Przez osiem lat terroryzował Śląsk. Zabijał z nienawiści do kobiet
Wampir z Bytomia zapracował na swój pseudonim wyjątkową brutalnością, z jaką uśmiercał swoje ofiary. Seryjny morderca przez osiem lat siał postrach na ulicach śląskich miast. Żadna kobieta nie mogła czuć się bezpiecznie, a należy dodać, że szaleniec dopuszczał się także obrzydliwych zbrodni na dzieciach. Kim był Wampir z Bytomia? Co popychało go do zabijania? Na te i inne pytania odpowiadamy poniżej.

Spis treści:
- Aresztowanie Marchwickiego nie zakończyło serii morderstw
- Nienawidził kobiet, bo w dzieciństwie doznał krzywdy
- Ofiary Wampira z Bytomia
- Wpadł przez romans
Był okrutny i bezwzględny, a przy tym także inteligentny. Te cechy czyniły go wyjątkowo niebezpiecznym przestępcą. Wampir z Bytomia zaczął zabijać w 1974 roku. Zanim odpowiedział za pięć zabójstw, milicja przez osiem lat nie mogła wpaść na jego trop, mimo że jedną ze swoich ofiar zamordował dosłownie pod nosem stróżów prawa. Miał swoje zasady i doskonale wiedział, że przestrzeganie ich zapewni mu bezkarność. Gdyby nie wdał się w romans, być może zapisałby na swoim koncie znacznie więcej zbrodni.
Aresztowanie Marchwickiego nie zakończyło serii morderstw
Gdy 6 stycznia 1972 roku milicja aresztowała Zdzisława Marchwickiego, wówczas głównego podejrzanego w sprawie morderstw dokonywanych przez Wampira z Zagłębia, wydawało się, że kobiety będą mogły odetchnąć z ulgą. Seryjny morderca terroryzował Śląsk i Zagłębie Dąbrowskie od listopada 1964 do marca 1970 roku, kiedy doszło do ostatniego morderstwa.
Proces poszlakowy rozpoczął się 18 września 1974 roku. 28 lipca 1975 roku Sąd Wojewódzki w Katowicach uznał oskarżonego winnym zabójstwa 14 kobiet i usiłowania zabójstwa 6 kolejnych. Wymierzył Marchwickiemu najsurowszy wymiar kary. Wampir z Zagłębia oczekiwał na egzekucję w celi śmierci, ale to nie zakończyło serii brutalnych zbrodni.
Początkowo milicja nie dopuszczała tego do świadomości, ale wkrótce, zanim Wampir został stracony, stało się jasne, że bestia ma naśladowcę. Załapano go dopiero osiem lat później. Zabójcą był Joachim Knychała. Co popchnęło go na ścieżkę zbrodni?
Nienawidził kobiet, bo w dzieciństwie doznał krzywdy
Joachim Knychała, przez media okrzyknięty Wampirem z Bytomia i Frankensteinem, urodził się 8 września 1952 roku w Bytomiu. Syn Polaka i Niemki nie miał łatwego startu. Knychała wychowywał się bez ojca. Zapracowana matka nie miała czasu, by opiekować się synem.
Chłopiec przebywał pod opieką babki, która nie mogła wybaczyć córce związku z Polakiem. Kobieta o despotycznym charakterze nazywała wnuka „polskim bękartem” i znęcała się nad nim. Już wtedy zaczął żywić szczerą niechęć do kobiet, a wydarzenia, do których doszło, gdy Joachim miał osiemnaście lat, tylko ugruntowały w nim tę postawę.
Miał zacząć jako nastolatek
W 1970 roku ukończył górniczą zasadniczą szkołę zawodową i zatrudnił się w Kopalni Węgla Kamiennego „Julian” w Piekarach Śląskich. Gdy miał 19 lat, zaczęły się jego problemy z prawem.
Knychała wraz z dwoma kolegami miał dopuścić się zbiorowego gwałtu na młodej dziewczynie. Nie przyznał się do winy. Przez cały czas utrzymywał, że jest wrabiany. Sąd nie zawierzył jego obronie. Wymierzył mu karę 3 lat pozbawienia wolności. Przez to wydarzenie, nienawiść do kobiet, którą wyniósł z rodzinnego domu, zaczęła w nim narastać.
Na wolność wyszedł po odbyciu 16 miesięcy z zasądzonych 36. Znalazł pracę w kolejnej kopalni. Ożenił się, a kilka miesięcy później para doczekała się pierwszego dziecka. Wydawał się przykładnym mężem. Nikomu nie przyszło do głowy, że Knychała może być gwałcicielem i seryjnym mordercą.
