Reklama

Spis treści:

Reklama
  1. Jak wyglądały granice Rzymu
  2. Cesarz Hadrian – pierwszy budowniczy granic
  3. Mur Hadriana
  4. Jaką rolę pełniły granice?
  5. Handel i zastraszanie
  6. Granica na Eufracie
  7. Schyłek imperium

Podskakując na wybojach bawarskiego duktu leśnego, archeolog Claus-Michael Hüssen z Niemieckiego Instytutu Archeologicznego przygląda się drzewom po lewej stronie drogi. Wypatruje w gęstym lesie punktów orientacyjnych. Nagle zatrzymuje furgonetkę i wysiada. Rozkłada mapę topograficzną 1:50 tys. i nabija fajkę tytoniem. Patrząc pilnie pod nogi, Hussen z fajką w ręku przechodzi na drugą stronę i zapuszcza się w gęste zarośla. Po chwili znajduje ledwo widoczny niski kopiec w odległości 50 m od drogi. Wał ma mniej więcej metr wysokości i 6 m szerokości.

Usiany jest płaskimi białymi kamieniami i biegnie przez las nienaturalnie prosto. Blisko 2 tys. lat temu była to linia oddzielająca Cesarstwo Rzymskie od reszty świata. Ten niewyraźny nasyp w Niemczech jest pozostałością wysokiego niegdyś na 3 m muru, który biegł setkami kilometrów, pilnowany przez zakwaterowanych w wieżach legionistów.

To musiał być niesamowity widok na tym pustkowiu, tysiąc kilometrów na północ od stolicy imperium. – Mur był tu otynkowany i pomalowany. I idealnie prosty – objaśnia Hüssen. Rzymianie mieli skłonność do perfekcjonizmu. Studenci geodezji wymierzyli na jednym odcinku wału, że na długości 50 km odchył od linii prostej nie przekroczył 92 cm. Hüssen patrzy na północ. Rzym ma za plecami, natomiast 200 m przed nim, zaraz za zrytą przez dziki wąską łąką w dolinie potoku, wznosi się kolejne wzgórze. – Tu jest granica, a po drugiej stronie piękny widok na pustkowie – mówi.

Jak wyglądały granice Rzymu

Rubieże Rzymu wyznaczała rozległa sieć wałów, rzek, pustynnych warownych obozów i górskich wież strażniczych. U szczytu potęgi, w II w. n.e., cesarstwo wysyłało wojska do patrolowania granic, które sięgały od Morza Irlandzkiego po Morze Czarne, a także ciągnęły się przez całą Afrykę Północną. Wał Hadriana w Anglii, chyba najpowszechniej znany fragment limes, ufortyfikowanej rzymskiej granicy, został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1987 r.

W roku 2005 do listy dopisano 550-kilometrowy fragment rzymskich umocnień granicznych na terenie Niemiec. Międzynarodowe prace badawcze mogą przynieść odpowiedź na zaskakująco trudne pytanie: po co Rzymianom były te mury? Czy do obrony przed napierającymi barbarzyńcami, czy tylko po to, by zaznaczyć fizycznie kraniec imperium?

To nie jest kwestia czysto akademicka. Wyznaczaniu i obronie granic także i dzisiaj nadaje się wielkie znaczenie. Jeśli zrozumiemy, skąd się brała obsesja Rzymian na punkcie granic – i jaką rolę ta obsesja odegrała w upadku cesarstwa – to może lepiej zrozumiemy samych siebie. Przez sześć następnych stuleci, mniej więcej od roku 500 p.n.e., Rzym nieustannie rozszerzał się terytorialnie. Z małego miasta-państwa w niespokojnym zakątku Półwyspu Apenińskiego stał się największym imperium, jakie kiedykolwiek widziała Europa.

Cesarz Hadrian – pierwszy budowniczy granic

Cesarz Trajan był nieodrodnym dziedzicem tej tradycji podbojów. W latach 101–117 n.e. podporządkował sobie ziemie dzisiejszej Rumunii, Armenii, Iranu i Iraku i ciężką ręką zmiażdżył powstania żydowskie. Jego zwycięstwa upamiętniają rzymskie monety.

