Reklama

Spis treści:

  1. Sumy i karpie jako symbole religijne i duchowe
  2. Tajlandia: prywatne hodowle przejmują rolę rezerwatów
  3. Ryby jako pasja, biznes i dziedzictwo
  4. Dlaczego liczenie ryb to dopiero początek
  5. Genetyczne pułapki hodowli – zagrożenie dla przyszłości
  6. Czy prywatne kolekcje mogą pomóc w ratowaniu gatunków?
  7. Powrót do rzeki – największe wyzwanie ochrony

Gigantyczne ryby znikają z rzek i jezior, ale świetnie odnajdują się w prywatnych stawach i ogrodach. Naukowcy widzą w tym szansę na odbudowę zagrożonych gatunków. Kiedy w zeszłym roku na zalanej stacji kolejowej w Chiang Mai w Tajlandii pojawił się pangaz ważący około 90 kilogramów, ludzie dosłownie stanęli jak wryci. Widok ryby długiej na ponad dwa metry, uwięzionej przy kasie biletowej, wydawał się surrealistyczny. Pojawiło się oczywiste pytanie: jak się tam znalazła?

Na pewno nie przybyła ze swojego naturalnego środowiska – rzeki Mekong, która przepływa przez kilka krajów Azji Południowo-Wschodniej. Ten krytycznie zagrożony gatunek należy do największych ryb słodkowodnych na świecie i w Tajlandii stał się już niemal niespotykany. Ryba ze stacji niemal na pewno pochodziła z hodowli – prawdopodobnie uciekła z prywatnego stawu, świątynnej sadzawki albo zarybionego zbiornika, gdy powódź przerwała ogrodzenia.

To wydarzenie dało rzadki wgląd w ukryty świat. W całej Tajlandii megaryby, takie jak pangaz (Pangasianodon gigas) oraz równie zagrożony karp syjamski, zwany też karpiem olbrzymim (Catlocarpio siamensis), są masowo rozmnażane w niewoli. Hodują je państwowe wylęgarnie, komercyjne farmy i prywatni właściciele. Ryby trafiają do łowisk wędkarskich, do świątyń jako obiekty kultu, a także do ogrodowych stawów jako egzotyczne ozdoby. W ten sposób powstała ogromna, w dużej mierze nieudokumentowana populacja, która wielokrotnie przewyższa liczebnością to, co pozostało jeszcze w naturze.

Dziś naukowcy stawiają pytanie: czy te stada hodowlane mogą pomóc w zatrzymaniu spadku liczebności megaryb w rzekach? – Zasoby hodowlane mogą być czymś więcej niż tylko ostatnim zabezpieczeniem – mówi Zeb Hogan, biolog z Uniwersytetu Nevady w Reno, od lat badający megaryby Mekongu. – Odpowiednio prowadzone hodowle i skuteczna ochrona mogą wzmocnić dzikie populacje i uratować te ikoniczne ryby przed całkowitym wyginięciem.

W Delcie Mekongu hodowla ryb jest zjawiskiem powszechnym, a szczególną popularnością cieszą się sumy (na zdjęciu z 2008 roku). Ich więksi krewni, olbrzymie pangazy z Mekongu, również dobrze odnajdują się w warunkach hodowlanych.
W Delcie Mekongu hodowla ryb jest zjawiskiem powszechnym, a szczególną popularnością cieszą się sumy (na zdjęciu z 2008 roku). Ich więksi krewni, olbrzymie pangazy z Mekongu, również dobrze odnajdują się w warunkach hodowlanych. W Delcie Mekongu hodowla ryb jest zjawiskiem powszechnym, a szczególną popularnością cieszą się sumy (na zdjęciu z 2008 roku). Ich więksi krewni, olbrzymie sumy z Mekongu, również dobrze odnajdują się w warunkach hodowlanych. /Fot. Justin Mott/Redux

Sumy i karpie jako symbole religijne i duchowe

Pangaz dorasta do ponad 270 kilogramów. Dawniej jego populacja była liczna, był ceniony zarówno jako źródło mięsa, jak i obiekt kultu ze względu na swoje rozmiary. Na początku XX wieku tajscy rybacy odławiali setki osobników rocznie. Później liczba ta spadła do dziesiątek.

– Szedłem nad rzekę się wykąpać i przy okazji łapałem rybę na kolację – wspomina 79-letni Boonrian Jinarat, który przez dziesięciolecia łowił w Chiang Khong. Tamte czasy minęły. Nie ma dokładnych danych o populacji dzikiej, ale od lat w Tajlandii nie odnotowano ani jednego połowu. Dziś w Chiang Khong stoi ogromny, złoty pomnik suma – monument upamiętniający to, co w naturze zostało utracone.

Tajlandia: prywatne hodowle przejmują rolę rezerwatów

Świadomy zagrożenia, tajski rząd na początku lat 80. rozpoczął program hodowli ochronnej. Okazało się, że gatunek dobrze znosi techniki stosowane w wylęgarniach i jego liczba w niewoli systematycznie rosła.

