Satanizm, którego nie było. Dlaczego w USA uwierzono w kult ofiar? Poznajcie satanic panic
Satanic panic to określenie moralnej paniki charakteryzującej społeczeństwa na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego stulecia. Jak to się stało, że masowy strach przed satanistycznymi rytuałami wybuchł w USA – kraju wolności, a może hipokryzji?

Spis treści:
- Anton LaVey kontra kościół. Kto się kogo bał?
- Walka z wrogiem, którego nie było
- Mroczna (nie)pamięć
- Szatan wsród rockmenów?
- Diabeł kupuje pastę do zębów u P&G
Krwawe rytuały, rzekome składanie ofiar i konszachty z diabłem kulturalnych idoli – tego obawiano się w USA w latach 80. ubiegłego stulecia. Tzw. satanistyczna panika zrodziła zbiorową histerię, która z czasem rozrosła się na inne kontynenty.
Fałszywe oskarżenia przysporzyły kłopotów kapelom metalowym i czołowym spółkom, wytaczając wojnę Kościołowi szatana. Ten z pominięciem humanistycznego wymiaru filozofii traktującej pojęcia Boga i diabła w kategoriach archetypów, pozostawał wielkim szwindlem i zarabiał pokaźne sumy na entuzjastach nowych ruchów religijnych.
Anton LaVey kontra kościół. Kto się kogo bał?
Zakładający kiczowatą pelerynę Czarny Papież Anton Szandor LaVey z jednej strony promował postępowe idee indywidualizmu, weganizmu czy rozwoju osobistego, a z drugiej – inscenizował dla nieszczędzących groszem gapiów kontrowersyjne rytuały. Te przyciągały uwagę i dawały finansową stabilizację.
W przeciwieństwie do brutalnej odmiany satanizmu, LaVey nie czcił szatana, lecz stawiał w centrum człowieka i doczesność. Traktował biblijne pojęcia w wymiarze symbolu odwiecznej walki dobra ze złem. Jednocześnie wyznawca laveyańskiej myśli odznaczał się szacunkiem wobec drugiego człowieka w imię afirmacji siły witalnej, co podtrzymywało krytykę występków pokroju zabójstwa i świadomego krzywdzenia – dotyczącą nie tylko ludzi, ale też pozostałych istot żywych.
Walka z wrogiem, którego nie było
Nazwa sugerująca mroczny kult w połączeniu z teatralnymi zapędami Najwyższego Kapłana Kościoła Szatana wystarczyła jednak środowiskom katolickim, by wytoczyć mu wojnę. Nikt nie zagłębiał się w sens laveyańskiej teorii, nabierając się na powierzchowny wizerunek, który sam Anton LaVey traktował zresztą jako element farsy.
Kościół miał swój interes w zaszczepianiu lęku wśród własnych owieczek. Zatrwożeni wierni ponownie mogli bowiem zapełnić sakralne nawy instytucji przeżywającej kryzys z powodu wyłamywania się społeczeństwem spod purytanizmu.
Rewolucja obyczajowa sprzyjała rozwojowi innowacyjnych organizacji ukierunkowanych na indywidualizm, a ponadto dawała artystyczną swobodę. Od końca lat 60. XX wieku mogliśmy obserwować zwrot w kierunku problematyki dotychczas uznawanej za kontrowersyjną w świecie cenzury (np. Kodeksu Haysa w starym Hollywood). Na równi z Kościołem szatana tematykę demonicznych sił rozważano w sztuce.

Dobrym przykładem jest dzieło Romana Polańskiego „Dziecko Rosemary” (1968). Z czasem horror zdobył tytuł przeklętego ze względu na wypadki, które miały miejsce po premierze. W krótkim czasie zginął w tajemniczych okolicznościach kompozytor kultowego motywu kołysanki z filmu Krzysztof Komeda. Latem kolejnego roku sam reżyser przeżył zaś ogromną tragedię. Jego żona Sharon Tate została zamordowana w dziewiątym miesiącu ciąży przez sektę „Rodzina” Charlesa Mansona. Opinia publiczna łączyła niepokojącą tematykę produkcji z koszmarnymi wydarzeniami, co napędzało strach o globalnym wymiarze.
Mroczna (nie)pamięć
Satanistyczna panika (ang. satanic panic) to pojęcie moralnej paniki obserwowanej od lat 80. XX wieku w Stanach Zjednoczonych pod konserwatywnymi rządami Ronalda Reagana. Wśród jej konsekwencji można wymienić ostracyzm niewinnych, złamane kariery czy straty czołowych spółek.
Zjawisko odznaczało się społecznym lękiem przed satanistycznymi rytuałami. Wszystko zaczęło się od premiery książki „Michelle pamięta”, w której psychiatra Lawrence Pazder opisał wspomnienia swojej pacjentki dotyczące porwania przez Kościół szatana, torturowania i wykorzystania seksualnego. Szybko okazało się, że tego typu wydarzenia nie miały miejsca. Społeczeństwo podchwyciło jednak narrację strachu.
