W tym artykule:

  1. Symmes nie zwariował
  2. Szukać dziury (Symmesa) w całym
  3. Pochwała celebryty pomogła
  4. Odkrycia Kolumba to pikuś
  5. Rosjanie chcieli być pierwsi
  6. Dziennikarze zaczęli traktować Symmesa na poważnie
  7. Prezydenci USA też chcieli do środka Ziemi
  8. Niekończąca się eksploracja
Reklama

John Cleves Symmes Jr. mówił nieskładnie i nielogicznie, a w dodatku nieznośnie seplenił. Mimo niepodważalnej inteligencji był ponoć w stanie uśpić swoich słuchaczy podczas wykładów. Nawet gdy opowiadał o sensacyjnie brzmiących teoriach na temat bezkresnych żyznych krain. Miały być ulokowane mniej więcej tam, gdzie wcześniej wyobrażano sobie piekło. Najwyraźniej Symmes w ten sposób usypiał ludzką czujność. Znalazł dziesiątki wyznawców, w prasie nazywano go Newtonem Zachodu”. W końcu jego hipotezy przekonały prezydenta USA do sfinansowania największej ekspedycji naukowej w historii Ameryki. Ekspedycji do środka Ziemi.

Nieodkryty świat wewnątrz Ziemi? Ludzkość snuła takie wizje długo, zanim uwierzyła, że zamieszkujemy glob, a nie dysk wsparty na słoniach czy nosorożcach. W XVII wieku angielski astronom Edmund Halley ukuł hipotezę. Twierdził, że Ziemia składa się z czterech sfer tkwiących jedna w drugiej niczym w matrioszce. Szkocki matematyk i fizyk John Leslie, rozwijając tę koncepcję, sugerował, że w środku ziemskiej kuli świecą nawet dwa słońca – Pluton i Prozerpina.

Symmes nie zwariował

Symmes urodził się 5 listopada 1780 roku w New Jersey w bardzo zacnej rodzinie. Przydomka junior używał, by odróżnić się od swojego stryja. John Cleves Symmes przeszedł do amerykańskiej historii jako kongresman, sędzia i potentat ziemski. Z kolei kuzynka naszego bohatera – Anna Harrison była żoną Williama Henry’ego Harrisona, dziewiątego prezydenta USA. Obowiązki Pierwszej Damy pełniła jednak tylko miesiąc. Jej małżonek zmarł bowiem wkrótce po zaprzysiężeniu. Dodajmy jeszcze, że dalekim krewnym Symmesa Juniora był inny prezydent Stanów Zjednoczonych – Benjamin Harrison, wnuk Anny Harrison.

John Cleves do armii wstąpił – jak sam pisał – „by zyskać powagę i zdobyć wiedzę, którą dotychczas poznawał tylko w książkach”. Odznaczony w wojnie brytyjsko-amerykańskiej dosłużył się stopnia kapitana. Po odejściu z armii w 1815 r. krótko trudnił się handlem, ale szybko ponownie odezwał się u niego instynkt poszukiwacza przygód.

10 kwietnia 1818 roku zaadresował odezwę „Do całego świata”. Wydrukował ją w 500 egzemplarzach. Nstępnie złożył we władzach amerykańskich miast. Część nakładu trafiła nawet do Europy. – Oświadczam, że Ziemia jest pusta i nadaje się do zamieszkania wewnątrz. Zawiera pewną liczbę sztywnych, mieszczących się w sobie koncentrycznych sfer i jest otwarta na biegunach na wysokości 12 lub 16 stopnia szerokości geograficznej – głosiło podpisane przez niego pismo.

