Reklama

Spis treści:

  1. Strach przed nalotami
  2. Zwykły poranek pastora
  3. Zignorowane ostrzeżenie
  4. Grom z jasnego nieba
  5. Ogrom zniszczeń Hiroszimy

Wielebny Kiyoshi Tanimoto, pastor kościoła metodystów w Hiroszimie, wstał tego dnia o piątej rano. Był sam, gdyż żona z trzyletnim dzieckiem spędzała noce u przyjaciółki w Ushidzie, północnym przedmieściu Hiroszimy. Ze wszystkich ważnych miast japońskich tylko Kioto i Hiroszima nie zostały masowo odwiedzone przez B-san, Pana B, jak z mieszaniną szacunku i bolesnej poufałości nazywali Japończycy B-29.

Strach przed nalotami

Tanimoto, jak wszystkich jego sąsiadów i przyjaciół, przepełniała trwoga. Słyszał okrutnie szczegółowe opowieści o masowych nalotach na Kure, Iwakuni, Tokuyamę i inne okoliczne miasta. Był pewien, że wkrótce przyjdzie też pora na Hiroszimę. Źle spał poprzedniej nocy, gdyż ogłoszono kilka alarmów lotniczych. Już od tygodni nękały one Hiroszimę niemal co noc, gdyż B-29 używały jeziora Biwa, na północny wschód od Hiroszimy, jako miejsca spotkania.

Niezależnie więc od tego, które tym razem miejsce amerykańskie superfortece planowały zaatakować, gromadziły się nad wybrzeżem nieopodal Hiroszimy. Częstość tych ostrzeżeń, a także fakt, że Pan B pomijał Hiroszimę, niepokoiły jej mieszkańców. Krążyła plotka, że Amerykanie szykują dla tego miasta coś zupełnie wyjątkowego.

Zwykły poranek pastora

Tanimoto był niskim mężczyzną, gadatliwym i bardzo emocjonalnym. Miał długie czarne włosy z przedziałkiem na środku głowy. Wyraźnie zaznaczona nad brwiami kość czołowa, niewielki wąsik, zarys ust i podbródka nadawały mu osobliwy młodzieńczo-dojrzały wygląd – chłopięcy, a zarazem pełen mądrości, łagodny, a jednak popędliwy. Ruchy miał nerwowe i szybkie, a jednocześnie była w nich miara sugerująca, że jest człowiekiem ostrożnym i rozważnym.

Skala zniszczeń w Hiroszimie była trudna do wyobrażenia
Skala zniszczeń w Hiroszimie była trudna do wyobrażenia /Fot. Bettmann/Getty Images

Zdecydowawszy, że żona będzie nocować w Ushidzie, Tanimoto zajął się przenoszeniem wszystkich rzeczy z kościoła, który mieścił się w gęsto zaludnionej dzielnicy mieszkalnej Nagaragawa, do domu producenta jedwabiu mieszkającego w Koi, o jakieś 3 kilometry od centrum miasta. Producent ów, Matsui-san, swoją niezamieszkaną posiadłość udostępnił dużej grupie przyjaciół i znajomych, aby tu, w bezpiecznej odległości od przypuszczalnego centrum nalotu, mogli zgromadzić wszystko, co chcieliby uchronić.

Tanimoto bez trudu sam przewiózł na taczkach krzesła, pulpity, biblie, wyposażenie ołtarza oraz księgi kościelne. Jednak w przypadku klawiatury organowej i pianina potrzebował pomocy. Przyjaciel o nazwisku Matsuo pomógł mu przetransportować do Koi pianino, w zamian za to Tanimoto obiecał, że pomoże Matsuo przewieźć dobytek córki.

Dlatego wstał dzisiaj tak wcześnie. Zrobił sobie śniadanie. Czuł się okropnie zmęczony. Wysiłek związany z transportem pianina, bezsenna noc, tygodnie strachu i nieregularnego odżywiania się, troska o losy parafii – wszystko to sprawiło, że nie bardzo nadawał się do ciężkiej pracy przez kolejny dzień.

