Jerozolimski gabinet Eugenio Alliaty wygląda jak baza wypadowa każdego archeologa, który woli grzebać w ziemi na otwartym powietrzu niż sprzątać zamknięte pomieszczenia. W kącie tkwi zakurzony, już niedziałający sprzęt komputerowy. Półki uginają się od sprawozdań z wykopalisk. Cóż – podobnie wyglądają gabinety wszystkich archeologów, jakich poznałam na Bliskim Wschodzie – różnica jest tylko taka, że Eugenio Alliata nosi ciemnobrązowy habit franciszkanina, a jego pokój mieści się w Klasztorze Biczowania. Wedle kościelnej tradycji klasztor ów stoi w miejscu, w którym skazany na śmierć Jezus Chrystus był smagany biczem przez rzymskich żołnierzy oraz ukoronowany koroną z cierni. Słowo „tradycja” pada nader często w tym zakątku świata, do którego zjeżdżają zastępy turystów i pielgrzymów. Przyciągają ich tam dziesiątki miejsc, w których, według tradycji, miały miejsce najważniejsze wydarzenia z życia Chrystusa – od Betlejem, gdzie się urodził, po Jerozolimę, gdzie został pochowany.

Reklama

Dziennikarce takiej jak ja, która sama parała się archeologią i doskonale zdaje sobie sprawę, że całe kultury rozkwitały i upadały, pozostawiając po sobie niewiele śladów, przeszukiwanie starożytnej krainy w celu odnalezienia śladów życia pojedynczej osoby nie wydaje się działaniem zbyt mądrym – równie dobrze można by szukać ducha. Kiedy jednak owym „duchem” jest sam Jezus Chrystus, uznawany przez ponad 2 mld wiernych na całym świecie za prawdziwego Syna Bożego... cóż – wtedy człowiek prowadzący takie poszukiwania ma pokusę, żeby zdać się na boskie przewodnictwo.

Ojciec Alliata zawsze serdecznie mnie przyjmuje i z pewnym zakłopotaniem cierpliwie wysłuchuje pytań. Jako profesor archeologii chrześcijańskiej oraz dyrektor muzeum Studium Biblicum Franciscanum kontynuuje realizowaną przez jego zgromadzenie już od 700 lat misję opiekowania się starożytnymi obiektami związanymi z religią na terenie Ziemi Świętej oraz ich ochrony – a od XIX w. także prowadzenia tam wykopalisk, w sposób zgodny z zasadami nauki. Ojciec Alliata jest człowiekiem wiary, który wydaje się pogodzony z tym, co archeologia może odkryć na temat centralnej postaci chrześcijaństwa, jak również z tym, czego odkryć nie jest w stanie.

– Archeologiczny dowód istnienia konkretnej osoby sprzed 2 tys. lat byłby czymś wyjątkowym, dziwnym – przyznaje. – Nie można jednak powiedzieć, że nie został po Jezusie żaden historyczny ślad. Zdecydowanie najważniejsze z owych śladów, o których chyba najwięcej się dyskutuje, to teksty składające się na Nowy Testament, szczególnie pierwsze cztery jego księgi: Ewangelie wg św.św. Mateusza, Marka, Łukasza i Jana. W jaki sposób owe starożytne teksty, spisane w drugiej połowie I wieku n.e., a także narosłe wokół nich tradycje, wiążą się z pracą archeologa? – Tradycja ożywia archeologię, a archeologia – tradycję – tłumaczy o. Alliata.

– Czasami zgodnie współgrają, a czasami nie. – Co jest ciekawsze – dodaje z uśmiechem po chwili. I tak oto z błogosławieństwem ojca Alliaty wyruszam na wędrówkę śladami Jezusa, zaczynając od końca jego historii opowiedzianej przez autorów Ewangelii, a zinterpretowanej przez całe pokolenia uczonych. Mam nadzieję dowiedzieć się przy okazji, jak chrześcijańskie teksty i tradycje mają się do odkryć archeologów, którzy jakieś

150 lat temu poważnie zabrali się do przeczesywania piasków Ziemi Świętej. Ale zanim rozpocznę moją pielgrzymkę, muszę przeanalizować pewne pytanie mogące budzić gwałtowne emocje. Pytanie, które może przyjść do głowy, gdy myślimy o badaniach nad Jezusem historycznym: Czy jest możliwe, że Jezus Chrystus w ogóle nie istniał? Że cała ta świątobliwa historia to fikcja? Niektórzy jej krytycy właśnie tak twierdzą. Odkryłam jednak, że naukowcy tego nie robią, a szczególnie archeolodzy. – Nie znam żadnego naukowca głównego nurtu, który wątpiłby w historyczność Jezusa – oznajmił Eric Meyers, archeolog i emerytowany profesor badań nad judaizmem. – O szczegółach dyskutuje się od stuleci, jednak nikt poważny nie wątpi, że Jezus to postać historyczna.