W roku 117 n.e., gdy zmarł Trajan, terytorium cesarstwa rozciągało się od Zatoki Perskiej po Szkocję. Cesarz usynowił i naznaczył następcą swojego wychowanka, 41-letniego senatora pochodzącego jak i on z Hiszpanii, samozwańczego poetę i architekta Publiusza Eliusza Hadriana. Świeżo wyniesiony do godności cesarz od razu zdał sobie sprawę, że Rzym podbił za dużo ziem, by móc nimi efektywnie zarządzać, dlatego mimo nacisków polityków i wojskowych skończył z polityką podbojów. – Jego pierwszą decyzją było wycofanie się z ostatnich nabytków terytorialnych i redukcja kosztów – wyjaśnia biograf władcy, Anthony Birley. – Miał dość rozumu, by się domyślić, że jego poprzednicy nachapali się więcej, niż mogli strawić.

Hadrian (fot. Shutterstock)
Hadrian fot. Shutterstock

Polityka nowego władcy szła na przekór oczekiwaniom armii, przyzwyczajonej do walki w polu. Co gorsza, zaburzała wizerunek Rzymu. Przecież imperium, którego przeznaczeniem są rządy nad światem, nie może się godzić na pozostawienie jakiegoś terytorium poza swym zasięgiem! Jednak Hadrian przypuszczalnie uświadomił sobie, że każdy kolejny nabytek Rzymu przynosi coraz mniejsze korzyści. Najcenniejsze prowincje, jak Galia czy rodzinna Hiszpania Hadriana, pełne były kwitnących miast i dobrze zagospodarowanych ziem uprawnych. A bić się o inne obszary nie miało sensu.

Pomogło Hadrianowi to, że cieszył się szacunkiem armii. Ten były legionista nosił się po wojskowemu; żołnierską brodę ma nawet na portretach oficjalnych – jako pierwszy cesarz rzymski. Podróżował niestrudzenie, więcej niż połowę 21-letniego okresu rządów spędził na wizytowaniu prowincji i oddziałów wojskowych na trzech kontynentach. Ewakuowano wojska z wielkich obszarów; armia okopała się na nowych, skonsolidowanych granicach. Gdziekolwiek udał się Hadrian, tam wznosiły się wały. – Zwolennikom ekspansji terytorialnej dawał wyraźnie do zrozumienia, że nie będzie już więcej nowych podbojów – tłumaczy Birley.

Gdy niestrudzony cesarz zmarł w 138 r., sieć umocnień i dróg, których pierwotnym przeznaczeniem było zabezpieczenie dostaw dla legionów w marszu, przekształciła się w umocnioną granicę długą na tysiące kilometrów. Armia stojąca obozem otacza niczym szaniec obronny swym kręgiem cywilizację, od zamieszkanych obszarów Etiopii po Fasis, od Eufratu w głębi lądu po wielką, najdalszą wyspę na zachodzie – z dumą głosił retor grecki Eliusz Arystydes niedługo po śmierci Hadriana.

Mur Hadriana

Na tej „najdalszej wyspie” Hadrian wzniósł budowlę, która nosi dziś jego imię, wał z kamienia i darni przecinający Wielką Brytanię w poprzek. Dziś mur Hadriana jest jednym z najlepiej zachowanych i zbadanych odcinków umocnionych granic Rzymu. Pozostałości 118-kilometrowej bariery biegną przez słone mokradła, zielone pastwiska i – na jednym krótkim fragmencie niedaleko śródmieścia Newcastle – wzdłuż czteropasmowej drogi.

Ponad 100 lat badań archeologicznych dało naukowcom solidną wiedzę o wale Hadriana. Mur, zaprojektowany prawdopodobnie przez samego cesarza podczas podróży do Brytanii w 122 r., na większości odcinków miał imponującą wysokość 4,5, a szerokość 3 m. Do dziś widoczne są ślady biegnącej wzdłuż niego głębokiej na 3 m fosy. Między fosą a murem znaleziono też resztki ostrokołu, który miał stanowić jeszcze jedno utrudnienie dla intruzów. Droga wzdłuż umocnień ułatwiała wojskom szybkie dotarcie do miejsc zagrożonych atakiem. Regularnie rozmieszczonym bramom towarzyszyły wieże, stawiane co 500 m.

