Przełomowa misja Mars Sample Return faktycznie rozpoczęła się w ubiegłym roku, gdy na Marsie wylądował najnowszy łazik – laboratorium Perseverance wraz z helikopterem Ingenuity. Misja w pewnych aspektach nawiązuje do filmu „Marsjanin”, nakręconego na podstawie popularnej powieści Andy'ego Weira o tym samym tytule. I wcale nie chodzi o uprawianie marsjańskich ziemniaków.

Jednym z zadań Perseverance jest zebranie wyselekcjonowanych próbek marsjańskiej gleby, co jest pierwszym krokiem do przewiezienia ich na Ziemię w ramach Mars Sample Return. Od września ubiegłego roku łazik pobiera i zabezpiecza interesujące próbki. Ale to dopiero początek tej skomplikowanej operacji będącej wspólnym dziełem NASA i Europejskiej Agencji Kosmicznej. Bo jedną rzeczą jest pobranie próbek, a zupełnie inną wysłanie ich na Ziemię.

I właśnie tutaj dochodzimy do scenariusza „Marsjanina”, bo próbki będzie trzeba wystrzelić z Marsa i pochwycić na orbicie. A NASA właśnie zdecydowała kto tego dokona.

Mars Sample Return – najważniejsza marsjańska misja

Kontrakt na budowę niewielkiej dwustopniowej rakiety nośnej, Mars Ascent Vehicle (MAV), otrzymała amerykańska firma zbrojeniowo-kosmiczna Lockheed Martin, która od lat współpracuje z agencją, celując właśnie w projekty marsjańskie. Wraz z Laboratorium Napędu Odrzutowego NASA konstruowali sondy Mars Odyssey i Mars Reconnaissance Orbiter, który wsławił się m.in. odnalezieniem na Czerwonej Planecie ciekłej wody, współpracowali także przy lądowniku Phoenix.

Właśnie Phoenix wydaje się tu wyjątkowo istotny, bo MAV zostanie przetransportowany na Marsa na pokładzie lądownika Sample Retrieval wzorowanego na Phoenixie lub analogicznym do niego lądowniku InSight. Ale to nie wszystko. Lądownik będzie miał na swoim pokładzie łazika opracowywanego przez ESA, który odbierze próbki marsjańskich skał i regolitu przechowywane przez Perseverance i zawiezie je do lądownika. Jeśli to nie wypali, to brana jest pod uwagę wersja, w której to sam Perseverance przekaże próbki do lądownika.

Próbki zostaną załadowane do zasobnika rakiety, która następnie wystartuje i umieści pojemnik na orbicie okołomarsjańskiej, po czym konstruowany przez ESA Earth Return Orbiter chwyci kontener za pomocą systemu dostarczonego przez NASA i zwróci go na Ziemię.

Trudności? Mnóstwo. Od konieczności wylądowania na innej planecie z rakietą wypełnioną paliwem, poprzez pierwszy, historyczny start z Marsa, po przechwycenie ładunku na orbicie, powrót z nim w pobliże Ziemi i wejście w ziemską atmosferę. A wszystko to będzie wykonane automatycznie, bez bezpośredniego uczestnictwa człowieka.

Mars Sample Return będzie kosztować miliony dolarów

Umowa NASA z Lockheed Martin obejmuje projektowanie, rozwój, testowanie i ocenę całego MAV oraz urządzeń do obsługi naziemnej. Ani NASA, ani Lockheed nie ujawniły dodatkowych szczegółów technicznych dotyczących projektu, ale w marcu 2021 r. NASA przyznała Northrop Grumman kontrakt na dostarczenie silników na paliwo stałe pierwszego i drugiego stopnia dla MAV. Wartość kontraktu to bagatela 84,5 miliona dolarów.

„Zaangażowanie się Lockheed Martin w projekt rakiety Mars Ascent Vehicle stanowi ważny i konkretny krok w kierunku wypracowania szczegółów tego ambitnego projektu, obejmującego nie tylko lądowania na Marsie, ale także start z niego” – napisał w oświadczeniu na temat kontraktu na MAV Thomas Zurbuchen, zastępca administratora NASA ds. Nauki.

Zbliżamy się do końca fazy koncepcyjnej misji Mars Sample Return, fragmenty tej skomplikowanej układanki łączą się, by pozwolić przywieźć do naszego ziemskiego domu pierwsze próbki z innej planety” – dodał.

W komunikacie NASA zaznaczono, że lądownik Sample Retrieval ma zostać wystrzelony nie wcześniej niż w 2026 roku, a same próbki trafią na Ziemię prawdopodobnie w połowie kolejnej dekady. Jednak NASA Jet Propulsion Laboratory, w informacji zamieszczonej 7 lutego na Tweeterze, a związanej z ogłoszeniem kontraktu na MAV, napisało, że „wstępny harmonogram zakłada start misji w 2028 roku dla wystrzelenia lądownika, a próbki powrócą na początku do połowy 2030 roku”.

Pozostaje mieć nadzieję, że operacja będzie przebiegała znacznie mniej stresująco niż ta zobrazowana w filmie „Marsjanin”.