Symmes ogłosił chęć skrzyknięcia setki śmiałków, którzy odpowiednio wyposażeni ruszą z nim w podróż aż po bezkres zamarzniętych mórz. Ekspedycja z udziałem zaprzęgniętych do sań reniferów miała być trudna, wyczerpująca, ale nagroda – warta każdego wysiłku. Kapitan John dołączył do swojej odezwy lekarskie zaświadczenie gwarantujące, że jest zdrowy na umyśle. Mim tu duża część amerykańskiej opinii publicznej zareagowała na nią zdecydowaną i bezlitosną kpiną. – Zanim ruszy ta niesłychana wycieczka i zbiorą się na nią chętni komedianci, lekarz, który poświadczył o poczytalności J.C. Symmesa, winien sam wpierw udowodnić, że nie postradał zmysłów – ironizował dziennik „Washington Reporter”.

Wszelkie ślady po nich zaginęły. Co się stało ze statkami, które wpływały w obszar Trójkąta Bermudzkiego?

Czy „Latający Holender” istniał naprawdę? Czy załoga „Mary Celeste” padła ofiarą spisku? I co naprawdę kryją fale Trójkąta Bermudzkiego?
„Latający Holender” był statkiem przeklętym, więc szczęścia nie przynosił nikomu.
„Latający Holender” był statkiem przeklętym, więc szczęścia nie przynosił nikomu. fot: Wikimedia Commons

Szukać dziury (Symmesa) w całym

Amerykańscy badacze życiorysu Symmesa nie są pewni, skąd dokładnie zaczerpnął swój pomysł. Choć on sam, jeszcze za życia, bronił się, że osobiście sformułował teorię pustej Ziemi, mógł zainspirować się traktatem „Filozof chrześcijański” Cottona Mathera (wydanym w 1721 roku). Znalazły się tam nawiązania do wcześniejszych hipotez Edmunda Halleya o Matce Ziemi – matrioszce. Dzieła Mathera Symmes czytał już jako młody chłopiec – rodziny obu panów znały się od pokoleń i w domowym księgozbiorze przodków Johna Clevesa znajdowały się wszystkie pozycje autorstwa Cottona. Z kolei Edna Kenton, autorka książki „The Book of Earth’s”, domniemywa, że Symmes, pilnie studiujący wierzenia i podania dalekich kultur, bardzo twórczo potraktował mity Indian i Aborygenów.

Kapitan prawdopodobnie rozwinął swoją teorię przed trzydziestką. Na pomysł otworów na biegunach prowadzących do wnętrza pustej skorupy ziemskiej wpadł prawdopodobnie po lekturze dzieła Pierre’a Simona de Laplace’a, francuskiego astronoma i matematyka. Ten badacz wykazał, że nasz glob na równiku jest wybrzuszony, co trafnie uznał za wynik obrotów wokół własnej osi. Ponadto sugerował, że z tej samej przyczyny musiały powstać zagłębienia na biegunach. Symmes wydedukował, że są one takiej głębokości, że prowadzą aż do wnętrza Ziemi. Powołał się na trzech wybitnych protektorów, których nauki pomogły mu w pełnym zrozumieniu istoty rzeczy. Jednak niemiecki geograf Alexander von Humboldt i angielski chemik sir Humphry Davy zgodnie odpisali amerykańskiemu koledze, że fantazja zawiodła go na manowce. W żadnym wypadku nie chcieli być kojarzeni z karkołomną ideą eksploracji wnętrza Ziemi.

Pochwała celebryty pomogła

Pomysł pewnie umarłby śmiercią naturalną, gdyby nie trzeci z obranych patronów – dr Samuel L. Mitchill. Wszechstronnie wykształcony w Europie naukowy celebryta Ameryki początku XIX wieku, ceniony po obu stronach oceanu za swój wkład w takie dziedziny jak zoologia, botanika, medycyna i geografia. Zupełnie nieoczekiwanie dr Mitchill publicznie pochwalił Symmesa za „niebywałą pomysłowość i oryginalność”. Zaznaczył też, że „jeśli jego tezy zostałyby potwierdzone empirycznie, Symmes zasłużyłby na miano jednego z najwybitniejszych teoretyków, jacy kiedykolwiek odpowiadali na wątpliwości i ciekawość rodzaju ludzkiego”.

