Mam żonę, dwoje dzieci, 43 lata, za rok będę w tym nieszczęśliwym dla każdego Polaka wieku, kiedy to niebycie Mesjaszem lub przynajmniej Prorokiem należy do złego tonu. Wykształcenie wyższe. Żona ma prezydenckie. Ja jestem managerem średniego szczebla. Syn Marek ma 9 lat. Córka Aneta – 16. Za dwa miesiące planujemy wyjechać na wakacje. Rodzinne wakacje. I tego się boję.
Córka chce, żeby blisko były knajpy, dobre imprezy i plaże, no i ma nie być starych ani niedojrzałego emocjonalnie brata: – On zachowuje się jak Czesio z Włatcy Móch, tato! Syn chce mieć place zabaw, boisko, kumpli i stałe łącze oraz góry, i tez wolałby, abyśmy trzymali się daleko, nie chce także mieć nic wspólnego z siostrą: – Ona tylko gada o facetach i ciuchach. Wstyd mu wszyscy robimy. Żona potrzebuje spa, sklepów i porządnych restauracji oraz koniecznie musimy spędzić czas z dziećmi, i mam też zorganizować kilka romantycznych wieczorów z dobrym winem: – Dlaczego nie jest tak jak przed ślubem? Niestety zapomniała, ze było to 18 lat temu i tyle samo kilogramów temu. Ja marzę o wakacjach bez zasięgu, o plecaku, tanich hotelikach i jointach palonych do muzyki Marleya na Jamajce oraz o spokoju i samotności.
Żeby sprecyzować mój problem – jedziemy w tym samym czasie, na te same wakacje i do tego samego miejsca. Czyli tak zwany Rodzinny Wyjazd – moja nieudolna próba odkupienia win za stałą nieobecność w domu. Mam nadzieję, że po wakacjach żona spojrzy na mnie łaskawiej. Bo niech człowiek strzeże się gniewu zawiedzionej kobiety. To jakiś cytat. Ale nie pamiętam czyj. Właśnie syn wysłał mi SMS-a, że chce w Alpy, córka zadzwoniła, ze znalazła tanie bilety do Tajlandii, na Phuket. A żona wyznała mi wczoraj, że już zaplanowała nam Tunezję. Mają tam podobno niesamowitą lassoterapie. Szef mi rankiem zakomunikował, ze to będzie dobrze dla mojej kariery, jeśli na wakacje pojadę do Bułgarii i przy okazji spotkam się z potencjalnym klientem. I jak zwykle subtelnie zakończył: – Wie, Pan… kryzys. Tak wielu ludzi i tak niewiele dobrej pracy.
Na dodatek obcięli mi premię, więc z kasą krucho, a potem okazało się, że teściowa nie może wziąć naszego psa, musimy więc pitbulla zabrać ze sobą. Ogórek się nazywa. Nie wiem zresztą dlaczego. Nie ma w nim nic z warzywa. A wieczorem zepsuł mi się alarm w samochodzie i przez pół nocy siedziałem w oknie, patrząc, czy nie kradną nam radia i felg, a potem pękła nam rura w łazience. Dokładnie wtedy, kiedy rano starałem się oprzytomnieć po nieprzespanej nocy. Są takie dni, że na człowieka nawet ptaki srają. Nazywamy to złymi dniami, ale jak nazwać sytuację, w której całe stado chorych psychicznie gołębi obsiada cię jak szarańcza?
Zacząłem myśleć. Najpierw na kartce zrobiłem listę potrzeb. Zgadzało się jedno – wszyscy chcieliśmy jechać na wakacje. Reszta wydawała się kompletnie nie do pogodzenia. Dzieci nie chcą ani nas, ani siebie nawzajem. My chcemy dzieci, samotności i siebie. Do tego nie chcemy, żeby dzieci brały dragi i alkohol, ale sami chcemy się kilka razy dobrze narąbać. Jeszcze raz zebrałem to wszystko do kupy, kartka zapełniła się wykluczającymi się potrzebami. Rankiem zadzwoniłem do mojego kumpla, a on powiedział: – Jako twój lekarz zalecam ci duże ilości alkoholu w każdej postaci. Trzeba się słuchać lekarza. Napiłem się. Potem znowu. Usiadłem przy kartce z żądaniami. Mój mózg zaczął spokojnie dryfować po oceanach wyobraźni. I nagle przyszło Objawienie, i było jak wybuch bomby atomowej. W świetle radioaktywnego grzyba oświecenia wszystko stało się jasne.
Jedziemy do Sieradza. Nie ma gór, morza, imprez, snobistycznych sklepów, deptaka i jointów w ilościach hurtowych. Wszyscy będziemy tak samo nieszczęśliwi i będzie tanio. Szefowi powiem, że z powodu awarii rury muszę zostać w domu i robić remont. Psa będę trzymać w samochodzie jako żywy alarm. Zresztą tak zepsułem w nim radio, że na okrągło odtwarza jedną piosenkę Marleya: No Women, No Cry. Muszę mieć przynajmniej tyle ze swoich oczekiwanych wakacji. Zasłużyłem na Marleya.