Zawdzięczamy im pierwszą spójną europejską kulturę, pierwszy podręcznik i związki zawodowe. Były największą rewolucją w dziejach architektury, a rozwój cywilizacyjny, jaki nastąpił dzięki budowie gotyckich katedr, porównuje się do rewolucji przemysłowej. Ludzkość do dziś nie stworzyła z kamienia niczego, co mogłoby się im równać.

Reklama

Niezwykły, graniczący z szałem, ruch wznoszenia katedr, który opanował średniowieczną Europę I omal nie zrujnował Francji, rozpoczął się drugiej niedzieli czerwca 1144r. Ten dzień opat z podparyskiej bazyliki Saint-Denis przygotowywał przez lata. Stara świątynia, którą zarządzał, była zniszczona, ciasna, ciemna i posępna, jak wiara tamtego okresu – straszyła zamiast dodawać otuchy. W romańskim kościele kobiety mdlały, krzyczały i ratowały się przed uduszeniem, brnąc do wyjścia po głowach wiernych, mnisi przed religijnym uniesieniem tłumu uciekali, skacząc przez okno z cudownymi szczątkami Świętego Dionizego. W potwornym ścisku niewielu mogło dostrzec bogactwo, jakim dysponował opat Suger. Tymczasem ten człowiek z ludu o nowobogackim guście chciał zabłysnąć. Pochwalić się złotem ołtarzy, kosztownością naczyń liturgicznych, wspaniałością relikwiarzy i wytwornością swoich szat. Do tego potrzebował w kościele światła. I tak z opactwa Saint-Denis stworzył pierwszy gotycki kościół. Choć na takie stwierdzenie oburzają się Anglicy. – Różne formy gotyckie pojawiają się w Anglii już wcześniej – mówi profesor Antoni Ziemba z UW i Muzeum Narodowego w Warszawie. – Samego jednak łuku ostrego nie można uznać za gotyk. Saint Denis jest pierwszym kościołem z gotycką konstrukcją szkieletowo-przyporową. Za prawdziwy gotyk często uznaje się właśnie ten francuski, ale wynika to z nacjonalistycznej historiografii francuskiej oraz z przyjęcia założenia, że musi istnieć centrum oraz jego peryferie. A przecież gotyk włoski, odwołujący się do architektury klasycznej, też jest wspaniały, bogaty, ozdobny, nie mówiąc już o gotyku hiszpańskim.

L’art Gothique to nic innego jak sztuka Gotów, dzikich najeźdźców, którzy złupili Rzym. Tak pogardliwie został ten styl nazwany w renesansie. Symbolizował coś prostackiego, w złym guście, barbarzyńskiego. Coś co zbyt daleko odbiega od klasycznego piękna i harmonii. Renesansowi wielbiciele kultury antycznej złupili gotyckie katedry jak Goci Rzym. Bajecznie kolorowe ściany bielili, gargulcom odłupywali głowy, niszczyli rzeźby. Tymczasem dziś uważa się, że ruch budowy gotyckich katedr był nie tylko wielkim przełomem kulturowym, ale też technicznym. Znacznie udoskonalono wtedy m.in. dźwig i wynaleziono kafar. No i nauczono się wznosić drapacze chmur. Dzięki odciążeniu ściany można było radykalnie przeszklić i wpuścić do kościoła niematerialny mistyczny element – boskie światło. Teraz kościół jaśnieje i dzieło jaśnieje – napisano na jednej z inskrypcji w Saint-Denis. Ostre łuki, zawieszone na nich elastyczne sklepienie żebrowe i przypory, które z zewnątrz utrzymują szkielet szklanej świątyni, stworzyły gotycką katedrę. To jedyny styl, który konstrukcję wystawia na zewnątrz budowli. suger, który był także snobem, na uroczystość konsekracji bazyliki zaprosił, kogo zdołał. Dopiął swego. Biskupi oniemieli, widząc delikatne światło sączące się do zalanego złotem wnętrza. Jam był wodzem, gdy powstało to dzieło – nie omieszkał zaznaczyć opat na jednej inskrypcji w bazylice Saint-Denis, która dziś znajduje się na ostatnim przystanku najbardziej zatłoczonej i kolorowej, słynnej „Ligne 13” paryskiego metra. Biskupi rozjechali się, drżąc z zazdrości, i gdy tylko szczęśliwie nadarzał się pożar kościoła (co w tamtych czasach było nagminne), na zgliszczach natychmiast wyrastała nowa gotycka budowla.