Kilka kilometrów w głębi własnego terytorium założono sieć warownych obozów, odległych od siebie o pół dnia marszu. Każdy mieścił załogę liczącą od 500 do 1000 żołnierzy, zdolną zareagować w razie ataku. W 1973 r. robotnicy, którzy kopali rów odwadniający w Vindolandzie, typowym frontowym umocnionym obozie, natknęli się pod grubą warstwą gliny na stosy starożytnych śmieci. Mokra glina nie przepuszczała powietrza, dzięki czemu wszystko, zarówno budynki, jak i tkaniny, drewniane grzebienie, skórzane obuwie i odchody psów, zachowało się przez 1900 lat w doskonałym stanie. Jeszcze głębiej badacze natknęli się na setki cieniutkich, pokrytych pismem tabliczek drewnianych.

Mur Antonina i Mur Hadriana / ryc. Created by NormanEinstein, September 20, 2005, Wikimedia Commons, C-BY-SA-3.0
Mur Antonina i Mur Hadriana / ryc. Created by NormanEinstein, September 20, 2005, Wikimedia Commons, C-BY-SA-3.0

Dzięki nim można poznać w szczegółach życie codzienne pod murem Hadriana. Były tam umowy o pracę, grafiki dyżurów, zamówienia, listy osobiste. Znalazło się nawet zaproszenie na imprezę urodzinową organizowaną przez pewną żonę oficera. Jest to najwcześniejszy przykład odręcznego zapisku kobiety po łacinie.

Z tabliczek można wyciągnąć wniosek, że wprawdzie pilnowanie „tych nędznych Brytów”, jak ludność miejscową określił pewien autor z Vindolandy, wymagało nieco wysiłku, ale służby na tej placówce nie można było uznać za zesłanie na ciężkie roboty. Część żołnierzy mieszkała z rodzinami – znaleziono dziesiątki sztuk dziecięcego obuwia. Strażnicy wału Hadriana byli dobrze karmieni – w jadłospisie mieli: bekon, szynkę, dziczyznę, drób, ostrygi, jabłka, jajka, miód, piwo oraz wino. Nie brakowało im też ulubionej przyprawy garum, czyli sfermentowanego sosu rybnego. Żołnierze, którzy pozostawili rodziny w ojczyźnie, dostawali z domu paczki. „Wysyłam ci (...) skarpety, dwie pary sandałów i dwie pary majtek” – pisze ktoś troskliwie.

Jaką rolę pełniły granice?

Naukowcy zadają dziś sobie podstawowe pytanie, które niewątpliwie przechodziło przez głowę także rzymskim żołnierzom szczękającym zębami podczas patroli w zimnym angielskim deszczu: co oni tu właściwie robią? Rozmach umocnień – murów, fos, wież, dróg – sugerowałby obronę przed jakimś groźnym agresorem. Tymczasem z meldunków z Vindolandii wcale nie wyłania się obraz oblężonej twierdzy. Jeśli nie liczyć paru drobnych śladów – by wspomnieć np. nagrobek pechowego centuriona Tytusa Anniusa, który „poległ w walce” – właściwie nie ma bezpośrednich dowodów na to, że wzdłuż brytyjskiej granicy trwały jakieś walki. Ogromne przedsięwzięcie inżynieryjne podjęte na północy w ogóle nie jest w korespondencji wspomniane. – Można się domyślić, że coś się działo. Zamawiano ogromne ilości materiałów. Ale o samym murze ani słowa – dziwi się szef wykopalisk w Vindolandzie Andrew Birley.

Skoro granica nie była nieustannie zagrożona, po co mury? Wpisanie śladów rzymskich limes z różnych krajów na listę dziedzictwa UNESCO zwróciło na nie uwagę, a to z kolei może pomóc w odpowiedzi na powyższe pytanie. Przez dekady koncentrowano się na szczegółach taktycznych. Czy na murze stały szeregi żołnierzy szyjących strzałami w najeźdźców, czy też czyniono wypady, by niszczyć przeciwnika w polu? Transzeje I wojny światowej i krwawe ofensywy-kontrofensywy kolejnego światowego konfliktu niewiele zmieniły w przeważającym poglądzie na charakter tej starożytnej granicy jako stałej bariery oddzielającej Rzym od wrogich hord barbarzyńskich.