Z czasem olbrzymy trafiły także w ręce prywatne. Kolekcjonerzy, opiekunowie świątyń i hodowcy zaczęli trzymać je obok innych symbolicznych gatunków, jak karp syjamski.– Ich rozmiar sprawia, że przypisuje się im niemal święty status, często łączony z wierzeniami religijnymi – mówi Chaiwut Grudpan, ichtiolog z Uniwersytetu Ubon Ratchathani.

W północnotajskim Chiang Khong, w buddyjskiej świątyni Wat Pla Buek, stoi złoty posąg suma, który upamiętnia pangaza z Mekongu.
W północnotajskim Chiang Khong, w buddyjskiej świątyni Wat Pla Buek, stoi złoty posąg suma, który upamiętnia pangaza z Mekongu. W północnotajskim Chiang Khong, w buddyjskiej świątyni Wat Pla Buek, stoi złoty posąg suma, który upamiętnia olbrzymiego suma z Mekongu./Fot. amnat, Alamy

Ryby jako pasja, biznes i dziedzictwo

Ryby trafiają też w gusta kolekcjonerów. Sittitam Ruengcharungpong dorastał w Bangkoku, gdzie jego ojciec hodował ryby hobbystycznie. Dziś rozmnaża komercyjnie arowany (zwane smoczymi rybami) i arapaimy, ale w dwóch przydomowych stawach trzyma też kilka tajskich megaryb. – Chcę je odchować do pełnych rozmiarów, takich, jakie pamiętam z dzieciństwa. Chcę też, by moje dzieci mogły zobaczyć, jak ogromne potrafią być – mówi.

Dla Jirawata „Organa” Sangphoo fascynacja Tajów dużymi rybami stała się biznesem. Pod Bangkokiem wynajmuje dawną farmę krewetek wielkości boiska piłkarskiego. Trzyma tam setki ryb – od egzotycznych importowanych, po rodzime megaryby. Klientami są prywatni kolekcjonerzy, akwaria i parki wędkarskie. Zainteresowanie stale rośnie.

Najcenniejszy jest karp syjamski, czyli karp olbrzymi – gatunek wolno rosnący, występujący w dorzeczach Mekongu i Czao Phrayi, uważany za symbol dostatku i szczęścia. „Organ” sprzedał kiedyś jednego karpia ważącego 121 kilogramów parkowi wędkarskiemu za 1,7 miliona bahtów, czyli około 52 tysiące dolarów. – Przy takiej wartości i krótkim czasie, kiedy mam je w rękach, dbam o nie jak o własne zwierzęta – mówi.

Dlaczego liczenie ryb to dopiero początek

Aby myśleć o ochronie, trzeba wiedzieć, ile takich ryb jest, gdzie są trzymane i jak wygląda ich różnorodność genetyczna. Analiza DNA obecnego w wodzie może pomóc w wykrywaniu megaryb w prywatnych stawach i hodowlach. Hogan wraz ze współpracownikami chce prześledzić pochodzenie hodowlanych ryb i zebrać próbki do badań genetycznych, zaczynając od pangaza.

Dokładne policzenie może się nie udać, ale Hogan, kierujący projektem „Wonders of the Mekong”, szacuje, że w całej Tajlandii żyje w hodowlach ponad milion pangazów – czyli co najmniej tysiąc razy więcej niż w naturze. Ogromna liczba wynika z odporności gatunku na warunki hodowlane. – Wkładasz olbrzymią rybę do małego stawu i ona ma się świetnie – mówi Hogan, który jest także Eksploratorem National Geographic.

Dla porównania, inne słodkowodne giganty nie radziły sobie w niewoli. Chińska ryba-miecz z Jangcy – niegdyś jedna z największych ryb świata – nie przetrwała w hodowlach i prawdopodobnie wyginęła w naturze na początku lat 2000. Przy odpowiedniej ilości pożywienia i przestrzeni inne tajskie megaryby mają się lepiej, ale rozmnażanie w niewoli to dodatkowe wyzwanie.

Genetyczne pułapki hodowli – zagrożenie dla przyszłości

Sama zdolność do przeżycia w stawach to nie wszystko. Kluczowa jest genetyka. Dziesięciolecia rozmnażania w zamkniętych populacjach prowadzą do wąskich gardeł genetycznych i osłabienia cech niezbędnych w naturze. Ryby takie jak pangaz składają tysiące jaj w jednym tarle. W wylęgarniach para dorosłych może dać dziesiątki tysięcy młodych. Bez ścisłej kontroli szybko zawęża to pulę genetyczną, zwiększa ryzyko chowu wsobnego i osłabia odporność populacji.

– Wypuszczanie takich ryb może osłabić genetycznie dzikie populacje, czyniąc je mniej odpornymi na choroby, zmiany środowiska i nowe zagrożenia – mówi Apinun Suvarnaraksha, wykładowca rybactwa z Uniwersytetu Maejo w Chiang Mai. Dochodzi jeszcze brak naturalnej selekcji. W hodowli ryby rozwijają cechy, jak łagodność i zależność od człowieka, które obniżają ich szanse przeżycia w naturze. – Samo posiadanie ryb nie wystarczy – mówi Hogan. – Muszą być genetycznie na tyle silne, by dały sobie radę w rzece.