Taka reakcja uznanego uczonego na intrygujący, ale zupełnie szalony plan, może do dziś wydawać się dziwna. Mitchill był jednak gorliwym patriotą, wyznawcą demokratycznych koncepcji Thomasa Jeffersona, i jego zainteresowanie hipotezami Symmesa modelowo wpisywało się w ówczesny amerykański apetyt na geograficzne odkrycia i poznawanie niepoznanego, najlepiej pod narodowym sztandarem. Wsparcie autorytetu tego formatu zmieniło Johna Clevesa z pośmiewiska w obiekt zainteresowań rozmaitych elit. Mitchill przedstawił go w towarzystwach naukowych, a do znajomych polityków i biznesmenów rozesłał uwierzytelniające i polecające go listy. Symmes stał się swoistą paranaukową atrakcją; zaczęto zapraszać go na wykłady, media zaś, dotychczas prześcigające się w dowcipkowaniu na jego temat (określenie „dziura Symmesa” odwołujące się do rzekomych połączeń na biegunach między Ziemią wewnętrzną i zewnętrzną stało się synonimem blagi i absurdu) zaczęły traktować go poważniej.

Mapa północnych regionów polarnych narysowana ręcznie przez Johna Clevesa Symmesa, Jr. na poparcie jego teorii pustej Ziemi fot: Wikimedia Commons

Odkrycia Kolumba to pikuś

Na początku lat 20. XIX wieku Symmes ruszył w ogólnokrajowe tournée, podczas którego prowadził odczyty na temat pustej Ziemi oraz swojej wyprawy. Spotykał się z miejscowymi notablami, potencjalnymi darczyńcami i dziennikarzami. Przedstawiał im własnoręcznie sporządzony i opatentowany model pustej Ziemi oraz tomy obliczeń, diagramów, map i planów. Całość przypominała raczej dość chaotyczną próbę syntezy wszystkich jego pomysłów. Model Symmesa był matrioszką niczym u Halleya – z tą różnicą, że kapitan zakładał przynajmniej „pięć koncentrycznych sfer”. Między nimi istniała przestrzeń umożliwiająca zamieszkanie, każdą z nich otaczała atmosfera i każda była otwarta na biegunach, gdzie znajdowała się droga do kolejnych sfer. Tą drogą do wewnętrznych światów dostawało się również słoneczne światło i ciepło. W ten sposób do środka globu migrowały także chmury, które zapewniały tam deszcz i śnieg.

Symmes uważał, że gazy wydostające się z przestrzeni między sferami odpowiadają za trzęsienia Ziemi oraz aktywność wulkaniczną. Przekonywał też, że zwierzęta i ludzie zamieszkujący interior mogą posiadać organy przystosowane do życia tylko w określonej sferze. Czyżby zainspirowało go piekło Dantego?

Zainteresowanie niesamowitą ideą kapitana Johna wzmogło się po wydaniu w 1820 roku książki „Symzonia”, do dziś uważanej za pierwszą amerykańską powieść utopijną. Jej bohaterem był kapitan Adam Seaborn – żeglarz, który poniesiony prądem morskim przez czeluść na biegunie północnym dostaje się do wewnętrznego świata, a w nim odnajduje idealnie urządzoną cywilizację. Mieszkające tam niewysokie istoty, ubrane w śnieżnobiałe szaty i mówiące śpiewnym językiem, wykształciły doskonały model demokracji (byli i tacy, którzy twierdzili, że autorowi chodziło o socjalizm). Seaborn wyznawał czytelnikom: „Zapewniłem sobie miejsce na stronach historii, najlepsze z miejsc w świątyni sławy. Przy moich osiągnięciach podróż Kolumba była tylko wycieczką na ryby, zaś jego odkrycia – ledwie błahostką”. „Symzonia” zdobyła sporą popularność, ale Symmes nigdy nie przyznał się do jej napisania. Było to jednak dość oczywiste; również to, że kapitan Seaborn to alter ego kapitana Johna Clevesa.

Kryształowe czaszki to pamiątki po dawnych cywilizacjach czy zręczna mistyfikacja?

Kryształowe czaszki jakiś czas temu zostały uznane za najniezwyklejsze artefakty z czasów prekolumbijskich. Nowoczesne metody badawcze nie pozostawiły jednak miejsca na jakiekolwiek złudzenia...
Kryształowe czaszki to pamiątki po dawnych cywilizacjach czy zręczna mistyfikacja? (fot. Mistervlad / Shutterstock.com)
Kryształowe czaszki to pamiątki po dawnych cywilizacjach czy zręczna mistyfikacja? (fot. Mistervlad / Shutterstock.com)

Rosjanie chcieli być pierwsi

Symmes triumfował, bo około 1823 roku miał już zwolenników w stanach Cincinnati, Ohio, Kentucky, Pensylwania oraz Karolina Południowa. Dzięki nim mógł liczyć na poparcie lokalnych społeczności, a te w swojej ofiarności rozpoczęły akcję „Polarna ekspedycja kapitana Symmesa”. Wolontariusze słali petycje do Kongresu i lokalnych władz, by sfinansować misję. Szczególnie w Cincinnati i Ohio John Cleves wyrobił sobie markę bohatera czy wręcz proroka – gazety porównywały go do Newtona („Newton Zachodu”), a prominenci dostrzegali w jego pomysłach epokową szansę na realizację czegoś, co dziś nazwalibyśmy amerykańskim snem o potędze.

Słynny stał się rzekomy list, który do Symmesa miał przysłać sam car Rosji Aleksander I. Władca planował własną wyprawę polarną, usłyszał o planach amerykańskiego śmiałka i prosił o jego usługi. Kapitan John, przebywający akurat w Filadelfii, dał wówczas świadectwo patriotyzmu i oświadczył miejscowej publice, że nie zamierza współpracować z Rosjanami, których – niczym półtora wieku później w locie na Księżycw drodze do wnętrza Ziemi wyprzedzi naród amerykański. Na wieść o tym w Filadelfii zorganizowano publiczną demonstrację na rzecz sfinansowania przez Kongres eskapady drużyny Symmesa na biegun. Kolejne zaproszenia nadsyłano nawet z najbardziej szacownych środowisk – towarzystw naukowych i uniwersytetów. W 1825 roku John Cleves przemawiał na Harvardzie, rok później w Union College – najstarszej uczelni w Nowym Jorku.

Dziennikarze zaczęli traktować Symmesa na poważnie

Mimo tych rewelacji część dziennikarzy zachowywała wstrzemięźliwość wobec samozwańczego odkrywcy. Choć rzadziej polemizowano z jego teoriami, wytykano mu różne niedociągnięcia, brak charyzmy i wadę wymowy, które istotnie nużyły wielu słuchaczy. Faktem było, że wyczerpująca objazdówka po stanach odbiła się na zdrowiu Symmesa – coraz mniej wyglądał na człowieka zdolnego do podołania trudom epokowej ekspedycji. Na szczęście w Ohio wielki teoretyk znalazł swojego najwierniejszego wyznawcę – był nim dziennikarz Jeremiah N. Reynolds, znany później m.in. z powieści „Mocha Dick”, pierwowzoru „Moby Dicka” Hermana Melville’a.

Prezydenci USA też chcieli do środka Ziemi

Symmes, zmagający się z dolegliwościami żołądkowymi, musiał w końcu porzucić swoje marzenia i w 1827 roku wrócił kurować się do domu w New Jersey. Rok później nastąpił kolejny zwrot akcji. W tym czasie Reynoldsowi, ponoć człowiekowi wyjątkowej energii i elokwencji, udało się w 1828 roku spotkać z prezydentem Johnem Quincym Adamsem oraz sekretarzem Marynarki Wojennej Samuelem Southardem. Obaj panowie dali się uwieść wizji bogatej krainy – jak pisał Symmes – „naszpikowanej warzywami i zwierzyną, a być może również zamieszkanej przez człowieka”. W tej krainie miała już niebawem powiewać amerykańska flaga. Kilka tygodni po audiencji u prezydenta Reynolds przemawiał w Kongresie, apelując o sfinansowanie wyprawy do wnętrza Ziemi z publicznych pieniędzy. Po przeciągających się targach z opozycją zdecydowano, że marynarka udostępni na wyprawę jeden ze swoich okrętów. Ale w lutym 1829 roku Senat zablokował przedsięwzięcie, tłumacząc, że pieniądze na organizację powinien wyłożyć prywatny sektor.