Prawie to samo usłyszałam od Byrona McCane’a, archeologa i profesora historii. – Nie przychodzi mi do głowy żadna inna postać, na temat której ludzie mówiliby, że nie istnieje, a która tak mocno pasowałaby do swoich czasów oraz regionu – stwierdził. Nawet John Dominic Crossan, były ksiądz i współprzewodniczący kontrowersyjnego forum naukowego Jesus Seminar, uważa, że radykalni sceptycy posuwają się za daleko. Owszem, opowieści o cudownych czynach Chrystusa są trudne do przyswojenia dla nowoczesnych umysłów. Nie jest to jednak powód do wyciągnięcia wniosku, że Jezus z Nazaretu był religijną bajką. – Ktoś mógłby powiedzieć, że Jezus chodzi po wodzie, a przecież nikt tego nie potrafi, czyli wynika z tego, że Jezus nie istnieje. A to dwie różne sprawy – tłumaczył mi Crossan.

– Moim zdaniem ogólny fakt, że Jezus robił pewne rzeczy w Galilei i w Jerozolimie, że doprowadził swoim postępowaniem do własnej egzekucji, wszystko to doskonale pasuje do pewnego scenariusza. Naukowcy badający postać Jezusa są podzieleni na dwa przeciwstawne obozy: tych, którzy wierzą, że opisany w Ewangeliach Jezus, który czynił cuda, to prawdziwy Jezus, oraz tych, których zdaniem prawdziwy Jezus – człowiek, wokół którego narósł mit – ukrywa się pod powierzchnią Ewangelii, i muszą go odkryć badania historyczne oraz analiza literacka. Obydwa obozy uznają archeologię za swojego sprzymierzeńca. Kimkolwiek był czy jest Jezus Chrystus – Bogiem, człowiekiem czy największym literackim oszustwem w historii – kiedy przyjeżdżam do Betlejem, miasta uznawanego przez tradycję za miejsce jego urodzenia, rzucają mi się w oczy korowody bardzo różnych z wyglądu dzisiejszych uczniów Jezusa oraz ich pobożność.

Na placu Żłóbka dołączam do grupy pielgrzymów pochodzących z Nigerii i wchodzę za nimi przez niskie odrzwia do Bazyliki Narodzenia Pańskiego.
Wysokie nawy bazyliki przysłaniają rusztowania. Zespół konserwatorów pracowicie czyści XII-wieczne złocone mozaiki z nagromadzonej przez stulecia sadzy z płonących świec. Ostrożnie okrążamy wycięte miejsce w posadzce ukazujące pozostałości pierwotnej formy owego kościoła, zbudowanego w 339 r. na polecenie pierwszego
chrześcijańskiego cesarza rzymskiego Konstantyna Wielkiego.

Kroczymy dalej, schodząc do oświetlonej sztucznym światłem groty, w której znajduje się niewielka, wyłożona marmurem wnęka. Znajdującą się w niej srebrną gwiazdą oznaczono miejsce, w którym, według tradycji, urodził się Jezus Chrystus. Pielgrzymi przyklękają i całują gwiazdę, przykładając dłonie do chłodnego, wypolerowanego przez wieki kamienia. Po niedługim czasie kapłan prosi ich, żeby się pospieszyli i umożliwili innym dotknięcie świętego miejsca. Bazylika Narodzenia Pańskiego to najstarsza funkcjonująca po dziś dzień chrześcijańska świątynia. Nie wszyscy naukowcy są jednak przekonani, iż Jezus z Nazaretu rzeczywiście urodził się w Betlejem. O jego narodzinach wspominają jedynie dwie z czterech Ewangelii. W każdej z nich jest mowa o czym innym: u Łukasza możemy przeczytać o słynnym żłóbku i pasterzach, zaś u Mateusza – o mędrcach, rzezi dzieci oraz ucieczce do Egiptu.

