Surfing nieodmiennie kojarzy nam się z palmami, upałem, białym piaskiem plaży i lazurowym niebem. Ta ekipa jednak woli wyzwania, najpierw podbijała zimny i gniewny Bałtyk, a po 6 miesiącach od tamtej wyprawy postanowiła sprawdzić się w następnym miejscu. Tym razem wybór padł na Nową Zelandię, ale i tu nie będzie tak, jak moglibyście się spodziewać. Wyprawa ruszyła w lutym 2017, a nie w sezonie wakacyjnym jak można by się spodziewać po miłośnikach deski. Oto relacja uczestników:

Reklama

Luty 2017. Warszawa – Londyn – Hong Kong – Auckland. Po dwóch dniach lotu lądujemy w największym mieście Nowej Zelandii. Zmęczeni, ale szczęśliwi bo wita nas piękna, letnia pogoda, która podwójnie cieszy w związku z tym, że Europę opuściliśmy w zimowej aurze. W Auckland nie zostajemy jednak długo. Odsypiamy “jetlag” w tanim hotelu w okolicy lotniska i następnego dnia łapiemy ostatni samolot do Christchurch na wyspie południowej. Tam dołącza do nas Tyson Kożuszek (australijski surfer polskiego pochodzenia) oraz odbieramy Jeepa. Istnieje milion powodów, żeby pojechać do Nowej Zelandii, dla nas głównym celem jest surfing i offroad. Tak trafiamy do Hickory Bay w okolicy Christchurch. Niestety jak na złość, fale na całej południowej wyspie powoli gasną, dlatego jednogłośną decyzją ruszamy w góry w poszukiwaniu offroadowej przygody. Z Christchurch w Nowozelandzkie Alpy prowadzi piękna trasa wzdłuż jezior Tekapo i Pukaki, jednak naszym głównym celem są miejscowości Wanaka i Queenstown.

Po rozmowie z lokalnymi przewodnikami trafiamy na słynną offroadową trasę do Macetown oraz do kanionu Skippers Canyon, który prowadzi nas urwiskami na jeden z najpiękniejszych noclegów w życiu trasą poszukiwaczy złota (kiedyś Nowa Zelandia była rajem dla podróżyjących kamperami, a “freedom camping” był wpisany w narodowe DNA. Teraz, z powodu fali turystów, którzy nie dbali o porządek i zanieczyszczali wyspę, na nocleg można zatrzymywać się tylko w wyznaczonych miejscach. Na szczęście olbrzymia ilość różnego rodzaju kempingów, od tych luksusowych po te darmowe i bardzo podstawowe, oddalone od cywilizacji, pozwala komfortowo przemieszczać się z miejsca na miejsce. Nam w decyzji, gdzie będziemy zatrzymywać się na noc pomogła aplikacja Rankers NZ). Wyjeżdżeni nieubitymi ścieżkami Alp ruszamy dalej, w kierunku fiordów i Zatoki Milforda, znanej przez wielu jako zatoka meszek (polecamy przygotować się na spotkanie z tymi krwiożerczymi bestiami). Po drodze zatrzymujemy się na noc w tajemniczym domku, do którego zaprasza nas przemiła staruszka. Nowa Zelandia to kraj osadników i nadal chlubi się gościnnością i chęcią niesienia pomocy przejezdnym w potrzebie. Do Milford Sound prowadzi jedna droga, która ciągnie się godzinami, jednak widok fiordów i lodowatych wodospadów zapiera dech w piersiach. Dodatkowo po drodze spotykamy papugi, które chcą dostać się do naszych bagaży na dachu samochodu. Idą fale! Dlatego postanawiamy zamienić góry na ocean.

Nasza trasa poniekąd prowadzi szlakiem zaginionej przez linie lotnicze torby, którą przekierowaliśmy do Invercargill i w te rejony kierujemy nasze kroki. Niestety z nadchodzącymi falami nadchodzi zmiana pogody, tak więc musimy przygotować się na sporą dawkę deszczu. Z Invercargill blisko już do parku krajobrazowego Catlins - jednego z najpiękniejszych rejonów południowej wyspy. Zostajemy tam kilka dni surfując, testując naszą terenówkę na bezdrożach, spotykając foki, pingwiny i lwy morskie, które są na tyle zuchwałe, że wyganiają z wody każdego surfera, który znajdzie się w ich pobliżu. Niestety pogoda na tyle zmienia się na gorsze, że decydujemy ruszyć na północ do naszego ukochanego Hickory Bay - miejsca, od którego zaczęliśmy naszą przygodę z wyspą południową. Tam zostajemy kilka kolejnych dni, a na naszą bazę wybieramy zatokę Okains Bay niedaleko Hickory.

Trzy tygodnie na wyspie południowej dobiegają końca, jednak musimy jeszcze przedostać się do Auckland, żeby złapać samolot do Europy. Okazuje się, że nie jest to takie proste - droga na prom prowadząca wzdłuż wschodniego wybrzeża uległa zniszczeniu na wskutek trzęsienie ziemi. Zostaje nam wielogodzinny objazd. W końcu docieramy na prom. Akurat na Cieśninie Cooka panuje sztorm, który daje się we znaki wszystkim pasażerom, a papierowe torebki szybko się wyczerpały, jednak niekończące się lato na północnej wyspie wynagradza nam niedoskonałości pogody wyspy południowej. Jeśli szukacie lata w środku zimy polecamy Wam wyspę północną, jednak dla poszukiwaczy zapierających dech w piersiach widoków i niezapomnianej przygody z dala od zgiełku i cywilizacji, wyspa południowa będzie rajem na ziemi. Trzeba tylko przygotować się na każdy rodzaj pogody.

Andrzej Łąka

zdjęcia oraz video: Maria Lubicz - Łapińska

ZOBACZ FILM Z WYPRAWY:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama