Reklama

Spis treści:

  1. Frau Troffea i początek tanecznej gorączki
  2. Zatrucie sporyszem czy zbiorowa histeria?
  3. Miasto na skraju wyczerpania: co pchnęło ludzi do tańca?
  4. Co naprawdę oznaczałten taniec?

Czarna Śmierć słusznie pozostaje na pierwszym planie wśród historycznych plag. Istniało jednak dziwniejsze schorzenie, które przetoczyło się przez średniowieczną i renesansową Europę: zaraza taneczna, znana też jako choreomania.

Polegała na tym, że duże grupy ludzi tańczyły przez długie godziny w sposób gwałtowny i nieskoordynowany. Nie byli w stanie zapanować nad ciałem ani przestać się poruszać. Upadali z wyczerpania. Niektórzy umierali. Grupy rosły do setek osób, jakby „zarażenie” przenosiło się z człowieka na człowieka. Takie przypadki odnotowywano na świecie od VII do XIX wieku. W Europie szczyt zjawiska przypadł na wieki XIV–XVII.

Spektakularność choreomanii trudno dziś pojąć – mówi Kathryn Dickason, mediewistka zajmująca się tańcem, autorka wielu tekstów o tym zjawisku. – Duchownych wtedy, a współczesnych czytelników dziś, zdumiewa przede wszystkim skala. To, że dotykało tak wielu ludzi, jakby było zaraźliwe. Sama zbiorowość czyniła z tego widowisko.

Najbardziej znany przypadek to ten, który ogarnął Strasburg w Alzacji, w granicach Świętego Cesarstwa Rzymskiego (dzisiejsza Francja), w połowie XVI wieku. O tym wydarzeniu wiemy najwięcej, bo zachowało się kilka relacji. Oto historia tego niepokojącego fenomenu i główne teorie wyjaśniające, dlaczego pewne europejskie miasto tańczyło, aż ludzie umierali.

Frau Troffea i początek tanecznej gorączki

14 lipca 1518 roku w Strasburgu, na wąskiej brukowanej uliczce przed swoim murem pruskim domem, Frau Troffea nagle dostała spazmatycznych, konwulsyjnych ruchów. Tańczyła bez kontroli przez cały dzień, aż upadła. Jej mąż błagał, by przestała. Następnego dnia Troffea znów tańczyła. Stopy miała spuchnięte i zakrwawione. Pod koniec tygodnia dołączyło do niej ponad 30 osób.

W ciągu miesiąca tłum urósł do około 400 osób. Część relacji podaje, że każdego dnia kilku tancerzy umierało na zawał, z wyczerpania lub z głodu. We wrześniu 1518 roku rada miejska przewiozła chorych do sanktuarium św. Wita, by uzyskali boskie uzdrowienie. Podobno zostali wyleczeni.

Wydarzenie było sensacją już w swoich czasach. Powstało sześć kronikarskich opisów, pojawiły się też dzieła sztuki, m.in. ryciny. Później niderlandzki mistrz Pieter Brueghel Młodszy przedstawił manię taneczną na obrazie „Tancerze św. Jana w Molenbeeck” z 1592 roku.

Najciekawsze w przypadku Strasburga są żywe detale, które czyta się jak pełen napięcia horror. – Tych szczegółów jest mnóstwo. Znamy imiona, wiemy, że mąż bohaterki nie był dotknięty – mówi Dickason. – Widzimy, jak inni dołączają i tańczą z nią, krwawiące stopy. To bardzo dramatyczne. A jednak mimo tej obfitości danych wciąż nie wiemy, dlaczego to się stało.

Zatrucie sporyszem czy zbiorowa histeria?

W Strasburgu i w innych miejscach zjawisko zwykle tłumaczono w sposób nadprzyrodzony. W ówczesnym, głęboko religijnym i przesądnym świecie miała to być kara świętych za zbezczeszczenie ich świąt przez pogańskie wpływy, opętanie demoniczne albo boska kara za grzechy. – Leczenie ciągłego tańca należało wyłącznie do Kościoła – wyjaśnia Lynneth Miller Renberg, prof. historii na Anderson University.

Współcześni badacze przedstawili wiele teorii. Żadna nie jest ostateczna. Czy winny był grzyb zatruwający zboża? A może były to epidemie zapalenia mózgu, padaczki lub tyfusu? Te choroby potrafią powodować przejściowe, chaotyczne ruchy. Nie wyjaśniają jednak przymusu długotrwałego „tańca”.

W latach 50. XX wieku szwedzki farmakolog Eugene Louis Backman wysunął hipotezę, że winny był sporysz – psychotropowy grzyb, który miał zatruć miejscowe zboże. Uznał, że seria powodzi w regionie sprzyjała wilgoci, a więc zakażeniu ziaren. – Sporysz w życie wywołuje halucynacje, pobudzenie, intensywniejszą percepcję barw i zwiększoną podatność na bodźce zewnętrzne, w tym rytm, który może inicjować taniec – tłumaczy Dickason.

Problem w tym, że żyto nie było podstawą diety w każdym miejscu, gdzie odnotowano choreomanię. – Teoria sporyszu jest więc niepełna – wskazuje John Waller, historyk medycyny z Michigan State University. Dodatkowo nie ma relacji o czernieniu kończyn i gangrenie, typowych dla zatrucia sporyszem.

Miasto na skraju wyczerpania: co pchnęło ludzi do tańca?

Najbardziej obiecującą hipotezą pozostaje ta z lat 80.: zbiorowa histeria. Dickason uważa, że takie zbiorowe stany rodziły się w czasie wielkich wstrząsów społecznych. Renberg dodaje, że istotną rolę odgrywały też zrytualizowane praktyki religijne.

Zaraza taneczna z 1518 roku była jednym z serii nieszczęść, jakie spadły na mieszkańców Strasburga na początku XVI wieku – wyjaśnia Renberg. Wystąpiły powodzie i skrajne temperatury. Wracała dżuma. Na niebie pojawiały się „niezwykłe znaki”, jak kometa z 1492 roku, które budziły apokaliptyczne nastroje i niepokoje społeczne. W latach poprzedzających 1518 rok panował trzyletni głód. Dochodziło do chłopskich buntów i wielu zgonów z niedożywienia. Taniec rozpoczął się w połowie lipca, podczas wyjątkowo upalnego lata.

– To czas wielkich zmian: wzrostu znaczenia mieszczaństwa, buntów chłopskich, klęsk głodu, powodzi, rozwoju nauki, prześladowań za czary, dżumy – mówi Dickason. Postrzega choreomanię jako zbiorową żałobę i sposób oswajania chaosu. – Ludzkie ciało nosi ból i traumę wstrząsów. Jeśli ich nie przepracujemy, osadzają się w ścięgnach i znajdują ujście na zewnątrz.

Dickason zwraca uwagę, że w późniejszych przypadkach – także w 1518 roku – ważne były kwestie płci i klasy społecznej. Polowania na czarownice uderzały głównie w chłopki. Nieprzypadkowo to kobiety częściej pojawiają się w relacjach jako ofiary choreomanii.

Co naprawdę oznaczał ten taniec?

Epizody choreomanii fascynują, bo są jednocześnie swojskie i obce. Możemy jednak coś przeoczyć, jeśli badamy je wyłącznie przez pryzmat współczesnej nauki. Renberg ostrzega przed fiksacją na przyczynowości. – Tak skupiamy się na tym, jak doszło do choreomanii, że ignorujemy ciekawsze pytanie: co te manie znaczyły w swoim czasie? – mówi Renberg. – Dlaczego autorzy źródeł podkreślali akurat to, co podkreślali? Co to mówi o ich postrzeganiu świata i o tym, co uważali za ważne?

Takie pytania pozwalają wyjść poza traktowanie zjawiska jako dziwactwa. Uczą widzieć je z empatią i zrozumieniem. – Ludzie żyjący wtedy mieli inne wierzenia, praktyki kulturowe, założenia i światopoglądy niż my – dodaje Dickason. – Jeśli ktoś podchodzi do choreomanii wyłącznie diagnostycznie, traci z oczu istotne wpływy kulturowe. Trzeba osadzić tancerzy w realiach religijnych i kulturowych. Bez tego to się po prostu nie składa. Jak podsumowuje Renberg, choreomania to zjawisko „uwięzione między średniowiecznymi i nowożytnymi ideologiami” i traktowane zgodnie z dwiema bardzo różnymi siatkami pojęć.

Źródło: National Geographic

Reklama
Reklama
Reklama