Kamień sprzed 1700 lat pokazuje, jak ich wyzwisk wówczas używano. Jest też obrazek. Dziś wulgarny
Kamień z obelgą znaleziono niedaleko muru Hadriana fot. Roy JAMES Shakespeare/Getty Images

Jednak nowe pokolenie archeologów patrzy na sprawy inaczej. Wyraźna, nieprzerwana linia wału Hadriana może być tak naprawdę mylnym tropem. 118-kilometrowym wyjątkiem potwierdzającym regułę, która dopiero teraz formułuje się w głowach naukowców. W Europie kontynentalnej Rzymianie wykorzystywali bariery naturalne – rzeki Ren i Dunaj, które patrolowała silna rzeczna flota wojenna. W Afryce Północnej, we wschodnich prowincjach Syrii, Judei i Arabii, naturalną granicę tworzyła pustynia. Obozy wojskowe zakładano ad hoc, jeśli trzeba było przypilnować rzeki lub innej ważnej drogi. Łacińskie słowo limes, czyli granica, pierwotnie znaczyło patrolowaną drogę lub szlak. Nadal używamy tego słowa. Nasz „limit” wziął się od limites, formy liczby mnogiej rzeczownika limes.

Wysunięte placówki wojskowe nad Renem czy Dunajem albo na skraju pustyni na wschodnich i południowych rubieżach przypominały raczej posterunki policji lub straży granicznej. Byłyby bezużyteczne przeciwko najeźdźczej armii. Ich zadaniem było raczej zwalczanie przemytu, pacyfikacja rozbójników, a może pobieranie opłat celnych. Na słabo obsadzonych wojskiem wałach w Anglii i Niemczech chodziło o to samo.

– Te umocnienia miały znaczenie cywilne – twierdzi Benjamin Isaac, historyk z Uniwersytetu Telawiwskiego. – Były odpowiednikiem dzisiejszego płotu z drutu kolczastego, miały za zadanie utrudniać dostanie się na terytorium cesarstwa jednostkom lub małym grupkom. – Analiza Isaaca została powszechnie przyjęta – twierdzi David Breeze, autor książki „Frontiers of Imperial Rome” (Granice cesarskiego Rzymu). – Umocnienia graniczne mają służyć nie do zatrzymywania wrogiego wojska, lecz raczej kontroli ruchu ludności.

Handel i zastraszanie

Innymi słowy, limes nie miały być nieprzenikliwą barierą chroniącą Twierdzę Rzym przed światem zewnętrznym. Raczej narzędziem służącym Rzymianom do wywierania wpływów sięgających daleko w głąb barbaricum – jak nazywano ziemie poza cesarstwem – takimi metodami jak handel, a niekiedy wypady zbrojne. Przez stulecia cesarze groźbą, strachem i przekupstwem starali się zapewniać pokój. Rzym nieustannie negocjował z ościennymi plemionami i królestwami. Dyplomacja tworzyła strefę buforową zależnych władców i lojalnych kacyków, która izolowała cesarstwo od mieszkających dalej od granicy plemion nieprzyjacielskich.

Sojusznicy mieli prawo przekraczania muru granicznego. Przedstawiciele plemion niesprzymierzonych z Rzymem mogli dostarczać towary na handel, ale musieli się poruszać po terytorium cesarstwa pod strażą. Lojalnych sojuszników wynagradzano dobrami luksusowymi oraz bronią, wsparciem i szkoleniem wojskowym. Przyjaźni barbarzyńcy służyli niekiedy w rzymskich legionach; po 25 latach służby przechodzili w stan spoczynku i otrzymywali obywatelstwo rzymskie, a wraz z nim prawo do osiedlania się w dowolnym miejscu cesarstwa. W Vindolandzie stacjonowały oddziały legionistów pochodzących z terytoriów dzisiejszych Hiszpanii, Francji, Belgii, Holandii. Po angielskich rzekach pod banderą rzymską pływali flisacy z Iraku, a z murów wpatrywali się w pochmurny pejzaż łucznicy z Syrii.

Handel stanowił ważne narzędzie polityki zagranicznej. Baza danych Niemieckiego Instytutu Archeologicznego zawiera informacje o ponad 10 tys. rzymskich wytworów znalezionych na obszarach poza terytorium cesarstwa. Rzymska broń, monety, szkło, ceramika znajdowane są nawet w dzisiejszej Norwegii i Rosji. Rzymianie stosowali politykę kija i marchewki. Ich ulubioną taktyką był odwet, a legiony wprost rwały się do walki na zewnątrz limes.

