słynny polarnik po powrocie do kraju rzucił się w wir pracy. Został pierwszym ambasadorem Norwegii w Londynie. Po I wojnie światowej zaangażował się w działalność humanitarną. Starał się pomóc m.in. ofiarom wielkiego głodu na Ukrainie oraz wojny grecko-tureckiej. W grudniu 1922 r. został laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. Otrzymane pieniądze podzielił sprawiedliwie – połowę przeznaczył na budowę ferm rolnych na Ukrainie, połowę na greckie obozy uchodźców w Turcji. Wtedy też zainteresowała go sytuacja w ormiańskich obozach. Tak zwane paszporty Nansena – dokumenty tożsamości wręczane uchodźcom – zaczęły być wydawane z inicjatywy Norwega. Do dziś w Armenii wiele ulic, placów, szpitali nosi jego imię – dla uhonorowania wysiłków, jakie włożył w pomoc Ormianom.
Nansen wywierał duży wpływ na młodych ludzi w Norwegii i na Zachodzie. Był człowiekiem niezniszczalnym fizycznie i psychicznie. Wśród jego wielbicieli znalazł się m.in. młodszy o ponad dwie dekady Roald Amundsen – przyszły zdobywca bieguna południowego. Gdy Nansen wrócił szczęśliwie z wyprawy Framem, Amundsen obiecał sobie, że zostanie polarnikiem. Słowa dotrzymał.
Trasa „Frama” i wędrówki Nansena po opuszczeniu statku.
Warto wiedzieć:
- W 1922 r. Norweg dostał Nobla. Tzw. paszporty Nansena pozwalały uchodźcom zacząć nowe życie.

Reklama
Reklama
Reklama