Niektórzy podejrzewają, że autorzy Ewangelii umiejscowili narodziny Jezusa w Betlejem, by powiązać tego galilejskiego wieśniaka z miastem w Judei, o którym Stary Testament
mówi jako o mieście narodzin Mesjasza. Archeologia w zasadzie milczy w tej materii. Jakież mogą być szanse na odkopanie jakiegokolwiek śladu przelotnej wizyty małżeństwa
prostych ludzi sprzed 2 tys. lat?

Jak dotąd wykopaliska prowadzone w Bazylice Narodzenia Pańskiego i wokół niej nie doprowadziły do znalezienia niczego, co datowano by na czasy Chrystusa, ani czegokolwiek, co wskazywałoby, że pierwsi chrześcijanie uważali owo miejsce za święte. Pierwszy niezbity dowód, iż było tam miejsce kultu, pochodzi z III w. Słynny teolog Orygenes z Aleksandrii odwiedził wówczas Palestynę i napisał: W Betlejem pokazuje się grotę, gdzie [Jezus] się urodził. Na początku IV w. cesarz Konstantyn wysłał do Ziemi Świętej swoich ludzi, którym polecił zlokalizować miejsca związane z życiem Chrystusa i uczcić je, budując w nich kościoły i kaplice. Ci przekonani, że ustalili, gdzie znajdowała się grota Narodzenia Pańskiego, postawili okazałą świątynię, później zastąpioną bazyliką, którą można odwiedzać po dziś dzień.

Wielu spośród naukowców, z którymi rozmawiałam, nie zajmuje stanowiska w kwestii miejsca narodzin Chrystusa, ponieważ brak jednoznacznych fizycznych dowodów pozwalających stwierdzić, gdzie urodził się Jezus. Badacze ci uznają, że ma w tym przypadku zastosowanie stare porzekadło, które poznałam na wstępnym kursie archeologii: „Brak dowodów nie stanowi dowodu nieistnienia czegoś”. Ślady prawdziwego Jezusa nie dają się odnaleźć w Betlejem, jednak 105 km dalej na północ, w pagórkowatej Galilei, sytuacja jest inna. Jak sugerują określenia „Jezus z Nazaretu” i „Jezus Nazarejczyk”, Jezus wychował się w Nazarecie, rolniczym miasteczku na południu Galilei.

Ci naukowcy, którzy uważają go po prostu za człowieka, analizują nurty polityczne, gospodarcze i społeczne z I wieku n.e. w Galilei, starając się odkryć czynniki, które nadały Jezusowi rozgłos i sprawiły, że jego działalność wywarła tak wielki wpływ na rzeczywistość. Niewątpliwie najpotężniejszą siłą wpływającą na życie mieszkańców ówczesnej Galilei było Imperium Rzymskie. Podporządkowało ono sobie Palestynę mniej więcej 60 lat przed narodzeniem Jezusa. Niemal wszyscy Żydzi byli przeciwnikami Rzymu, który narzucał swoją surową władzę, drakońskie podatki oraz w którym panowała bałwochwalcza religia. Liczni naukowcy są przekonani, że to żydowski ruch oporu stanowił podatny grunt dla miejscowego agitatora.

Inni wyobrażają sobie, że to nagły wpływ grecko-rzymskiej kultury ukształtował Jezusa jako mniej żydowskiego, a bardziej kosmopolitycznego piewcę sprawiedliwości społecznej. John Dominic Crossan opublikował w 1991 r. bardzo głośną książkę Jezus historyczny. Przedstawił w niej teorię, iż prawdziwy Jezus był wędrownym mędrcem, którego kontrkulturowy styl życia i wywrotowe wypowiedzi wykazywały uderzające podobieństwa do filozofii i cyników.

Ci starożytni greccy filozofowie nie byli cynikami w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, lekceważyli zaś normy społeczne takie jak dbałość o higienę osobistą czy pogoń za majątkiem i stanowiskami. Crossan swoją nieortodoksyjną tezę sformułował po części na podstawie odkryć archeologicznych wskazujących iz Galilea, którą długo uważano za wiejską i odizolowaną od świata żydowską enklawę, stawała się w czasach Jezusa bardziej zurbanizowana i zromanizowana, niż wcześniej sadzono. Po części zaś dlatego, że dom, w którym Jezus dorastał, znajdował się ledwie km od Seforis – rzymskiej stolicy prowincji.

