Najbogatszy polski magnat zaplanował zabójstwo swej synowej. Uszło mu to na sucho
Brutalne morderstwo wstrząsnęło opinią publiczną. Podejrzenie zlecenia zabójstwa młodej szlachcianki padło na teścia ofiary – pierwszego magnata Rzeczypospolitej. Mimo niezbitych dowodów winni nie zostali ukarani.

- Jakub Witczak
Spis treści:
- Rodzina Komorowskich
- Romans Potockiego z Komorowską
- Potajemny ślub i skandal
- Morderstwo na zlecenie magnata
- Zbrodnia bez kary
Była mroźna noc 13 lutego 1771 r. W dworze Komorowskich w Nowym Siole niedaleko Lwowajuż dawno zgasły światła. Nagle ciszę przerwały głośne okrzyki. Główna brama otwarła się z hukiem i na dziedziniec wpadła grupa licząca około 150 jeźdźców z pistoletami przygotowanymi do strzału. Ich oblicza ostro odcinały się od okrywającego ziemię śniegu – jedni mieli maski, drudzy przyczernili swe twarze sadzą. Zbudzeni przez bandę domownicy z Jakubem Komorowskim na czele wybiegli na zewnątrz, by sprawdzić, co się dzieje. Dwaj przywódcy hordy poinformowali, że dowodzą rosyjskim oddziałem poszukującym ukrywających się konfederatów barskich, jednak zaraz potem ujawnili swe prawdziwe zamiary. Rzucili się na Komorowskich i ich służbę, bijąc każdego w zasięgu ręki. Napadnięci nie byli w stanie się bronić, tym bardziej nie mogli zapobiec najgorszemu. Część zbirów bowiem wtargnęła do wnętrza dworu.
Po chwili wrócili, ciągnąc po śniegu córkę Komorowskich, siedemnastoletnią Gertrudę. Ubrana w cienką sukienkę dziewczyna była w zaawansowanej ciąży. Jej krzyki i próby wyrwania się z żelaznego uścisku porywaczy nie przyniosły efektu – wrzucili ją na przygotowane sanie, po czym cała horda błyskawicznie opuściła posiadłość z porwaną szlachcianką. Przez moment słychać było jeszcze krzyki bandytów, aż wreszcie pochłonęła ich noc i znowu zapadła cisza. Komorowscy już nigdy nie zobaczyli swej córki żywej.
Gdy sześć tygodni później wyłowiono z rzeki Raty zwłoki młodej dziewczyny, jej oblicza nie dało się rozpoznać. Nie było jednak wątpliwości, że znaleziono szczątki Gertrudy. Sine pomarszczone ciało tu i ówdzie osłaniały strzępy zniszczonej sukni, którą nastolatka miała na sobie, kiedy została wywleczona z domu przez porywaczy. Dlaczego została porwana i zamordowana? Komu zależało na jej śmierci? Kim byli sprawcy? By odpowiedzieć na te pytania, należy prześledzić ostatnie miesiące życia Gertrudy oraz losy jej rodziny.
Rodzina Komorowskich
Komorowscy byli przedstawicielami ubogiej szlachty, która w relacjach z najprzedniejszymi rodami już dawno musiała zapomnieć o sarmackiej równości. W stosunkach społecznych przypadła jej rola tzw. klienteli magnackiej. W owym czasie klientelizm był powszechnym zjawiskiem w Rzeczypospolitej. Drobna i średnia szlachta w zamian za m.in. poparcie polityczne i właściwe głosowanie na sejmikach mogła liczyć na wstawiennictwo swych patronów u króla w staraniach o nadanie urzędu czy ziemi. Ponadto sami możni mieli wiele do zaoferowania. Przede wszystkim przyjęcie na służbę na magnackim dworze lub w prywatnym wojsku, co otwierało ubogiej szlachcie drogę do awansu społecznego. Zatem nic dziwnego, że wielu przedstawicieli skromnych familii ciągnęło do siedzib wielkich rodów z nadzieją na karierę, zdobycie pieniędzy i sławy.