W samej Francji co 5–10 lat powstawała katedra. Coraz wyższa, coraz smuklejsza, coraz bardziej przezroczysta. Miasta i biskupi prześcigali się w wysokości sklepień, ozdobności wież, ilości witraży. Nie liczyli pieniędzy i wysiłku. W Irlandii wycięto w pień dęby, przetrzebiono lasy we Francji, sprowadzano też nadbałtyckie sosny. Katedry wymagały wznoszenia skomplikowanych rusztowań. W ciągu trwającego 300 lat szaleńczego wyścigu w samej tylko Francji powstało 80 katedr i 500 dużych kościołów gotyckich. Każda nowa budowla starała się prześcignąć poprzedniczkę. Katedrę w Laon udekorowano pięcioma wieżami, świątynia w Amiens mogła pomieścić 10 tys. osób, czyli całe miasto, i nie dość, że kościół był dwa razy większy od paryskiej Notre-Dame, to jeszcze 90 proc. powierzchni ścian zajmowały w nim witraże. Gdy budynek dosłownie zaczął pękać w szwach, opasano go obręczą z najlepszego wówczas żelaza z Toledo. Wyścig z prawami fizyki zakończył się 50 km dalej, w Beauvais, w dzień Wniebowstąpienia 1573 r. Gdy pogrążona w śpiewach i dymie kadzideł procesja opuściła kościół, sklepienie zawieszone na wysokości 50 m runęło. Wyżej już się nie dało. Podczas tej katastrofy tylko jedna osoba złamała rękę, ale w Beauvais do dziś toczą się prace remontowe.

Katedry nie rosłyby tak licznie i szybko, a biskupi nie mieli takiej władzy, majątku i autorytetu, gdyby nie reformy papieża Grzegorza VII, który scentralizował Kościół i umocnił jego wpływy. Wobec zrujnowanych przez wyprawy krzyżowe władców i obdartych z majątków możnych Kościół jawił się jako prawdziwa siła, zdobywał władzę i umacniał ją, propagując siebie jako jedyną drogę do zbawienia. Świat poza Kościołem był nędzny, ciemny i głupi. Nie umiał czytać, ale właściwie nie miał też co czytać, bo wszystkie księgi należały do Kościoła. Jedyne światło sączyło się przez witraż gotyckiej katedry, obiecując zbawienie. Duchowni właśnie wymyślili czyściec, co było świetnym, choć może nieco populistycznym manewrem. Kościół przechwycił też święte relikwie napływające z kolejnych krucjat. Wokół namacalnej, a jednocześnie świętej relikwii łatwiej było wznieść katedrę, niebiańskie Jeruzalem na ziemi. I tak katedra w Chartres powstała dla sukni, w której rodziła Maryja Dziewica, Soisson zdobyło cudowny pantofel, czyli but Maryi. Do Chalons trafił napletek Jezusa z obrzezania, a jedna z dwudziestu przynajmniej czaszek Jana Chrzciciela znajduje się w Amiens. Relikwie zarabiały na katedry, ale później katedry zarabiały na relikwiach.

Na katedrach z kolei zarabiały całe miasta przyjmujące pielgrzymów. Budowa była ogromną inwestycją finansową. Obliczono, że Chartres liczące wówczas 10 tys. mieszkańców, musiało zebrać sumę równą miliardowi dolarów. Duchowni obnosili po wsiach prefabrykowane relikwie i zbierali datki, możni ofiarowywali klejnoty i majątki, w miastach nie było rzemieślnika, u którego nie stałaby skarbonka. Stosowna opłata skracała podróż do raju nawet o 140 dni, a do nabycia były też religijne polisy, czyli odpusty. Można było zaliczyć krucjatę, wyruszając jedynie z datkiem do kościoła. Gdy w Rouen zabrakło środków na budowę drugiej wieży, tamtejszy biskup wystarał się u papieża o dyspensę na jedzenie masła w Wielki Post. Kto nie pościł, fundował wieżę nazwaną później maślaną. Jednak katedry nie powstawały – tak jak chcielibyśmy wierzyć – z religijnego uniesienia i patriotycznego zrywu całego miasta, które zakasało rękawy do pracy. Było to ogromne przedsięwzięcie deweloperskie prowadzone przez wyspecjalizowany przykościelny organ. Przy samej budowie pracowała wąska grupa hojnie opłacanych wędrownych rzemieślników, którzy zatrudniali się na kilkuletnie kontrakty. Tworzyli one zwarte grupy zawodowe, często strzegące tajników fachu, godzin pracy i wysokości wynagrodzenia. Tak było w przypadku wędrownych murarzy, którzy utworzyli najdłużej działające tajne ugrupowanie – masonerię. Tajemne masońskie znaki, które mieli pozostawić w katedrach, to nic innego jak podstawa wypłaty dla każdego z nich. Murarze opłacani byli w zależności od ilości bloków, które udało im się ociosać i wmurować. Patronem masonerii jest budowniczy świątyni Salomona, na kształt której wędrowni murarze budować mieli gotyckie katedry – oblane złotem, przebogate budowle ze światła. Wznoszono je dla światła, a ono było już domeną witrażystów. Ci wieńczyli dzieło, wyczarowując w swoich tajemnych pracowniach kolory z tlenków metali. Ich fach był bardzo intratny, a jego tajniki strzeżone.

