Najdroższa pomyłka w dziejach Rzymu – niesamowite odkrycie w Niemczech
Poszukiwania srebra przez Rzymian w czasach Klaudiusza doprowadziły ich niemal do jednej z najbogatszych żył w Europie. Po dwóch tysiącach lat pasjonat historii natrafił na dowody, które mogą potwierdzać anegdotyczną opowieść Tacyta. To odkrycie zmienia sposób, w jaki patrzymy na ekspansję imperium i jego utracone bogactwa.

Spis treści:
- Poszukiwania srebra w czasach Klaudiusza
- Tajemnicza wzmianka u Tacyta
- Myśliwy, który odkrył ślady w ziemi
- Odkrycie obozu rzymskiego Ehrlich
- Blöskopf – ślad zagubionej kopalni
- Srebro, którego zabrakło Rzymowi
Dwa tysiące lat temu legioniści rzymscy, wysłani na północ od granic Germanii, drążyli w ciemnych, wilgotnych korytarzach kopalni w poszukiwaniu srebra. Nie wiedzieli, że są o krok od jednej z największych żył kruszcu w Europie. Dziś, dzięki dociekliwości niemieckiego myśliwego Jürgena Eigenbroda, wiemy, że opowieść zapisana przez Tacyta nie była tylko barwną anegdotą, lecz śladem prawdziwego przedsięwzięcia, które mogło odmienić losy imperium.
Poszukiwania srebra w czasach Klaudiusisza
Ten ustęp łatwo przeoczyć. To zaledwie akapitowa anegdota w Rocznikach historyka rzymskiego Tacyta. Jedyna taka wzmianka opowiadająca o niepopularnym legacie, który zmuszał legionistów do pracy w zdradliwej kopalni na rubieżach imperium. Akcja rozgrywa się za panowania Klaudiusza (41–54 n.e.). To był czas gwałtownej ekspansji, gdy dzięki osiągnięciom starożytnego Rzymu cesarze dążyli do wchłonięcia pograniczy i ich zasobów. Tacyt podaje niejasną lokalizację: „w okręgu Mattium”, tuż poza zajętą przez Rzymian Germanią Górną. Cel jest jednak jasny. Chodziło o znalezienie większych ilości metalu, który napędzał całe państwo.
Srebro spływało od patrycjuszy, oficerów i żołnierzy do reszty gospodarki, przybierając formę monet, sztab i biżuterii. Monety były czymś więcej niż tylko środkiem płatniczym. Z profilem cesarza wybitym na awersie stanowiły zarazem znak jego władzy, krążący po całej ziemi. Do tej pory większość wydobywanego srebra pochodziła z Hispanii (dzisiejsza Hiszpania i Portugalia). Poszukiwacze od dawna sondowali jednak inne złoża w obrębie imperium.
W relacji Tacyta legioniści byli — jak pisał — „wyczerpani” uciążliwą, brudną i niebezpieczną robotą górniczą. Trzeba było przekopywać kanały odwadniające i drążyć podziemne chodniki, co byłoby dość trudne nawet na powierzchni. A oni pracowali w dusznej ciemności, rozpraszanej jedynie nikłym blaskiem lamp oliwnych. By okazać swoje niezadowolenie, napisali list do cesarza. — Prosimy, by uznał zasługi naszego niepopularnego dowódcy, Curtiusa Rufusa, honorami triumfalnymi. — Liczyli, że taka nagroda pozwoli Rufusowi porzucić w dużej mierze bezowocne poszukiwania. W końcu zrezygnowano z wyprawy po srebro, a obóz zniszczono.
Opowieść Tacyta od dawna intrygowała filologów klasycznych, którzy nie potrafili znaleźć żadnych innych dowodów ani wzmianek o takim przedsięwzięciu. Część badaczy odrzucała ją jako barwną, ale niemierzalną dygresję. Alfred Hirt z Uniwersytetu w Liverpoolu, specjalista od gospodarki i górnictwa rzymskiego, nazwał ją przykładem mirabilia — cudownych historyjek opowiadanych, by zabawić czytelnika.
Tajemnicza wzmianka u Tacyta
Ostatnie odkrycie, które zelektryzowało świat archeologii, sugeruje jednak, że Tacyt opisał realne wydarzenie. Wygląda na to, że Rufus i jego ludzie faktycznie szukali srebra, tylko odeszli tuż przed trafieniem na żyłę. Dziś wiemy, że w regionie było dość kruszcu, by zmienić bieg dziejów imperium. Skala tej „pomyłki o włos” stała się jasna dopiero po tysiącach lat, gdy uparty niemiecki myśliwy połączył wszystkie tropy w całość.