Ewangelie wprawdzie w ogóle nie wspominają o tym mieście, ale jego rozbudowa prowadzona z rozmachem przez władce Galilei Heroda Antypasa przyciagnęła zapewne wykwalifikowanych robotników ze wszystkich okolicznych miejscowości. Zdaniem wielu uczonych można sobie wyobrazić, że Jezus, młody rzemieślnik mieszkający w pobliżu Seforis i pracujący w tym mieście, testował granice swojego religijnego wychowania, niczym dzisiejszy student pierwszego roku. Spaceruje po ruinach Seforis w towarzystwie
Erica i Carol Meyersów, archeologów z Uniwersytetu Duke’a, z którymi spotkałam się na samym początku mojej małej odysei. Małżeństwo to przez 33 lata prowadziło wykopaliska, jako dwuosobowy zespół, na rozległym terenie starożytnego Seforis, które znalazło się w centrum gorącej akademickiej debaty w sprawie żydowskości Galilei i Jezusa z Nazaretu.

Eric Meyers przystaje przed stosem kolumn. – To była bardzo gorąca debata – oznajmia, wspominając ciągnącą się przez dekady dysputę nad wpływem hellenizującego się miasta na młodego żydowskiego chłopa. Zatrzymuje się na szczycie wzgórza i wskazuje szerokim gestem obu rąk duży obszar pełen odkopanych murów. – Aby dostać się do tych domów, musieliśmy się przekopać przez obozowisko z wojny z 1948 r., natrafiliśmy m.in. na niezdetonowany pocisk – opowiada. – Za to pod spodem znaleźliśmy mykwy! W Seforis jest co najmniej 30 mykw, czyli żydowskich łaźni rytualnych. To największe ich skupisko, jakie kiedykolwiek odkopano. Znaleziono także ceremonialne kamienne naczynia i żadnych świńskich kości (religijni żydzi nie jedzą wieprzowiny).

Wszystko to dowodzi, iż w czasach dorastania Jezusa nawet to imperialne rzymskie miasto pozostawało na wskroś żydowskie. Wiedza ta oraz inne informacje zebrane dzięki
wykopaliskom na terenie Galilei doprowadziły do znaczącej zmiany opinii naukowców – tak twierdzi Craig Evans, profesor z Uniwersytetu Baptystycznego w Houston specjalizujący się w początkach chrześcijaństwa. – Dzięki archeologii zaszła poważna zmiana optyki – ocenia. – Dawniej postrzegano Jezusa jako kosmopolitę wyrosłego w kulturze hellenistycznej. Obecnie widzi się w nim pobożnego Żyda. Kiedy Jezus był mniej więcej 30-latkiem, wszedł do rzeki Jordan w towarzystwie żydowskiego radykała Jana Chrzciciela, i – wedle nowotestamentowych relacji – przeżył doświadczenie, które odmieniło jego życie. Podnosząc się z wody, zobaczył zstępującego na niego Ducha Bożego „jak gołębicę” i usłyszał głos Boga, który oznajmił: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”.

Owo spotkanie z Bogiem wyznaczyło początek misji Jezusa, który zaczął odtąd nauczać i uzdrawiać, początkowo w Galilei. Koniec tej działalności miał miejsce trzy lata później, w Jerozolimie, gdzie dokonano jego egzekucji. Jedną z pierwszych miejscowości, w których zatrzymał się nauczający Jezus, było Kafarnaum, rybackie miasteczko na północno zachodnim brzegu Jeziora Galilejskiego. W Kafarnaum Jezus poznał rybaków, którzy stali się jego pierwszymi uczniami: Piotra i Andrzeja (zobaczył ich, kiedy zarzucali sieci) oraz Jakuba i Jana (ci akurat je naprawiali). To w owym miasteczku Jezus ustanowił pierwsze zaplecze dla swej działalności. Obecnie w planach chrześcijańskich wycieczek Kafarnaum bywa powszechnie nazywane „miastem Jezusa”. Tamtejsze stanowisko archeologiczne, które odwiedzają pielgrzymki, jest dziś własnością franciszkanów.