Do dziś nie udało się odtworzyć słynnego błękitu z Chartres, który tamtejszy witrażysta opracował specjalnie dla Maryi Panny. Witraże były kosztowne, dlatego uciekano się do sprzedaży powierzchni reklamowych i sponsoringu. Apostołów z Chartres ufundowali piekarze, a szewcy przy pracy sami znaleźli się na jednym z tamtejszych witraży. Różne też były oczekiwania donatorów, którym starał się sprostać Kościół, stąd pewne ikonograficzne nieścisłości – w katedrze w Chartres jest np. aż pięć witraży poświęconych św. Jakubowi. Podobno jedno z okien Notre-Dame ufundowały paryskie kurtyzany, nie pozwolono im jednak na coś, co dziś nazwalibyśmy umieszczeniem logo. Gotowa świątynia miała być odzwierciedleniem boskiego porządku stworzenia. Za św. Augustynem wierzono, że Bóg – architekt i matematyk – stworzył świat według miary, liczby i wagi. W ten sam sposób budowano symetryczne, oparte na niebiańskim kole i ziemskim kwadracie katedry. Wznoszenie coraz wyższych świątyń było jak pokonywanie materii. Przezwyciężając kamień, człowiek łączył się z Bogiem. Światło pozwalało obcować z nieskończonością. Ludzie zadzierali głowy do góry, patrzyli na witraże, ale widzieli nieskończone dobro. Napoleon miał podobno powiedzieć, że w Chartres ateista zaczyna się bać, i do dziś wielu ludzi doświadcza tam duchowych przeżyć. W czasach katedr wierzono głęboko, że Bóg ingeruje w dzieło, że Matka Boska realnie wspiera budowę świątyni dla swojej sukni.

W 1940 r. mnisi odkryli, że katedry pod wezwaniem Matki Boskiej odwzorowują na mapie Francji zodiak Panny. Maryja w odróżnieniu od srogiego Stwórcy i jego zbyt doskonałego Syna była idealną patronką miejskich katedr – opiekuńczą i wyrozumiałą, choć wówczas bardzo jeszcze młodą świętą. Kościół, żeby kontrolować mężczyzn, represjonował kobiety. Grzmiał o ich nieczystości, o grzechu pierworodnym. Dopiero w XI w. pojawiła się Maryja jako symbol czystości, a wraz z nią żeński pierwiastek w religii. Dzięki Maryi do katedr trafiły posągi kobiet. Nie były to już kostuchy przynoszące śmierć, ale rzeźby, do których pozowały żony, córki, sąsiadki, kobiety obdarowane uczuciami. Na ich twarzach rysowały się smutek, uniesienie, radość i cierpienie. Zmienił się też sam stosunek Kościoła do kobiet. Przyznano im prawo do miłości. Samo uczucie przestało być grzeszne, a zaczęto je postrzegać jako dar. Oprócz posągów Maryi kościoły zaludniały inne kobiety. Są naga Ewa, Esmeralda i Maria Magdalena, a w Chartres wyrzeźbiono nawet syrenę z odkrytym biustem. Oczywiście, wysoko w górze, bo im wyżej, tym większą swobodą cieszyli się rzeźbiarze. Jeden z nich w Chartres zostawił nawet płaskorzeźbę z biskupem udającym się wprost do piekieł. Ale rzeźby, podobnie jak witraże, miały przede wszystkim edukować niepiśmiennych wiernych. Dlatego tematy biblijne przeplatały się z historycznymi i wiedzą ogólną, np. z zakresu rolnictwa. Na portalach w Chartres, które było wówczas ważnym ośrodkiem naukowym, wśród świętych znaleźli się nawet pogańscy starogreccy uczeni. trudno uwierzyć, że katedry, które zwiedzamy dziś z nabożną ciszą, tętniły niegdyś życiem.

Reklama

Było w nich gwarno, dochodziło nawet i do bijatyk. Sfera sacrum ograniczała się jedynie do prezbiterium, a kościelne nawy były popularnym miejscem spotkań. Urządzano tu pikniki, bawiły się dzieci, biegały psy. Ławnicy udzielali porad, rzemieślnicy rozstrzygali swoje spory. W niektórych miastach, tam gdzie stała już katedra, rezygnowano z budowy ratusza. Na schodach i placu wystawiano misteria. W XIII w. Kościół odkrył moc kazania, które zaczęło pełnić funkcję dzisiejszych mediów. Przestał straszyć i grozić, a zaczął dodawać nadziei. Chrystus w Chartres jest piękny, a anioły z Reims uśmiechają się pochylone nad ludźmi. Średniowieczna wiara, jak katedra do swego wnętrza, wpuszcza do duszy światło. Kościół zachwyca spektaklem i przepychem. We wspaniałych lichtarzach palą się świece, migocze kolorowe światło witraży, na sklepieniach lśnią złote gwiazdy, dymią kadzidła, a polifoniczna muzyka rezonuje o kolumny. Być może jedyne wówczas multimedialne widowisko oferowała katedra w Wells uznawana dziś za najbardziej poetycką z angielskich katedr. W niedzielę palmową kler ubrany w odświętne stroje, w obłoku dymu z kadzideł płynął ku katedrze uroczystą procesją. Nabożnymi śpiewami prosił świętych o modlitwę, a wtedy 176 naturalnej wielkości statui umieszczonych na frontowej ścianie cudownym śpiewem odpowiadało klerowi. I choć za statuami ukryty był chór, to jednak śpiewała katedra.

Reklama
Reklama
Reklama