Ofiary Wampira z Bytomia
Prawie rok przygotowywał się do pierwszej zbrodni. W tym czasie przeczesywał okolice Katowic, Chorzowa, Piekar Śląskich i Bytomia, szukając miejsc ustronnych, pozwalających szybko i dyskretnie oddalić się z miejsca zdarzenia.
Pierwsza ofiara przeżyła
3 listopada 1974 roku, na klatce schodowej bytomskiego bloku na ulicy Wrocławskiej, napadł na 21-letnią Marię B. Uderzył ją młotkiem w tył głowy. Gdyby ofiara nie miała na sobie czapki, mogłaby nie przeżyć brutalnego ataku. Szczęśliwie dla niej, gruby materiał osłabił siłę uderzenia. Kobieta nie straciła przytomności. Podniosła alarm i w ten sposób spłoszyła napastnika. Niestety, niepowodzenie nie zniechęciło Knychały.
Milicja nie podejrzewała wówczas, że Zdzisław Marchwicki ma naśladowcę. Sposób działania był bliźniaczo podobny, jednak ofiara przeżyła napaść. Podejrzewali, że to jednostkowy przypadek. Niestety, byli w błędzie.
Druga ofiara nieświadomie ściągnęła na siebie tragedię
Kolejną kobietę bestia zaatakowała niemal rok później, w Piekarach Śląskich. Tym razem Wampir z Bytomia zabił. 20 września 1975 roku Knychała wracał z drugiej zmiany w kopalni, gdy pod piwiarnią podeszła do niego bosa i zapłakana kobieta. Była nią 23-letnia Stefania M. Miała mu wyjaśnić, że pokłóciła się z chłopakiem i poprosić, by ten odprowadził ją do domu rodziców. Ten przystał na jej prośbę.
Gdy upewnił się, że nie są przez nikogo obserwowani, wyciągnął siekierę ciesielską i wymierzył swojej ofierze cios. Ranną kobietę przeciągnął przez jezdnię, zgwałcił i porzucił. O zbrodnię oskarżono konkubenta ofiary, który w noc zabójstwa pokłócił się ze swoją partnerką. Dla milicji było to wygodne. Oskarżony miał przecież motyw. Nikt nie zadał sobie trudu sporządzenia portretu psychologicznego sprawcy. Całkowicie zignorowano fakt, że ciało ofiary nosiło oznaki przemocy seksualnej. Nie powołano grupy śledczej.
Wampir z Bytomia poczuł się pewnie
Sprawa zyskała medialny rozgłos. Gdy do Knychały dotarła wiadomość, że milicja jest pewna, że sprawca został ujęty, rozzuchwalił się. Kolejną ofiarę wybrał pół roku później. 11 kwietnia 1976 rok zaatakował w Bytomiu Helenę M. Ofiara przeżyła spotkanie z Wampirem, ale następna miała znacznie mniej szczęścia. A na kolejny atak nie trzeba było czekać długo.
6 maja w Chorzowie, po godzinie 22.00, w odległości zaledwie 50 metrów od swojego miejsca zamieszkania z rąk Knychały zginęła Mirosława S. Kobieta była głównym świadkiem w sprawie zabójstwa Jadwigi K., ostatniej ofiary Wampira z Zagłębia. Ciało znaleziono blisko linii tramwajowej numer 6. Rozebrana od pasa w dół kobieta zginęła w następstwie uderzenia tępym narzędziem w tył głowy. Tym razem milicja musiała wziąć pod uwagę, że Marchwicki może mieć naśladowcę.
Wampir z Bytomia nie przestał zabijać
Czy druga śmiertelna ofiara zaspokoiła w bestii żądzę krwi? Niestety nie. 30 października 1976 roku, w Bytomiu, zamordował 26-letnią Teresę R. Zbrodni dokonał w kamienicy na ulicy Rostka 21. Budynek mieścił się naprzeciwko komisariatu policji, niedaleko linii tramwajowej numer 6.
20 stycznia 1977 roku, w Siemianowicach Śląskich, Wampir napadł 20-letnią Barbarę R. Kobieta miała szczęście. Spodobała się szaleńcowi, więc by krew od razu nie zachlapała jej twarzy, nie uderzył jej za mocno. Później niedoszłego zabójcę spłoszył ojciec napadniętej. Tak jak poprzednie, także ta napaść miała miejsce blisko linii tramwajowej numer 6. Milicja była już pewna, że zabójstwa i napaści są ze sobą powiązane. Powołano grupę operacyjną, działającą pod kryptonimem Szóstka.