Mount Rushmore jest młodsza, niż można się spodziewać. Kogo przedstawia jedna z największych rzeźb świata?

Rzeźba w Mount Rushmore została zbudowana na ziemi, którą nielegalnie odebrano narodowi Siuksów w latach siedemdziesiątych XIX wieku. Co jeszcze warto wiedzieć o tym miejscu?
Mount Rushmore jest młodsza, niż można się spodziewać
Mount Rushmore jest młodsza, niż można się spodziewać, fot. Shutterstock

I wyłożył. W październiku 1829 roku. Niestety, nie doczekał tego Symmes, który zmarł cztery miesiące wcześniej. Dzięki talentom Reynoldsa udało się zebrać ekipę, skompletować trzy statki, ale choć misja dotarła do wybrzeży Antarktydy, nie tylko nie znalazła drogi do wewnętrznych światów, ale pogubiła się w drodze powrotnej. Reynolds na dwa lata wylądował w Chile. Gdy wrócił do USA w roku 1834, raz jeszcze podjął próbę przekonania amerykańskich władz, by stanęły na wysokości zadania, które miało przynieść krajowi bezprecedensową chwałę i bogactwo. I co? Kolejny sukces – następca Adamsa w Białym Domu Andrew Jackson zapalił zielone światło zorganizowaniu wyprawy.

W trakcie kilkuletniej debaty na temat jej formy do głosu doszli prawdziwi naukowcy. Zamiast wycieczki do wnętrza Ziemi powstała słynna koncepcja „Wielkiej ekspedycji badawczej Stanów Zjednoczonych” (Great United States Exploring Expedition; już bez udziału Reynoldsa). Ta sama, na której czele stanął porucznik Charles Wilkes. To dzięki niej Amerykanie zdobyli tak doskonałe mapy wysp Pacyfiku. Używali ich jeszcze podczas II wojny światowej. Uczeni zebrali ponad 5 tys. eksponatów (próbki geologiczne, gatunki roślin i zwierząt czy materiały antropologiczne), zbadali prawie 300 wysp i przeszło 1500 mil wybrzeża Antarktydy. Eskapada w latach 1838–1842 dała początek tradycji wielkich polarnych eksploracji finansowanych przez Stany Zjednoczone.

Niekończąca się eksploracja

Jak na ironię, doszło do niej wskutek jednej z najbardziej szalonych geograficznych teorii autorstwa byłego wojskowego. Do dziś niektórzy amerykańscy badacze nauk przyrodniczych wymieniają Symmesa jako człowieka, który – nie do końca świadomie – wywarł wpływ na rozwój kompleksowych teorii geograficznych, a także na promowanie ich jako zagadnienia o statusie narodowym. Na lata zarezerwował też sobie miejsce w kulturze popularnej, częściowo jako inspirator pewnego trendu. Wpisał się w to sam Juliusz Verne, tworząc w 1864 roku swoją „Podróż do wnętrza Ziemi”.

Reklama

Jeszcze pod koniec lat 60. XIX wieku słynny odkrywca i podróżnik Charles F. Hall po powrocie ze swojej pierwszej arktycznej ekspedycji zaszokował członków Amerykańskiego Towarzystwa Geograficznego. Mówił wówczas, że celem jego kolejnej wyprawy będzie potwierdzenie… hipotez J.C. Symmesa. Chciał odnaleźć wrota do wewnętrznego świata. Niestety, nawet nie pocałował klamki. W 1871 roku został otruty podczas podróży na biegun północny.

Reklama
Reklama
Reklama