Tysiące ludzi zwierzało się swoim terapeutom z rzekomych doświadczeń krzywdy ze strony satanistów. Świadectwa doczekały się nawet osobnego terminu – Satanic Ritual Abuse. W latach 80. i 90. w samych Stanach Zjednoczonych zgłoszono ponad 12 000 takich przypadków. Bilans „winnych” czcicieli szatana wynosił zaś okrągłe zero. Nikogo nie skazano, za to wielu musiało borykać się z przykrymi konsekwencjami syndromu fałszywej pamięci, jak później tłumaczono satanistyczną panikę.
Histeria trwała co najmniej do połowy lat 90. i regularnie rozrastała się na inne kraje, w tym Polskę. W czasach PRL-u mylną łatkę satanistów przypisywano uczestnikom Festiwalu w Jarocinie dla fanów mocnych brzmień. Często wystarczała czarna koszulka i zdobyta pokrętną drogą płyta Black Sabbath albo Metalliki, by w powszechnej opinii uznać jej posiadacza za potencjalnego czciciela ciemności.
Szatan wsród rockmenów?
Scena rocka i metalu od początku pozostawała na celowniku satanic panic. W 1985 roku rodzice Johna Daniela McColluma, który popełnił samobójstwo w wieku 19 lat, powiązali tragedię syna z kawałkiem „Suicide Solution” Ozzy’ego Osbourne’a z jego debiutanckiego, solowego albumu „Blizzard of Ozz”. Oskarżonemu muzykowi i wytwórni CBS Records nie udowodniono winy, jednak sprawa umocniła stereotypy wokół rzekomo zgubnego wpływu muzyki metalowej.
Bodaj najsłynniejsza anegdota tego typu krąży wokół legendarnej ballady Led Zeppelin „Stairway to Heaven”, która puszczona od tyłu miała zawierać… satanistyczne podteksty. Autor słów i frontman zespołu Robert Plant celnie komentował: „jeśli chodzi o odwracanie taśm i umieszczanie ukrytych wiadomości, to nie jest mój sposób robienia muzyki. To naprawdę smutne”.
W świecie ówczesnej muzyki byli jednak artyści otwarcie nawiązujący w swych prowokujących tekstach piosenek do krytyki kościoła i mrocznej estetyki. W hip-hopie głośnym echem odbiła się grupa Natas (od tyłu Satan) założona przez T-N-T, Mastaminda oraz Eshama. Tuż po ich debiutanckim albumie „Life After Death” wybuchły kontrowersje związane ze śmiercią nastoletniego fana. Chłopak zabił się podczas słuchania wspomnianej płyty i grania w rosyjską ruletkę. Publiczna nagonka poskutkowała złagodzeniem późniejszego wizerunku raperów.
Diabeł kupuje pastę do zębów u P&G
Nie tylko kultowe zespoły miały problemy w obliczu satanistycznej paniki. Koncern kosmetyczny Procter & Gamble swego czasu musiał zmienić ponad stuletni logotyp ze względu na rzekomy przekaz podprogowy.
Amerykańskie przedsiębiorstwo wytwarzające przede wszystkim kosmetyki i środki higieniczne (w tym pieluchy Pampers czy produkty do pielęgnacji jamy ustnej Oral-B i Blend-a-med) od 1851 roku posługiwało się znakiem przedstawiającym mężczyznę z brodą i trzynaście gwiazd. U szczytu satanic panic dopatrzono się „niepokojącego” kształtu kosmyków, które miały zawijać się w… trzy szóstki. Ilość gwiazdek oznaczająca w rzeczywistości trzynaście kolonii brytyjskich w Ameryce, zinterpretowano zaś jako biblijny zły omen i symbol zdrady – w końcu sam Judasz miał być trzynastym uczestnikiem ostatniej wieczerzy.
Z powodu konsumenckiego bojkotu w 1995 roku firma zmieniła logo na neutralne, białe litery P&G umieszczone na niebieskim tle. Jak się później okazało, plotki o rzekomym czczeniu ciemności przez koncern rozpowiadała konkurencja. Po sądowej batalii międzynarodowa firma Amway, bo o niej mowa, musiała wypłacić Procter & Gamble odszkodowanie w wysokości 19 milionów dolarów.
Obecne reakcje społeczeństw i środowisk katolickich potrafią przypominać te ze szczytu satanic panic. W naszym kraju uprzedzenia wciąż mają się dobrze. Wie o tym ceniona we wszystkich stronach świata, choć niezrozumiana na rodzimym gruncie death metalowa grupa Behemoth z Adamem „Nergalem” Darskim na czele. Ciąganie po sądach za rzekomą obrazę uczuć religijnych, protesty przed koncertami i organizowanie równoległych do występów mszy w intencji „zgubionych” słuchaczy (co miało miejsce choćby podczas szczecineckiego festiwalu MateriaFest w 2017 roku) to codzienność wyróżnionego Fryderykiem zespołu.
Nasza ekspertka
Paula Apanowicz
Dziennikarka i absolwentka filozofii na Uniwersytecie Gdańskim. Publikowała na łamach tygodnika „Polityka”, serwisów Ofeminin.pl, Histmag.org, stare-kino.pl i OldCamera.pl. Debiutowała jako autorka książką zbiorową „Twarze i Maski. Ostatni wielcy kochankowie kina” (wyd. ebookowo, 2021)