Komorowscy należeli do grona klientów możnego rodu Potockich, któremu dorównywali rodowodem, lecz nie majątkiem. Dlatego też Jakuba i jego żonę Antoninę często widywano w Krystynopolu, gdzie panem i włodarzem był Franciszek Salezy Potocki. Wpływy tego wojewody kijowskiego sięgały daleko poza granice jego rozległych posiadłości. Jako najbogatszy magnat Rzeczypospolitej był jedną z najważniejszych osób w państwie. Choć dla okolicznej szlachty znaczył więcej niż król w odległej Warszawie, marzył mu się właśnie monarszy tron. Zazdrosny i kłótliwy Potocki przez niemal całe życie dążył do godności i urzędów – nie otrzymał jednak ani buławy hetmańskiej, ani korony. Przekonany o własnej wyjątkowości magnat uznał, że to, czego nie udało mu się osiągnąć, z racji ogromnego majątku, sławy i zasług rodu, należy się jego synowi Stanisławowi Szczęsnemu. By osiągnąć ten cel, stary Potocki nie zamierzał cofnąć się przed niczym. Nawet przed zabójstwem.
Początkowo wojewoda w wizytach Komorowskich nie dostrzegł zagrożenia, bo cóż mogło być groźnego w odwiedzinach jego klientów w krystynopolskim dworze? Zapewne nic by się nie stało, gdyby nie fakt, że na początku 1770 r. pierwszy raz przybyli tam ze swoją młodziutką córką. Piękna i delikatna Gertruda natychmiast zdobyła serce trzy lata starszego od niej Szczęsnego. Niedojrzały magnat musiał ukrywać swoje uczucie przed rodzicami, którzy z całą surowością tępili wszelkie flirty wśród swoich dworzan i służby. Jak zapisał zarządca dworu Potockich Ignacy Chrząszczewski, bigoteryjna matka Anna Elżbieta „panny swoje za najmniejszą płochość względem mężczyzn rózgami ćwiczyć kazała. Często w noc późno zerwawszy się z łóżka szła po ciemku na podsłuchy do ich mieszkania, czy się tam młodzik jaki nie zakradł”.
Marny był los przyłapanej na gorącym uczynku panny, bowiem kara często nie kończyła się na kilkudziesięciu razach rózgami. Winowajczyni trafiała jeszcze później do ciemnicy, w której żywiono ją jedynie chlebem i wodą. Ciężkiej ręki Potoccy nie żałowali także swemu jedynemu synowi. Wychowany w wyjątkowo surowych warunkach Szczęsny drżał na samą myśl, że mógłby się sprzeciwić rodzicom. A jednak uczucie, jakie żywił do Gertrudy, spowodowało, że ten jedyny raz w swoim życiu postąpił wbrew ich woli.
Romans Potockiego z Komorowską
Trzymany dotąd pod kluczem, w połowie 1770 r. zaczął nagle martwić się o zdrowie, bo wiele mówiono o zagrożeniu zarazą. W obawie o formę rzekomego przyszłego monarchy i największej gwiazdy swego rodu, Potoccy pozwolili synowi na konne przejażdżki, dzięki którym miał zażywać więcej świeżego powietrza. Jak łatwo się domyślić, stałym punktem każdej jego wycieczki był dwór Komorowskich w Susznie. Jakub i Antonina bardzo przychylnie spoglądali na romans ich córki ze Szczęsnym. Zupełnie nie przeszkadzało im, że młodzieniec był ograniczony umysłowo – jak pisał jego biograf Jerzy Łojek, Szczęsny ledwo przekraczał poziom debilizmu!
Przychylność Komorowskich nie powinna jednak dziwić. Pewnie przypuszczali, że bystrej córce jeszcze łatwiej będzie zapanować nad nierozgarniętym kochankiem. Zresztą – rzecz najważniejsza – w Szczęsnym widzieli przede wszystkim nadzieję na bogactwo i sławę, którą mógł im zapewnić związek Gertrudy i młodego Potockiego. Dlatego też za każdym razem serdecznie witali w swych progach zakochanego magnata i bez oporów prowadzili go do komnaty Gertrudy, gdzie zostawał sam na sam z wybranką serca przez wiele godzin. Ba, Komorowscy pilnowali drzwi sypialni ich córki, by młodym nikt nie przeszkadzał!
Najwyraźniej cynicznie wykorzystali upośledzenie Szczęsnego, który po latach izolowania od kobiet pierwszy raz w życiu się zakochał. Nie wiadomo, co myślała o tym wszystkim Gertruda, ale chyba można przyjąć, iż skuszona wizją zostania panią Potocką chętnie wypełniała polecenia rodziców. Jak bardzo chętnie, niech świadczy fakt, że już wczesną jesienią była w ciąży.