Otoczono je wysokim, metalowym płotem. Bezpośrednio na wprost bramy stoi absurdalnie nowoczesny kościół osadzony na ośmiu fi larach. To poświęcona w 1990 r. świątynia upamiętniająca św. Piotra. Pod nią znajduje się jedno z największych odkryć dokonanych przez XX-wiecznych archeologów zajmujących się Jezusem historycznym. Spojrzenia wszystkich kierują się ku środkowi budowli. Przybysze spoglądają tam pod szklaną posadzkę, która osłania ruiny ośmiokątnej świątyni zbudowanej mniej więcej 1500 lat temu. W 1968 r. franciszkańscy archeolodzy, którzy kopali poniżej tego starożytnego kościoła, odkryli, że postawiono go na pozostałościach domu z I wieku n.e. Dowody świadczyły o tym, iż był to prywatny dom, który w krótkim czasie zmienił się w miejsce publicznych zgromadzeń. W drugiej połowie I w., czyli zaledwie parędziesiąt lat po ukrzyżowaniu Jezusa, nierówne kamienne ściany domu otynkowano, a przybory kuchenne zastąpiono lampami oliwnymi charakterystycznymi dla miejsc zebrań.

W kolejnych stuleciach w ścianach wyryto błagania skierowane do Chrystusa, a w IV w., kiedy chrześcijaństwo stało się oficjalną religią Imperium Rzymskiego, dawny dom mieszkalny zdążył już zostać rozbudowany i przekształcony w wymyślnie zdobiony dom modlitwy. Od tamtego czasu był powszechnie znany jako Dom Piotra. Ustalenie, czy św. Piotr faktycznie w nim mieszkał, nie jest możliwe, ale wielu naukowców uznaje to za prawdopodobne. Ewangelie odnotowują, iż Jezus uzdrowił teściową Piotra, która leżała w gorączce, i że działo się to w jej domu w Kafarnaum. Wieść o cudzie szybko się rozeszła, wieczorem przed drzwiami domu czekał już tłum cierpiących na różne dolegliwości.

Jezus uzdrowił chorych i wyzwolił opętanych przez demony. Relacje o tłumach przychodzących do Jezusa po uzdrowienie pasują do odkryć archeologicznych, na podstawie których można stwierdzić, że w I wieku n.e. w Palestynie szerzyły się choroby takie jak trąd czy gruźlica. Z Kafarnaum podążam na południe brzegiem Jeziora Galilejskiego, do kibucu (spółdzielczego gospodarstwa rolnego), gdzie w 1986 r. doszło do ekscytującego wydarzenia.

Otóż długotrwała susza doprowadziła do znacznego obniżenia się poziomu wody w jeziorze, odsłaniając dno. Dwaj bracia z kibucu wybrali się tam na poszukiwania starożytnych monet – i w pewnej chwili dostrzegli zarys łodzi. Archeolodzy, którzy zbadali łódź, znaleźli wewnątrz oraz tuż obok jej kadłuba przedmioty z czasów rzymskich. Późniejsze datowanie radiowęglowe pozwoliło określić wiek łodzi mniej więcej na okres życia Jezusa. Usiłowania, by zachować odkrycie w tajemnicy, spełzły na niczym. Wieść o „łodzi Jezusa” przyciągnęła tłumy poszukiwaczy relikwii, którzy przeczesywali brzeg jeziora. Krucha łódź znalazła się w niebezpieczeństwie. Zaraz potem nadeszły deszcze i poziom wody zaczął rosnąć. Ratunkowe prace wykopaliskowe prowadzono przez 24 godziny na dobę. Coś, co w zwykłej sytuacji planowano by i wykonywano przez kilka miesięcy, osiągnięto w ciągu zaledwie 11 dni.