Pangazy z Mekongu należą do największych ryb słodkowodnych na świecie. Na początku XX wieku rybacy łowili ich setki rocznie, dziś jednak dzikie okazy spotyka się niezwykle rzadko.
Pangazy z Mekongu należą do największych ryb słodkowodnych na świecie. Na początku XX wieku rybacy łowili ich setki rocznie, dziś jednak dzikie okazy spotyka się niezwykle rzadko. Olbrzymie sumy z Mekongu należą do największych ryb słodkowodnych na świecie. Na początku XX wieku rybacy łowili ich setki rocznie, dziś jednak dzikie okazy spotyka się niezwykle rzadko./Fot. Fargriv, Shutterstock

Czy prywatne kolekcje mogą pomóc w ratowaniu gatunków?

Rola prywatnych kolekcjonerów w ochronie przyrody budzi spory. Krytycy twierdzą, że to normalizuje posiadanie dzikich zwierząt. Inni uważają, że dla niektórych gatunków to jedyna szansa przetrwania.

Dla części kolekcjonerów udział w ochronie stanowi powód do dumy. Nantarika Chansue, weterynarz z Uniwersytetu Chulalongkorn w Bangkoku, trzyma około 20 pangazów w stawie z liliami przy domu. Opiekuje się też dwoma tuzinami słodkowodnych płaszczek olbrzymich, odebranych rybakom. – Jestem dumna, że mogę dbać o gatunki tak rzadkie na świecie – mówi.

W stolicy sąsiedniego Laosu, Wientianie, pewien przedsiębiorca postanowił działać samodzielnie. Prosi o anonimowość, bo nie chce drażnić władz. Zbudował staw dla krytycznie zagrożonych brzanek Luciocyprinus striolatus, zwanych „rybami zjadającymi małpy”. Odłowił je z dopływu Mekongu, który może być ich ostatnim schronieniem, a który zagrożony jest budową tamy.

– Kiedy tama powstanie, wilcza brzanka zniknie z natury – mówi. Patrząc, jak szybkie ryby przecinają wodę, dodaje: – To ostatnia możliwość. Po prostu próbuję ocalić gatunek – podsumowuje.

Powrót do rzeki – największe wyzwanie ochrony

Największe wyzwanie zaczyna się poza stawami. Wypuszczanie zwierząt, które świetnie radzą sobie w hodowli, z powrotem do natury jest wyjątkowo trudne, zwłaszcza w przypadku wielkich ryb słodkowodnych.

Megarybom Mekongu zagrażają tamy, przełowienie i coraz częściej także zmiany klimatu. Wiele z nich, jak sum olbrzymi, odbywa dalekie wędrówki i potrzebuje drożnych rzek. W Tajlandii próbowano wypuszczać narybek do zbiorników zaporowych, ale nie udało się odtworzyć populacji w samym Mekongu.

W Kambodży rybacy wciąż czasami spotykają pangazy w naturalnym środowisku. Na zdjęciu kambodżańscy urzędnicy wypuszczają jednego z nich z powrotem do rzeki.
W Kambodży rybacy wciąż czasami spotykają pangazy w naturalnym środowisku. Na zdjęciu kambodżańscy urzędnicy wypuszczają jednego z nich z powrotem do rzeki. W Kambodży rybacy wciąż czasami spotykają olbrzymie sumy z Mekongu w naturalnym środowisku. Na zdjęciu wypuszczają jednego z nich z powrotem do rzeki. /Fot. Zeb Hogan

– Trzeba podejść całościowo: nie tylko rozmnażać i wypuszczać, ale też chronić i odtwarzać siedliska – mówi Suvarnaraksha. – To oznacza walkę z kłusownictwem, ograniczanie skutków budowy tam i współpracę z lokalnymi społecznościami.

W Tajlandii od lat nie ma połowów dzikiego pangaza, ale nadzieję daje Kambodża, której system rzeczny zachował się najlepiej. Pod koniec ubiegłego roku rybacy złowili i wypuścili 17 pangazów w Tonle Sap i Mekongu. To największa liczba od ponad dwóch dekad. Kilka ryb przekraczało 90 kilogramów, a ich wiek wskazywał na naturalne rozmnażanie.

Jakąkolwiek rolę odegrają prywatne kolekcje megaryb, jedno jest pewne: rzeki muszą ponownie stać się miejscem, w którym te ryby mogą żyć i się rozmnażać. – To nie jest rozwiązanie, ale też nie problem – podsumowuje Hogan. – Problem zaczyna się wtedy, gdy ktoś uważa, że samo trzymanie ryb w hodowlach wystarczy. To nie wystarczy. Prawdziwa ochrona to oddać im rzekę, do której będą mogły wrócić.

Źródło: National Geographic

Reklama
Reklama
Reklama