Potajemny ślub i skandal
Komorowscy tylko na to czekali – przed nimi pojawiła się szansa związania córki z przyszłym spadkobiercą największego majątku w Polsce. Oczywiste było dla nich, że Potocki musi ożenić się z matką swojego dziecka. Ograniczony Szczęsny, przekonany przez rodziców Gertrudy, potajemnie zgodził się na małżeństwo, a co najmniej nie wyraził sprzeciwu. Drżąc na myśl, jak zareagują starzy Potoccy, gdy dowiedzą się o jego poczynaniach, przyglądał się sprytnym Komorowskim, którzy sprawnie zajęli się przygotowaniami do ceremonii. Trzeba było się spieszyć – w każdej chwili Szczęsny mógł zrezygnować, a co gorsza, o wszystkim mogli dowiedzieć się jego rodzice. Już 18 listopada odbyły się zaręczyny, Komorowskim prędko udało się także uzyskać dyspensę na ślub bez zapowiedzi.

Drugiego dnia Bożego Narodzenia w małym kościele w Niestanicy wielki magnat, który małżonkę wybierać miał wśród najbogatszych panien i najznakomitszych księżniczek, ożenił się z prostą szlachcianką, jakich pełno mógł znaleźć wśród służby na dworze w Krystynopolu. Po ślubie z pozoru wszystko wyglądało jak dawniej – Gertruda mieszkała nadal z rodzicami, a Szczęsny w Krystynopolu. Jednak nie udało się długo utrzymać sprawy w tajemnicy.
Już na początku 1771 r. w siedzibie dumnych Potockich zawrzało. Być może sam pan młody wyjawił prawdę rodzicom. A może informacja wyszła od Komorowskich – z pewnością liczyli, że niebawem ich córka zamieszka ze swym mężem w magnackiej posiadłości. W każdym razie łatwo sobie wyobrazić wściekłość Potockich, kiedy usłyszeli, iż Szczęsny – urodzony kandydat do korony polskiej – zawarł małżeństwo z córką ich skromnych klientów, których szczytem marzeń do niedawna było zaproszenie do Krystynopola.
Po kilku dniach awantur uznano, że należy działać. Czas był w tej sytuacji bezcenny. Wszak niebawem miało się narodzić dziecko Szczęsnego, które posiadałoby prawo do dziedziczenia fortuny magnackiego rodu. Podjęto kroki w celu unieważnienia małżeństwa. Pomóc w tym miało oświadczenie młodego Potockiego, w którym napisał, że żadnego ślubu nie chciał i został do niego zmuszony. Ograniczony umysłowo magnat wrócił już w tym czasie do swej roli potulnego, bezwolnego syna, spełniającego wszelkie polecenia surowych rodziców. Kochana dotąd Gertruda przestała go interesować – nie miał zamiaru bronić małżeństwa niechcianego przez jego rodziców. Co gorsza, nie próbował nawet chronić życia ciężarnej żony.
Morderstwo na zlecenie magnata
Droga do unieważnienia ślubu była długa i wcale niepewna, dlatego należało sięgnąć także po inne środki. Wściekły i zdeterminowany Franciszek Salezy zgodnie z wolą Anny Elżbiety wybrał środek ostateczny. W dniu, w którym wydawał za mąż swą córkę Pelagię, wojewoda przystąpił do planu mającego sprawić, że Szczęsny znowu będzie wolny. Według słów Chrząszczewskiego Potocki wezwał do siebie komendanta dragonii Karola Sierakowskiego, „żądając od niego, aby z oddziałem jazdy wpadł w nocną porę do domu Komorowskich i porwawszy ich córkę przywiózł ją do Krystynopola w krytym powozie. Sierakowski na taki rozkaz przerażony zgrozą padł przed nim na kolana, wypraszając się od naniesienia gwałtu domowi obywatelskiemu, którego nieraz gościnnej uprzejmości doświadczał”.