Archeolodzy wiedzieli, że wystawiona na działanie powietrza przesiąknięta wodą drewniana konstrukcja łodzi szybko się rozpadnie. Wzmocnili ją więc ramą z włókna szklanego i pianką poliuretanową, a następnie spławili w bezpieczne miejsce. Łódź zajmuje dziś honorowe miejsce w muzeum na terenie kibucu, w pobliżu miejsca, gdzie została odnaleziona. Ma około 2 m szerokości i 8 m długości. Mogło nią pływać nawet 13 mężczyzn, chociaż nie ma żadnych dowodów na to, że Jezus i jego 12 apostołów używali właśnie tej łodzi. Szczerze mówiąc, za bardzo nie ma co oglądać: szkielet z desek, wielokrotnie łatanych i reperowanych, do czasu aż w końcu pozdejmowano z tej łodzi cenne przedmioty i zatopiono ją. – Musieli czynić tę łódź zdatną do użytku tak długo, jak się tylko dało – ocenia Crossan, porównując znalezisko do „niektórych spośród samochodów jeżdżących po Hawanie”. Tłumaczy jednak, że dla historyków łódź ma nieocenioną wartość. – Widząc, ile wysiłku musieli wkładać w to, żeby utrzymywała się na wodzie, wyciągam daleko idące wnioski na temat funkcjonowania gospodarki nad Jeziorem Galilejskim oraz pracy rybaków w czasach Jezusa.

Kolejnego głośnego odkrycia dokonano 2 km na południe od „łodzi Jezusa”, na stanowisku, gdzie znajdowała się starożytna Magdala, rodzinne miasto Marii Magdaleny, oddanej uczennicy Jezusa. Franciszkańscy archeolodzy zaczęli w latach 70. odkopywać część miasteczka, ale jego północna strona pozostawała ukryta pod nieczynnym ośrodkiem wypoczynkowym o nazwie Hawaii Beach, na brzegu jeziora. I oto na scenę wkracza ojciec Juan Solana, mianowany przez papieża osobą sprawującą nadzór nad jednym z jerozolimskich domów pielgrzyma. W 2004 r. Solana „poczuł, że Chrystus pragnie”, aby zbudował dom rekolekcyjny dla pielgrzymów w Galilei.

Zaczął więc zbierać fundusze i kupować działki nad jeziorem. Nabył m.in. niszczejący Hawaii Beach. W 2009 r., tuż przed rozpoczęciem budowy, pojawili się na miejscu archeolodzy z Izraelskiego Urzędu ds. Zabytków, by zbadać działkę, czego wymaga prawo. Po kilku tygodniach sondowania skalistej gleby dokonali zaskakującego odkrycia: znaleźli w ziemi ruiny synagogi z czasów Jezusa. Było to pierwsze tego rodzaju znalezisko w Galilei. Miało ono tym bardziej wyjątkowe znaczenie, że położyło kres wysuwanemu przez sceptyków argumentowi, iż pierwsze synagogi w Galilei powstały dopiero kilkadziesiąt lat po śmierci Jezusa. Gdyby mieli oni rację, przedstawiony

w Ewangeliach obraz Jezusa jako wiernego żyda chodzącego do synagog i często głoszącego swój przekaz oraz czyniącego cuda właśnie tam nie mógłby być prawdziwy. Odkopując wspomnianą świątynię, archeolodzy odsłonili mozaikę, z jakiej wykonana była posadzka, a także ściany, wzdłuż których znajdowały się ławy. Na środku pomieszczenia znaleźli coś niezwykłego: kamień rozmiarów niewielkiej szafki, w którym wyrzeźbiono najświętsze elementy wyposażenia Świątyni Jerozolimskiej. Odkrycie Kamienia z Magdali, jak zaczęto nazywać ów artefakt, raz na zawsze położyło kres dawniej modnemu przekonaniu, że Galilejczycy byli mało pobożnymi wieśniakami z pagórkowatej krainy oddzielonej od religijnego centrum Izraela.

Archeolodzy kopiąc dalej odkryli całe miasteczko, przykryte mniej niż 30-centymetrową warstwą gleby. Jego ruiny okazały się tak dobrze zachowane, że niektórzy zaczęli nazywać Magdalę „izraelskimi Pompejami”. Archeolog Dina Avshalom-Gorni oprowadza mnie po ruinach, wskazując pozostałości po magazynach, domach, łaźniach rytualnych, wreszcie miejsce, gdzie przetwarzano i sprzedawano ryby (w starożytnym świecie słynny był rybny sos z Magdali). – Wyobrażam sobie kobiety, które kupowały ryby na targu, o tutaj – mówi Gorni, pokazując ruchem głowy na podstawy kamiennych kramów. Kto wie? Może pośród nich była słynna córa tego miasta, Maria Magdalena? Nadchodzi ojciec Solana, wita się z nami. Pytam go, co mówi odwiedzającym, którzy chcą się dowiedzieć, czy po tych uliczkach chodził niegdyś Jezus. – Nie możemy się spodziewać odpowiedzi na to pytanie – mówi Solana – ale wiemy, że Ewangelie wielokrotnie stwierdzają, iż Jezus był w synagodze w Galilei. Skoro ta synagoga była czynna w czasach jego nauczania i wystarczyło tu przypłynąć z pobliskiego Kafarnaum, nie mamy powodu, aby zaprzeczać czy powątpiewać w to, że Pan Jezus tu bywał – podsumowuje.

