– Ja nie umiem szukać meteorytów, nie znalazłem ani jednego kawałka – śmieje się prof. Andrzej Muszyński z Zakładu Mineralogii i Petrologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Można mieć superkomputer, ale jak człowiek nie potrafi go obsługiwać, to się co najwyżej grami pobawi. Szukałem, próbowałem, ale nigdy nic nie znalazłem. To odrębna specjalność. Mnie interesuje analizowanie cudzych znalezisk – tłumaczy. W Rezerwacie Morasko działa od 15 lat. Razem z profesorami Stanisławem Lorencem i Wojciechem Stankowskim oraz licznymi magistrantami bada największy upadek deszczu meteorytów w Europie. Bo jeśli spojrzymy na mapę Polski, zobaczymy, że Morasko leży w jednej linii z Jankowem Dolnym pod Gnieznem oraz Przełazami. W tych trzech miejscowościach znajdowano takie same okazy meteorytów żelaznych. Badania wykazały, że mają taką samą budowę, a to oznacza, że najprawdopodobniej pochodzą z jednego ciała. – Ta ogromna elipsa rozrzutu nie daje nam spać. Jeśli się potwierdzi, prawdopodobnie będzie jedną z największych na świecie – mówi prof. Muszyński.

Wcześniej znalezione okazy bledną w porównaniu z tym, który wykopano w Morasku w październiku 2012 r. przy okazji wizyty prof. Pierre’a Rochette’a z Marsylii. Współpracuje on z Instytutem Nauk Geologicznych PAN przy polsko-francuskim programie naukowym Polonium. Francuz miał prowadzić badania magnetyczne i szukać w Morasku anomalii. – Chciał pracować przez tydzień, tymczasem dostaliśmy zezwolenie na cały miesiąc. Dlatego jeszcze przed jego przyjazdem ściągnąłem do Moraska dwoje poszukiwaczy z Opola, Magdalenę Skirzewską i Łukasza Smułę. I to oni, przy użyciu własnego, profesjonalnego sprzętu, wyznaczyli dużą anomalię. Oni są odkrywcami meteorytu – podkreśla prof. Muszyński.

Kiedy pojawia się sygnał, że coś leży w ziemi, jedynie w przybliżeniu można ocenić głębokość, na jakiej znajduje się jego źródło. – W takich chwilach przydaje się doświadczenie obsługujących sprzęt, którzy potrafią odróżnić sygnał warty zainteresowania od tego, który wskazuje na złom – mówi Muszyński. Zezwolenie, po które wystąpił do konserwatora przyrody, dotyczyło okazów meteorytów do 50 kg. Gdy okazało się, że tym razem obiekt jest większy, szybko je zmieniono, choć na ogół trwa to miesiąc.

– Pracowaliśmy przez trzy dni. Wreszcie wieczorem dokopaliśmy się do meteorytu, który leżał ponad dwa metry pod ziemią. Początkowo chcieliśmy go wydobyć przy pomocy lin. Trzeba jednak było ustawić rusztowanie, skorzystać z łańcucha i profesjonalnej wyciągarki. Po zważeniu okazało się, że to 300-kilogramowy okaz. Nie wiemy, jak duży był deszcz meteorytów nad Wielkopolską, ale do tej pory znaleziono łącznie od półtora do dwóch ton fragmentów. Szacuje się, że tylko 5 proc. skały dociera do ziemi. Reszta topi się, spala, odparowuje – wyjaśnia prof. Muszyński.

Po wykopaniu meteoryt został przez znalazców oczyszczony. Początkowo rdzawy, zmienił kolor na ciemniejszy, brązowo-czarny. Stracił też na wadze – ubyło kilkanaście kilogramów otuliny.

Znalezisko Magdaleny Skirzewskiej i Łukasza Smuły to największy meteoryt odkryty w tej części Europy. W najszerszym punkcie ma ponad 70 cm, zaś jego obwód wynosi dwa metry. W 93 proc. składa się z żelaza, 6 proc. to nikiel. Choć najczęściej spadają na ziemię meteoryty kamienne, tzw. chondryty i achondryty, to jednak zwykle znajduje się właśnie żelazne skały pochodzenia pozaziemskiego. Według prof. Muszyńskiego po prostu łatwiej je rozpoznać. Kamienne dominują na terenach niezamieszkanych: na Antarktydzie czy pustyniach. Problem w tym, że na ogół nikt nie oznacza miejsc ich spadku. Podobnie jest zresztą w przypadku niektórych polskich odkryć. Żeby szukać meteorytów na terenie rezerwatu, trzeba mieć zezwolenie. Poza jego granicami kopać może każdy. Fragmenty meteorytów trafiają potem do prywatnych kolekcji, bo polskie prawo nie reguluje jednoznacznie, co z nimi zrobić. W efekcie nie są katalogowane, a naukowcy często się o nich nie dowiadują.

Czemu geolodzy z takim zacięciem tropią pozaziemskie skały? – Szukamy analogii w budowie planetoid i planet. Meteoryty żelazne odpowiadają za budowę jądra planety, możemy dzięki nim mu się przyjrzeć. Pomagają też zrozumieć, jak zbudowane są płaszcz i skorupa naszej planety. Znajdujemy w nich minerały, których na ziemi nie ma – tłumaczy profesor i dodaje, że dzięki meteorytom nie musimy lecieć w kosmos, by go badać. – Przy okazji ostatniego odkrycia gazety podały, że meteoryt wart jest 1,2 mln zł. Wartość oszacowano, przyjmując, że 1 gram kosztuje na rynku 4 zł. Ale to bzdura. Morasko ma wartość wielokrotnie wyższą. To okaz tak rzadki, że bezcenny.