W chłodny wieczór kwietnia 2016 roku 72-letni były spadochroniarz Jürgen Eigenbrod tropił dziki na wzgórzach wokół historycznego uzdrowiska Bad Ems w Nadrenii-Palatynacie. Zauważył nietypowy wzór w zbożu: dwa równoległe, żółtawe pasy przecinające zielony łan. Dla większości przechodniów nie znaczyłyby nic. Były zbyt szerokie, by uznać je za ślady ciężarówki czy czołgu. Teoretycy spiskowi może wskazaliby kosmitów. Eigenbrod wiedział lepiej.
Służył w błękitnych hełmach w Somalii i jako attaché obrony w Tel Awiwie. Po przejściu w 2003 r. w stan spoczynku zajął się tym, co działo się bliżej domu — choć bardzo dawno temu. Zafascynowała go archeologia i historia okolic Bad Ems. Prowadził nawet kilka niewielkich, wolontariackich wykopalisk w dolinie rzeki Lahn.
Myśliwy, który odkrył ślady w ziemi
Choć był amatorem, rozpoznał ślady roślinne jako pewny znak konstrukcji stworzonej ludzką ręką. Wiedział o zasadzie podstawowej w archeologii: w naturze nie ma prostych linii. Coś pod ziemią zmieniło gęstość gruntu, przez co rośliny na powierzchni dojrzewały w innym tempie. Ale co?
Żeby spojrzeć z góry, poprosił dawnego przyjaciela, Hansa-Joachima du Roi, emerytowanego kapitana fregaty i pasjonata historii, o zdjęcia z drona. Na ujęciu z powietrza widać było, że równoległe linie skręcają pod kątem prostym. Zaokrąglony narożnik przypominał kartę do gry. Eigenbrodowi przyspieszyło tętno, gdy zobaczył fotografię. Widział już takie kształty na rycinach. Mogło to być tylko jedno: nieomylny ślad podwójnej fosy obronnej, jaką rzymskie oddziały wykopywały wokół obozów na krańcach imperium.
Praca Eigenbroda dopiero się zaczynała. — Musiał przekonać archeologów z Nadrenii-Palatynatu w Koblencji, żeby zaczęli kopać. I, na szczęście, robił to jak prawdziwy upierdliwiec — powiedział du Roi. — To była syzyfowa praca. W końcu, zmęczony naleganiami Eigenbroda, urząd archeologiczny zgodził się na badania geomagnetyczne płaskowyżu Ehrlich. Pomiary minimalnych odchyleń ziemskiego pola magnetycznego ujawniły kolejne odcinki podwójnej fosy. Potwierdziły, że wyznaczała ona obwód rzymskiego obozu o powierzchni około 7,7 ha, umocnionego ziemią i drewnem.
Odkrycie obozu rzymskiego Ehrlich
Zamiast szukać nieodkrytej sztolni w krajobrazie pełnym dziur, Eigenbrod nalegał, by przenieść badania na pobliskie stanowisko znane od dawna: resztki niewielkiej fortyfikacji na gołej kulminacji o nazwie Blöskopf („łysa głowa”), niespełna 2,4 km od obozu. Miejsce opisał w 1897 r. emerytowany podpułkownik Otto Dahm. Podobnie jak Eigenbrod, sądził, że trafił na zagubioną kopalnię srebra z przekazu Tacyta. Uznał, że Blöskopf był faktycznie ośrodkiem hutniczym, ale datował go na koniec II w., a więc zbyt późno.

Na prośbę Eigenbroda Auth wrócił do Blöskopf. Stwierdził, że publikacja Dahma jest — jak mówi — niemal w całości pełna błędów, zawiera mało znalezisk i jest metodycznie niechlujna. Z dużo większą rzetelnością, przy użyciu technik nieznanych w czasach Dahma — w tym lidaru do mapowania podziemia — Auth poprowadził nowe wykopaliska. Odkryto dwie monety z czasów Klaudiusza lub starsze oraz ani jednej z panowania jego adoptowanego syna,
To był klucz. Duży obóz Ehrlich i mniejsze przedpole Blöskopf były współczesne i najpewniej powiązane. Co więcej, Blöskopf leży w rejonie, który dziś wiemy, że obfituje w srebro. Rzymscy poszukiwacze zapewne korzystali z sygnałów płynących z samego krajobrazu, by ocenić, że Blöskopf może być dobrym miejscem do eksploatacji. Większy obóz Ehrlich pełnił zapewne funkcję głównej bazy, zaopatrując legionistów pracujących w kopalni na Blöskopfie i obsadzających posterunek. Kierując się tą intuicją, Auth zaprowadził Eigenbroda do tunelu, który przebija wzgórze Blöskopf. Wraz z Markusem Helfertem, specjalistą od górnictwa rzymskiego, uznał, że to niemal na pewno wyrobisko z epoki rzymskiej. To wystarczyło, by archeolodzy przyznali Eigenbrodowi rację. Najpewniej znaleźli miejsca opisane przez Tacyta.