W każdym z miejsc, w jakich zatrzymuję się w trakcie mojej podróży po Galilei, słabo widoczne ślady Jezusa zdają się stawać odrobinę wyraźniejsze. Lecz dostrzegam je wreszcie jak na dłoni, dopiero kiedy wracam do Jerozolimy. Wedle opisów z Nowego Testamentu ta starożytna metropolia stanowiła tło dla wielu jego cudów oraz dla najbardziej dramatycznych chwil z jego życia. W przeciwieństwie do mocno różniących się opisów narodzin Jezusa zawarte we wszystkich czterech Ewangeliach relacje na temat jego śmierci są bardziej zgodne. Jezus przybył do Jerozolimy na święto Paschy. Prowadzą go tam przed oblicze najwyższego kapłana, Kajfasza, oskarżają o bluźnierstwo i rzucanie gróźb pod adresem Świątyni. Skazany na śmierć przez rzymskiego namiestnika Poncjusza Piłata Jezus zostaje ukrzyżowany poza murami miasta i pochowany w pobliskim grobie wykutym w skale.

Miejsce, w którym wedle tradycji znajdował się ów grób, znajduje się dziś wewnątrz Bazyliki Grobu Świętego i jest uważane za najświętsze miejsce całego chrześcijaństwa. To od niego zaczęły się moje poszukiwania prawdziwego Jezusa: w 2016 r. kilkakrotnie wybrałam się do bazyliki, aby udokumentować historyczną restaurację edykuły – XIX wiecznej kaplicy mieszczącej domniemany grób Jezusa. Powracam do bazyliki w Wielkim Tygodniu i widzę edykułę wzmocnioną oraz w całości pięknie oczyszczoną z sadzy. Staję w otoczeniu pielgrzymów, którzy przyjechali na święta, i czekają przed kapliczką, żeby wejść do środka. Wspominam noce spędzone w pustej Bazylice, w towarzystwie zespołu konserwatorów. Dumam nad licznymi odkryciami archeologicznymi na terenie Jerozolimy i w innych miejscach – odkryciami, które przydały wiarygodności Pismu.

Zaledwie parę metrów od grobu Chrystusa znajdują się inne wykute w skale groby z tego okresu, co potwierdza, iż ów kościół, dwukrotnie zniszczony i odbudowany, rzeczywiście zbudowano na żydowskim cmentarzu. Pamiętam, jak niegdyś znalazłam się w tym grobie sama, w sytuacji, gdy na krótko zdjęto marmurowe płyty osłaniające skałę. Patrzyłam na jeden z najważniejszych pomników świata: prostą wapienną półkę, wielbioną przez ludzi od tysiącleci, której być może od tysiąca lat nie oglądano.

Dziś, w dniu mojej wielkanocnej wizyty, znów odwiedzam ten sam grób, wciśnięta pomiędzy trzy Rosjanki w chustkach na głowach. Marmurowa płyta spoczywa z powrotem na swoim miejscu, chroniąc półkę, na której leżało ciało zmarłego, przed pocałunkami tych kobiet i przed wszystkimi różańcami oraz kartkami ze słowami modlitw od stuleci nieustannie
ocierającymi się o powierzchnię płyty.

Najmłodsza z kobiet błaga szeptem Jezusa o uzdrowienie jej syna Jewgienija, który cierpi na białaczkę. Stojący przed wejściem kapłan głośno przypomina, że nasz czas minął, a następni pielgrzymi czekają. Kobiety niechętnie się podnoszą i wychodzą, a ja za nimi. W tej samej chwili zdaję sobie sprawę, że dla głęboko wierzących prowadzone przez naukowców poszukiwania historycznego, nie nadprzyrodzonego Jezusa mają niewielkie znaczenie. Dla prawdziwie wierzących wystarczającym dowodem będzie ich wiara w życie, śmierć i zmartwychwstanie Syna Bożego.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama