Zwierzęta w służbie niepodległości. Jak psy, konie i gołębie pomagały Polakom w walce?
Walka o niepodległość Polski to nie tylko bohaterstwo żołnierzy i konspiratorów. W cieniu wielkich bitew, na liniach frontu i w obozach wojskowych, służyły również zwierzęta – psy, konie i gołębie, które niosły pomoc, ratowały życie i przekazywały wiadomości. Ich lojalność i odwaga sprawiły, że stały się cichymi bohaterami polskiej wolności.

Historia odzyskania przez Polskę niepodległości zapisała się nazwiskami wielkich dowódców i żołnierzy. Jednak w cieniu tych postaci pozostali ci, którzy nie nosili mundurów, lecz równie wiernie służyli ojczyźnie. Zwierzęta – od wiernych psów, po konie artyleryjskie i gołębie pocztowe – odegrały w tym procesie rolę znacznie większą, niż mogłoby się wydawać. W czasie wojen i powstań pomagały w łączności, transporcie, ratownictwie, a często także w podtrzymywaniu ducha walczących. Dziś, wspominając drogi do niepodległości, warto przypomnieć również te istoty, które z oddaniem towarzyszyły polskim żołnierzom w najtrudniejszych chwilach.
Gołębie pocztowe w służbie Polski
Podczas trwającego od września 1914 do marca 1915 oblężenia Twierdzy Przemyśl, gdy radiowe szyfry armii austro-węgierskiej zostały złamane, a łączność z dowództwem w Wiedniu praktycznie przestała istnieć, obrońcy musieli sięgnąć po alternatywne sposoby przekazywania informacji. W tej dramatycznej sytuacji nieocenioną rolę odegrały gołębie pocztowe – wysyłane z murów twierdzy i okolicznych punktów kontaktowych, przenosiły meldunki o położeniu wojsk i sytuacji na froncie. Jak podkreślają historycy, to właśnie dzięki nim udało się utrzymać łączność, mimo głodu, wysadzanych fortów i narastającego chaosu oblężenia. Chociaż twierdza ostatecznie upadła, wiadomości, które dotarły do sztabu, pozwalały lepiej koordynować działania i podtrzymywały morale obrońców.
Choć w latach 1914–1915 formalnie Polska nie istniała, Galicja (w tym Przemyśl) była jednym z tych miejsc, gdzie Polacy z różnych formacji wojskowych zdobywali doświadczenia i organizacyjne umiejętności, które później okazały się niezbędne w procesie odbudowy niepodległego państwa. Nawet tak skromne działania, jak utrzymanie łączności w warunkach oblężenia, tworzyły fundament pod przyszłe struktury wojskowe i komunikacyjne odrodzonej Polski.
Po odzyskaniu niepodległości te doświadczenia zostały zinstytucjonalizowane. 2 kwietnia 1925 roku Sejm II Rzeczypospolitej przyjął ustawę o gołębiach pocztowych, regulującą hodowlę, obrączkowanie, zezwolenia i ochronę ptaków. To był dowód, że młode państwo traktowało je jako ważny element systemu łączności „na wypadek wojny”. Gołębie szkolono w specjalnych gołębnikach wojskowych, uczono powrotów na długich dystansach, a meldunki umieszczano w małych, hermetycznych kapsułach przymocowanych do ich nóg. Przemierzając dziesiątki, a czasem setki kilometrów, stawały się żywym ogniwem w systemie komunikacji obronnej.
Jak psy meldunkowe wspierały polskich żołnierzy?
W pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości Wojsko Polskie zaczęło też konsekwentnie rozwijać wykorzystanie psów jako środka łączności. Był to bezpośredni rezultat doświadczeń wojennych, kiedy zniszczone linie i zawodna radiokomunikacja wymuszały poszukiwanie alternatywnych sposobów przekazu meldunków. Już w „Instrukcji Łączności dla Podchorążych” z 1924 roku wskazano, że „pies meldunkowy wymaga specjalnej tresury i surowej dyscypliny”, a jego skuteczność zależy od przywiązania do opiekuna i zdolności orientacji w terenie. W sytuacjach, gdy przewody telefoniczne były przerwane, to właśnie te zwierzęta przenosiły meldunki w tulejach przymocowanych do obroży, pokonując kilometry w trudnych warunkach frontowych.
Doświadczenia te skłoniły dowództwo do opracowania regulaminów i procedur, które w połowie lat 20. stały się podstawą systemu szkolenia psów meldunkowych. W końcu dekady zostały one wpisane w etaty jednostek łączności i Korpusu Ochrony Pogranicza, co potwierdzało, że młode państwo potrafiło przekuć doświadczenia wojenne w trwałe rozwiązania organizacyjne. Dzięki temu psy meldunkowe zyskały status pełnoprawnych uczestników służby wojskowej – łączących instynkt, lojalność i dyscyplinę z precyzją działań, od których niejednokrotnie zależało powodzenie całych operacji.
Konie w Wojsku Polskim
Oczywiście jednym z filarów polskiej drogi do niepodległości były także konie. Od pierwszych szeregów Legionów, po młode Wojsko Polskie to właśnie one zapewniały mobilność armii – przewoziły ludzi, broń, amunicję i rannych. W surowych warunkach frontu wschodniego, gdzie błoto i brak dróg paraliżowały ruch, koń stał się symbolem wytrwałości i lojalności. Kawaleria dawała dowódcom szybkość manewru, a tabor konny pozwalał utrzymać łączność i zaopatrzenie. To czyniło z tych zwierząt nie tylko środek transportu, lecz pełnoprawnych towarzyszy walki.
Szarża pod Rokitną z 13 czerwca 1915 roku stała się jednym z najbardziej wymownych dowodów na to, jak istotną rolę konie odegrały w walce o niepodległość. Wtedy 2. szwadron II Brygady Legionów, dowodzony przez rotmistrza Zbigniewa Dunin-Wąsowicza, ruszył na umocnione pozycje rosyjskie, torując piechocie drogę przez ostrzał. Choć wielu ułanów poległo, ich odwaga przeszła do legendy i do dziś pozostaje jednym z najważniejszych symboli poświęcenia polskiej kawalerii.
Po odzyskaniu niepodległości konie nadal odgrywały kluczową rolę w armii. W czasie wojen o granice w latach 1919–1921 Wojsko Polskie dysponowało dziesiątkami pułków kawalerii i około setką kolumn taborowych, które odpowiadały za transport zaopatrzenia, ewakuację rannych i utrzymanie ciągłości marszów. Opieka weterynaryjna, planowanie przepraw i codzienne utrzymanie zwierząt stały się elementem wojskowej logistyki, bez której nie mogłaby funkcjonować żadna kampania. W ten sposób koń nie był jedynie symbolem romantycznej kawalerii, lecz realnym wsparciem armii, bez którego młode państwo nie mogłoby się rozwijać i bronić swojej niezależności.
Źródła: Twierdza Przemyśl, Historia: Poszukaj, Światowy Związek Polskich Żołnierzy Łączności Zegrze, Polskie Radio
Nasza ekspertka
Sabina Zięba
Podróżniczka i dziennikarka, wcześniej związana z takimi redakcjami, jak m.in. „Wprost”, „Dzień Dobry TVN” i „Viva”. W „National Geographic” pisze przede wszystkim o ciekawych kierunkach i turystyce. Miłośniczka dobrej lektury i wypraw na koniec świata. Uważa, że Mark Twain miał słuszność, mówiąc: „Za 20 lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj”.