Kilka tygodni po rozpoczęciu wykopalisk na Blöskopfie zespół Autha dokonał odkrycia, które potwierdzało jeszcze inny ustęp z historii rzymskiej. W pewnym wykopie, na głębokości niemal 1,8 m, natrafiono na coś przypominającego kolczasty grzbiet prehistorycznego potwora. Po odsłonięciu czerwonawej ziemi ukazał się szereg zaostrzonych drewnianych kołków, osadzonych naprzemiennie w dnie rowu, który otaczał posterunek. Zapora miała powstrzymywać napastników. Przypominała przeszkodę, którą Juliusz Cezar opisał w Wojnie galijskiej sto lat przed budową Blöskopf: — Ktokolwiek wszedł pomiędzy nie, mógł nabić się na bardzo ostre kołki. Żołnierze Cezara nazywali te kolce cippi. Auth i współpracownicy nazwali znaleziony odpowiednik pila fossata, czyli „kołki w fosie”. Uważa się, że takie urządzenia otaczały obozy w całym imperium, ale nigdy wcześniej ani później nie znaleziono ich in situ.
Blöskopf – ślad zagubionej kopalni
Równie ekscytujące jak samo odkrycie było szczęśliwe zachowanie tej struktury. Przez dwa tysiąclecia gęsta, uboga w tlen gleba pozostawała na tyle wilgotna, że drewno nie zgniło i zachowało wytrzymałość. Kołki pila fossata wydobyto w 2019 r. i — jak mówi Auth — prawdopodobnie zakonserwowano dosłownie w ostatniej chwili. Coraz suchsza gleba doprowadziłaby do rozpadu drewna i ostatecznie zniszczenia bezcennego świadectwa rzymskiej pomysłowości i bezwzględności. Można sobie wyobrazić, że mordercze kolce chroniłyby obóz bez końca, gdyby imperium nie porzuciło prób eksploatacji.
Potwierdzenie relacji Tacyta rodziło pytanie: ile srebra przegapili ludzie Rufusa? Badania Autha na Blöskopfie wykazały, że Rzymianie byli o krok od źródła rudy srebronośnej, które mogło dorównać najbogatszym kopalniom Hispanii. Chodzi o tzw. Emser Gangzug, czyli żyłę Ems, ciągnącą się na około 16 km od północnych przedmieść Bad Ems po Ren. W epoce nowożytnej wydobyto tam ponad 200 ton srebra. Kopalnie w Bad Ems zamknięto dopiero w ostatnich tygodniach II wojny światowej.

— Gdyby wiedzieli o srebrze i trafili w odpowiednie miejsce — zauważył Auth — mieliby możliwość eksploatować złoża Bad Ems przez jakieś 200 lat. Aż do porzucenia przez Rzym...
Srebro, którego zabrakło Rzymowi
Rzymianie utrzymywali mocną kontrolę nad Germanią Górną, ale nie nad samym Blöskopfem. Około 260 r. wycofali się na zachodni brzeg Renu, dwa stulecia przed upadkiem Zachodu. Kuszące jest wyobrażenie, jak taka srebrna bonanza mogłaby wydłużyć zasięg czy trwanie imperium. Albo — przeciwnie — przyspieszyć jego dekadencję. Takie kontrfakty są stałą zabawą historyków, choć zawsze spekulatywną. Nawet gdyby legioniści wydobyli cały kruszec spod swoich sandałów — mówi Auth — nie starczyłby, by przez stulecia finansować całe Imperium Rzymskie. — Ale z pewnością zrobiłby różnicę.
Auth tonuje jednak entuzjazm: ruda leżała najpewniej zbyt głęboko jak na technikę rzymską tego czasu. Władze nie miały powodu trwać w miejscu, jeśli nie znajdowały zasobu łatwego do eksploatacji. — Jeśli nie osiągamy skuteczności, porzucamy to i idziemy gdzie indziej — streścił myślenie Rzymian Scholz.
Jürgen Eigenbrod zmarł na atak serca w 2023 roku. Stało się to niespełna tydzień po tym, jak media obiegły entuzjastyczne artykuły o ironii „przegapionej srebrnej żyły”. Zdążył przez kilka krótkich dni nacieszyć się chwałą swoich zasług dla archeologii i historii. Dwa tysiące lat wcześniej Rzymianie patrzyli na tę ziemię z myślą o bogactwach skrytych pod powierzchnią. Eigenbrod patrzył tak samo. Z tą różnicą, że on naprawdę znalazł to, czego szukał.
Źródło: National Geographic