Do wszystkich więc innych zajęć i trosk dołączyły jeszcze sprawy związane z organizacją ochrony przed nalotami jakichś dwudziestu rodzin. O szóstej rano Tanimoto zjawił się u Matsuo. Okazało się, że czeka ich dźwiganie tansu, dużego japońskiego kredensu, pełnego ubrań i sprzętu domowego. Wyruszyli ze swym ciężarem. Dzień był zupełnie jasny i już teraz zbyt ciepły, aby jego dalsza część mogła być przyjemna.

Zignorowane ostrzeżenie

Zaledwie po kilku minutach rozległa się syrena alarmu lotniczego – trwające minutę wycie ostrzegało o zbliżaniu się samolotów, ale pośród mieszkańców Hiroszimy nie budziło specjalnego zaniepokojenia, ponieważ sygnał rozlegał się codziennie o tej porze, gdy na niebie pojawiały się maszyny amerykańskiego zwiadu meteorologicznego. Podtrzymując bagaż, pchali taczki ulicami miasta.

Hiroszima ma kształt wachlarza. Rozłożona jest na sześciu wyspach, rozdzielonych siedmioma wpływającymi do morza odgałęzieniami rzeki Oty. W głównej dzielnicy handlowej i mieszkalnej, stanowiącej centrum i mającej powierzchnię jakichś 10 metrów kwadratowych, skupiło się trzy czwarte ludności. Jednak w efekcie programów ewakuacyjnych liczba jej mieszkańców zmniejszyła się z 380 tysięcy (najwyższy poziom wojenny) do około 245 tysięcy.

Fabryki i przedmieścia rozłożyły się na skrajach centrum. Na południu znajdowały się doki, lotnisko i gęste od wysepek Morze Wewnętrzne. Pozostałe trzy strony delty były ograniczone przez pasma górskie. Tanimoto i Matsuo minęli centrum handlowe, już teraz pełne ludzi, i pokonawszy dwie rzeki, zaczęli się wspinać stromymi uliczkami Koi na obrzeża miasta, gdzie zaczynały się wzgórza. Kiedy opuścili teren gęsto zabudowany, rozległ się sygnał oznaczający koniec alarmu. (Japońscy operatorzy radarów wykryli wprawdzie trzy samoloty, ale uznali, że to lot zwiadowczy).

Pchanie taczki do domu producenta jedwabiu było bardzo męczące, gdy więc obaj mężczyźni wreszcie znaleźli się na podjeździe i dotarli do schodów wejściowych, stanęli, żeby trochę odpocząć. Byli ustawieni w taki sposób, że miasto zasłaniał im róg domu. Jak większość budowli w tej części Japonii, dom miał drewniany szkielet i drewniane ściany, które podtrzymywały ciężki dach z płytek ceramicznych. Frontowy hol, ciasno upakowany stosami pościeli i ubrań, wydawał się chłodną, grubo wymoszczoną jaskinią. Naprzeciw domu, po prawej stronie drzwi wejściowych znajdował się duży, nieregularny ogródek skalny.

Grom z jasnego nieba

Nie było słychać odgłosów samolotów. Ranek był czysty, miejsce chłodne i przyjemne. Wtedy po niebie rozlał się straszliwy błysk. Tanimoto pamięta dokładnie, że rozchodził się ze wschodu na zachód, od miasta w kierunku wzgórz. Wydawało się, że rozbłysło słońce. I on, i Matsuo w przerażeniu – obaj mieli czas na reakcję, znajdowali się bowiem o 3,5 kilometra od centrum – rzucili się do tyłu.