Wieści o bezwzględności Rzymian sprawiały, że przeciwnik zastanowił się dwa razy, nim z nimi zadarł. Dla Rzymian krwawe represje i ludobójstwo odgrywały ważną rolę w zapewnianiu cesarstwu bezpieczeństwa. Pax Romana nie był ustanowiony raz na zawsze, lecz trzeba go było zapewniać wciąż na nowo, brutalnymi metodami – tłumaczy Ian Haynes, archeolog z Uniwersytetu Newcastle.

Granica na Eufracie

Mur Hadriana jest przykładem rzymskich umocnień granicznych z okresu największej świetności, zaś opuszczone warownie nad Eufratem stanowią żywy przykład schyłku. Dura Europos to ufortyfikowane miasto na granicy między cesarstwem a Persją, głównym rywalem Rzymu. Dziś Dura leży w Syrii, 40 km od granicy z Irakiem. Archeolodzy dotarli tam w latach 20. XX w., gdy żołnierze brytyjscy, pozostający na Bliskim Wschodzie po rewolcie arabskiej, przypadkiem odkryli fragmenty muru świątynnego z rzymskimi malowidłami. Zespół naukowców z Uniwersytetu Yale i z Francuskiej Akademii Nauk zatrudnił setki Beduinów z łopatami i kilofami, którzy przerzucali i przewozili wagonikami dziesiątki tysięcy ton piasku.

– Przypominało to chwilami scenę przy Studni Dusz z „Poszukiwaczy zaginionej arki” – uśmiecha się archeolog Simon James z Uniwersytetu Leicester. Dziesięć lat wykopalisk ujawniło zatrzymane w czasie rzymskie miasto z III w. n.e. Na ścianach z kamienia i suszonej na słońcu cegły ciągle jeszcze trzyma się tynk, komnaty pałaców i pomieszczenia świątyń – w tym najstarszego odkrytego kościoła chrześcijańskiego – są tak wysokie, że można po nich chodzić i wyobrażać sobie, jak wyglądały, gdy przykrywał je strop.

Durę założyli Grecy około roku 300 p.n.e. Rzymianie podbili miasto pięć wieków później. Wysokie i grube mury obronne, a także położenie na wysokim brzegu nad Eufratem, czyniły z niej twierdzę. Północna część miasta była odgrodzona murem od reszty. Mieściły się tam koszary, budynki dowództwa garnizonu, murowana łaźnia dla tysiąca legionistów, amfiteatr (z tego, co wiadomo, wysunięty najdalej na wschód w całym imperium) i pałac z 60 komnatami zapewniający dostojnikom komfortową (jak na przygraniczne warunki) kwaterę.

Z zachowanych grafików służby wiadomo, że warowni w Durze podlegało co najmniej siedem wysuniętych posterunków. Jeden miał zaledwie trzyosobową załogę, inny był położony aż 150 km w dół rzeki. – To nie było miasto nieustannie zagrożone napadami – tłumaczył mi James. – Zapewne legioniści byli tu bardziej zajęci pilnowaniem porządku publicznego niż obroną przed najazdami.

Ale pokój nie okazał się trwały. Pół wieku po zajęciu Dury przez Rzymian Persja stała się najpoważniejszym zagrożeniem granicy wschodniej cesarstwa. Począwszy od 230 r. n.e. wojna między rywalizującymi potęgami ogarnęła całą Mezopotamię. I wkrótce okazało się, że strategia obrony granic, która służyła Rzymowi przez ponad stulecie, nie sprawdza się wobec zdeterminowanego i silnego nieprzyjaciela.

Na Durę przyszła kolej w 256 r. Ostatnie chwile miasta odkrywały wykopaliska francusko-syryjskiej ekipy archeologów. James działał tu przez 10 lat. Powiada, że Rzymianie musieli zdawać sobie sprawę z nieuchronności ataku. Mieli czas na wzmocnienie potężnego muru od zachodu. Zburzyli część miasta – w tym kościół i bogato wyposażoną synagogę – aby stworzyć stromą, ufortyfikowaną skarpę. Oblegająca Durę armia perska rozłożyła się obozem na cmentarzu, paręset metrów od głównej bramy miejskiej. Gdy katapulty miotały na Rzymian kamienie, Persowie budowali szturmową pochylnię i robili podkopy, licząc na zawalenie się murów. Oblężeni Rzymianie drążyli własne tunele.