Magnat nie musiał jednak obawiać się zdrady ze strony swego wojskowego – dukaty zapewniły jego milczenie. Ostatecznie na dwór Komorowskich, którzy przezornie przenieśli się z Suszna do lepiej umocnionego Nowego Sioła, trzy dni później napadła banda opłaconych zbójów – pod wodzą Aleksandra Dąbrowskiego, oficera kozaków w służbie nadwornej Potockiego, oraz niejakiego Wilczka. Co jednak dokładnie wydarzyło się w trakcie ucieczki bandytów z porwaną Gertrudą, nie dowiemy się nigdy. Gdy wieść o napadzie rozniosła się po Rzeczypospolitej, a zbrodnię przypisano Potockim, powstało co najmniej kilka wersji.
Według jednej z nich – korzystnej dla rodu magnackiego – napastnicy wcale nie zamierzali zabić nieszczęsnej dziewczyny, lecz tylko porwać ją i zamknąć w którymś z lwowskich klasztorów. Zwykły pech miał jednak sprawić, że w środku lutowej nocy (!) porywacze spotkali na drodze do Lwowa… istną karawanę furmanek chłopskich ze zbożem. W momencie, gdy przejeżdżali obok chłopów, Gertruda usiłowała krzyczeć. Wtedy Dąbrowski i Wilczek przycisnęli do głowy szlachcianki leżące w saniach poduszki. Kiedy zagrożenie wykryciem minęło, podnieśli je, lecz Gertruda już nie oddychała. By ukryć dowody zbrodni, wrzucili ciało do rzeki.
Powyższa wersja zawiera kilka nieścisłości. Przede wszystkim zamknięcie ciężarnej żony Szczęsnego w klasztorze nie usuwałoby najbardziej palącego problemu – mianowicie dziecka. Wszakże i tak by się urodziło, a tym samym stałoby się ślubnym potomkiem i prawowitym dziedzicem młodego Potockiego. Poza tym zdumienie mogą budzić wyjaśnienia związane z chłopskimi furami, które miały rzekomo jechać przez zaśnieżoną drogę leśną w środku nocy, zimą. Na jeszcze większe zdziwienie zasługuje fakt, że Potoccy, sugerując, iż bandyci nie chcieli popełnić morderstwa, jednocześnie twierdzili, że Dąbrowski i Wilczek w momencie napadu w ogóle nie byli już na ich służbie, a napad przestępcy zaplanowali sami! Po co zatem banda chciała porwać Gertrudę i zamknąć ją w klasztorze? Jak widać, w sposób niedorzeczny Potoccy bronili się przed oskarżeniami, które wskazywały ich jako głównych winowajców tragicznej śmierci ciężarnej szlachcianki.
Zbrodnia bez kary
Kuriozalna sprawa na tym się nie skończyła. Wkrótce wszyscy w Rzeczypospolitej byli świadkami żałosnych prób podejmowanych przez Franciszka Salezego w celu unieważnienia ślubu Szczęsnego z nieżyjącą przecież Gertrudą. Za tę drwinę z zamordowanej nie odpowiedział nikt. Sprawcom udało się również uniknąć odpowiedzialności za zabójstwo – o skazaniu najbogatszego magnata w pogrążonej w chaosie Rzeczypospolitej nie było w ogóle mowy. Zdeterminowani Komorowscy doprowadzili ostatecznie do ogłoszenia zaocznego wyroku komisji sejmowej 2 listopada 1774 r. Jednak uznano w nim, że za zabójstwo odpowiadają tylko Dąbrowski, Wilczek i reszta bandy. Zresztą skazani na karę śmierci mordercy dożyli spokojnej starości w dobrach Potockich!
Obojętnie patrzący na wszystko Szczęsny tylko raz próbował zamanifestować swoją rozpacz po śmierci Gertrudy. Otóż schowawszy się w toalecie, usiłował poderżnąć sobie gardło… scyzorykiem. Jednak robił to tak nieporadnie, że kamerdyner zdążył otworzyć drzwi i zabrać mu narzędzie, którym – jak pisał Jerzy Łojek – „Szczęsny zdołał zaledwie podrapać sobie skórę na grdyce”. Jak żałosny był to czyn, niech świadczy fakt, że już niebawem młody magnat zapewniał ojca: „doskonale poznaję mój błąd i mój nierozum w daniu się ubiec ludziom podstępnym, którego zawsze żałować i wstydzić się będę”… Mimo wszystko trzeba jednak zauważyć, że po śmierci ciężarnej żony Szczęsny zdobył się na jakikolwiek gest. Gdy dwadzieścia lat później ginęła Rzeczpospolita, Potocki nie tylko nie bronił ojczyzny, ale jeszcze pomagał kopać jej grób.