Na podstawie zeznań Barbary R. sporządzono portret pamięciowy i manekina przedstawiającego napastnika. Milicja 7000 podejrzanych, ale Wampir nadal pozostawał nieuchwytny.
Nie mógł powstrzymać się od zabijania
Knychała zdawał sobie sprawę, że milicja dysponuje jego rysopisem. Skupił się na odgrywaniu roli przykładnego męża i ojca (w listopadzie 1977 roku urodziła się jego córka), ale nie wytrzymał długo bez zbrodni. Kolejny raz spróbował zabić 8 lutego 1978 roku w Bytomiu. Tym razem działał inaczej. Podczas libacji zaatakował scyzorykiem mocno upojoną Marię S. Kobieta, która spożywała z nim alkohol, przeżyła napaść.
5 miesięcy później, w Chorzowie, zaatakował dwie 15-latki. Ranne dziewczynki zdołały uciec. Kolejny raz obrał za cel dzieci już 23 czerwca. W lesie w Piekarach Śląskich zaatakował 11-letnią Halinkę S. i 10-letnią Kasię S. Starsze dziecko zginęło od razu. Kasia, mimo 27 ran tłuczonych głowy, przeżyła. Milicja odnalazła ją i jej martwą koleżankę następnego dnia. Powołana została druga grupa śledcza o kryptonimie Frankenstein.
Milicja wypuściła go z rąk
Po raz pierwszy zatrzymali Knychałę we wrześniu 1979 roku. Nie dość, że podobieństwo do portretu pamięciowego było niezaprzeczalne, to jedna z ofiar rozpoznała w nim swojego oprawcę. Teoretycznie, powinien trafić za kratki, jednak tak się nie stało.
Dlaczego? Bo zapewnił sobie alibi. Gdy dochodziło do ataków, jego nazwisko widniało na kartach obecności w kopalni „Andaluzja”, gdzie pracował. Stróże prawa musieli go wypuścić.
Wpadł przez romans
Wampirowi zaczęły puszczać nerwy. 16 listopada 1979 roku, upojony alkoholem, zaatakował na ulicy kobietę z dzieckiem, ale to go nie pogrążyło. Sąd ukarał go jedynie za chuligański wybryk.
Na jakiś czas przestał zabijać. Dopiero 8 maja 1982 roku dopuścił się kolejnej zbrodni. Tym razem ofiarą Wampira z Bytomia padła 17-letnia Bogusława L., szwagierka mordercy. Knychała miał z nią romans od 1979 roku. Zabił ją, ponieważ zagroziła, że wyjawi prawdę o nich jego żonie, a swojej siostrze.
Podczas spaceru, uderzył ją w głowę kilofem, a następnie zgwałcił. Zbrodnię próbował upozorować na nieszczęśliwy wypadek. Przed Lekarzami pogotowia i milicjantami stwierdził, że kobieta miała upaść. Śledczy nie mieli jednak wątpliwości, że Knychała kłamie.
Przyznał się do zbrodni
Wampira z Bytomia aresztowano podczas pogrzebu jego ostatniej ofiary. Badanie wariografem potwierdziło, że zabił Bogusławę L. i zabijał w przeszłości. Wampir wreszcie wpadł w ręce stróżów prawa. Przyparty do muru, ze szczegółami opowiedział o zbrodniach, których dopuścił się w latach 70. Przyznał się do 5 zabójstw i 7 napaści.
Skoro nie miał już nic do stracenia, mógł wyjawić więcej. Opowiedział śledczym o swoim dzieciństwie i nienawiści do kobiet. Wyjawił też, że inspirował się morderstwami popełnianymi przez Wampira z Zagłębia.
18 października 1983 roku rozpoczął się proces przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach. Joachim Knychała został skazany na śmierć przez powieszenie. Sąd Najwyższy utrzymał wyrok w mocy. Wampira z Bytomia stracono 21 maja 1985 roku, w więzieniu na ulicy Montelupich w Krakowie.
Nasz autor
Artur Białek
Dziennikarz i redaktor. Wcześniej związany z redakcjami regionalnymi, technologicznymi i motoryzacyjnymi. W „National Geographic” pisze przede wszystkim o historii, kosmosie i przyrodzie, ale nie boi się żadnego tematu. Uwielbia podróżować, zwłaszcza rowerem na dystansach ultra. Zamiast wygodnego łóżka w hotelu, wybiera tarp i hamak. Prywatnie miłośnik literatury.