Na powierzchni trwały zażarte walki, a równocześnie – jak opowiada James – 19 Rzymian dostało się do perskiego podkopu. Zostali uduszeni wtłoczonym pod ziemię trującym gazem. Ich szczątki są najwcześniejszym archeologicznym świadectwem użycia broni chemicznej. James przypuszcza, że zwłoki żołnierzy, które znaleziono 1700 lat później stłoczone w ciasnym tunelu, wykorzystano do jego zatarasowania; Persowie próbowali je spalić.

Murów obronnych Dury nie udało się zburzyć, ale Persowie w końcu zdobyli miasto. Zostało ono później porzucone i zasypane przez piaski pustyni. Obrońców zgładzono lub wzięto w niewolę. Wojska perskie wkroczyły do dawnych wschodnich prowincji Rzymu, zdobyły dziesiątki miast i odparły dwóch cesarzy, a trzeciego, Waleriana, w 260 r. pojmały w niewolę. Według kronikarzy perski król Szapur I przez pewien czas używał nieszczęśnika jako podnóżka do wsiadania na koń, a potem kazał obedrzeć ze skóry, którą powiesił na ścianie.

Schyłek imperium

To był punkt zwrotny w historii Rzymu. Od upadku Dury utrzymywana na granicach Rzymu równowaga działań zaczepnych, obronnych i psychologicznego zastraszania rozsypała się. Przez blisko półtora wieku umocnione granice pozwalały Rzymianom nie przyjmować do wiadomości bolesnej prawdy: świat za murami idzie naprzód, częściowo za ich sprawą.

Michael Meyer z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie zwraca uwagę, że barbarzyńcy, którzy służyli w rzymskich legionach, nieśli z powrotem do siebie wykształcenie, broń, wiedzę wojskową. Podczas gdy Rzym zajmował się czymś innym, liczebność, siła i organizacja barbarzyńskich plemion rosły. Gdy legiony z innych stron cesarstwa przerzucono do walki z Persami, od razu nasiliły się ataki w Germanii i Dacji. Spuścizna Hadriana rozsypywała się.

Fatalną cechą rzymskiej strategii była koncentracja siły wojskowej na granicach – twierdzi Meyer. – Gdy Germanie zaatakowali limes i zdołali się przedrzeć na tyły legionów, całe terytorium Rzymu stanęło przed nimi otworem. Można przyrównać imperium do komórki, a barbarzyńskie armie do wirusów. Gdy napastnicy zdołają przerwać cienką ścianę zewnętrzną cesarstwa, mogą we wnętrzu kraju robić, co im się żywnie podoba.

Inskrypcja na 1,5-metrowym ołtarzu odkopanym w Augsburgu w Niemczech w 1992 r. jest czymś w rodzaju epitafium idei Hadriana. Głosi ona, że 24 i 25 kwietnia 260 r. n.e. rzymscy legioniści starli się z barbarzyńcami z Germanii. Rzymianie zwyciężyli – ale ledwo, ledwo. Ich dowódca rozkazał wznieść ołtarz ku czci bogini zwycięstwa, Wiktorii. Czytając między wierszami tej inskrypcji, dostrzega się inny obraz: barbarzyńcy miesiącami plądrowali terytoria leżące głęboko w Italii i wracali do domu z tysiącami rzymskich jeńców.

– Widać z tego, że granica już się rozpadała – twierdzi Hüssen z Niemieckiego Instytutu Archeologicznego. Cesarstwo już nigdy nie było bezpieczne w swojej skorupie. Presja wywierana na limes stała się w końcu zbyt silna. Miasta wewnątrz cesarstwa zaczęły budować własne mury. Cesarze z trudem odpierali regularne najazdy. Koszty wojny rosły. Wkradał się chaos. W ciągu dwóch wieków imperium, które niegdyś panowało nad obszarem większym niż dzisiejsza Unia Europejska, upadło.

Reklama

Źródło: archiwum NG.

Reklama
Reklama
Reklama