Replika bomby Little Boy, która eksplodowała pół kilometra nad Hiroszimą w 1945 roku
Replika bomby Little Boy, która eksplodowała pół kilometra nad Hiroszimą w 1945 roku /Fot. Science & Society Picture Library

Matsuo po frontowych schodach wpadł do domu i zanurkował w stosy pościeli. Tanimoto zrobił cztery kroki, może pięć, i zwaliwszy się między dwa wielkie głazy w ogrodzie, przywarł mocno do jednego z nich. Ponieważ twarz miał wtuloną w kamień, nie widział, co stało się dalej, poczuł natomiast ogromny ucisk, po czym posypały się na niego kawałki drewna i dachówek.

Nie słyszał żadnego huku. (Niemal nikt w Hiroszimie nie przypomina sobie, by bomba wydała jakiś dźwięk. Natomiast rybak – człowiek, u którego mieszkały teściowa i szwagierka Tanimoto – który siedział w sampanie nieopodal Tsuzu, widział błysk i słyszał straszliwą eksplozję. Znajdował się około 30 kilometrów od Hiroszimy, ale łoskot był większy niż wtedy, gdy B-29 bombardowały odległe raptem o 8 kilometrów Iwakuni).

Ogrom zniszczeń Hiroszimy

Ze szczytu wzniesienia pan Tanimoto zobaczył zdumiewający widok. Nie z części Koi, jak oczekiwał, ale z całej Hiroszimy, jak daleko sięgnął wzrokiem przez zadymione powietrze, unosił się gęsty, straszliwy wyziew. Przez opar kurzu zaczęły się przedzierać i blisko, i daleko kłęby dymu. Nie rozumiał, jak zniszczenie o takiej skali mogło spaść z milczącego nieba, przecież nawet kilka lecących wysoko samolotów byłoby słychać.

Wszędzie dookoła płonęły domy, a gdy zaczęły spadać wielkie krople wody o rozmiarach kulek z dziecięcych gier, w pierwszej chwili pomyślał, że pewnie pochodzą z węży strażaków, którzy natychmiast wzięli się do gaszenia pożarów. (Były to w istocie krople skondensowanej wilgoci, lecące z wirującej wieży pyłu, gorąca i odłamków, które już wzbiły się na kilometry nad Hiroszimę).

Pan Tanimoto zrobił krok w dół, gdy usłyszał, że Matsuo woła, czy z nim wszystko w porządku. Pan Matsuo, bezpiecznie skryty w pościeli zalegającej frontowy hol, teraz się z niej wyczołgiwał. Tanimoto odpowiedział, wylękniony. Myślał o żonie i dziecku, kościele, domu, parafianach, o tym wszystkim, co skryło się w straszliwym mroku. I znowu w przerażeniu poderwał się do biegu, tym razem w kierunku miasta.

Wielebny Tanimoto, lękając się o rodzinę i kościół, najpierw podążył najkrótszą drogą, wzdłuż szosy Koi. Był jedyną osobą zmierzającą do miasta, po drodze spotykał setki uciekających – wszyscy doznali jakichś obrażeń.

Niektórzy mieli wypalone oczy, a skóra zwisała im z twarzy i rąk. Niektórzy z bólu trzymali wyciągnięte przed siebie ramiona, jak gdyby nieśli coś oburącz. Niektórzy wymiotowali, idąc. Wielu było nagich lub tylko w strzępach ubrań. Zdarzały się nagie ciała, na których gorąco wyryło wzory, ślady po ramiączkach podkoszulków i staników, na skórze niektórych kobiet – białe stroje odbijały światło, ciemne je wchłaniały – widać było zarys kwiatów wyhaftowanych na kimonach.

Bardzo często osoby ranne podtrzymywały inne, jeszcze bardziej okaleczone. Niemal wszyscy szli ze spuszczonymi głowami, wzrokiem wbitym w ziemię, w milczeniu, bez żadnego wyrazu na twarzach.

To jest przedruk z książki autorstwa Johna Herseya pt. „Hiroszima”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak w przekładzie Jerzego Łozińskiego. Tytuł, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.

Hiroszima
Reklama
Reklama
Reklama