Pomiędzy podstawą Nanda Devi a otaczającym ją pierścieniem gór znajdował się inny cud. Był to dziewiczy amfiteatr, dolina w kształcie koła o powierzchni sześciuset pięćdziesięciu kilometrów kwadratowych, z trawą i kwiatami, ptakami i ssakami, kompletnie odcięty od reszty świata. Otrzymał on później nazwę Sanktuarium Nanda Devi. Kiedy w 1905 roku Tom Longstaff, przebywając na grani na wysokości 5800 metrów, na krótko ujrzał to miejsce, ludzka stopa jeszcze nigdy tam nie postała. Niejednokrotnie próbowano się tam dostać, ale żadna wyprawa nie zdołała się przedrzeć przez pierścień ochronny wokół góry.
Longstaff uważał jednak, że jest to możliwe. Podczas spotkania w domu Shiptona powiedział młodemu wspinaczowi, że kluczem do Nanda Devi jest wąwóz Rishi Nala, jakkolwiek zniechęcająco by wyglądał. Dwadzieścia osiem lat wcześniej zespół kierowany przez Longstaffa dotarł do połowy wąwozu. Mimo że nie osiągnęli celu, Longstaff był przekonany, że innym może się to udać. Co więcej, jego wczesne wyprawy w Himalaje były spartańskie i odbywały się przy udziale minimalistycznie wyposażonej garstki wspinaczy i tragarzy. Shipton znalazł pokrewną duszę w starszym mężczyźnie, który bez specjalnego trudu przekonał go do zmiany planów. Młody wspinacz był gotów ruszyć na Nanda Devi.
Żeby to zrobić, potrzebował jednak przynajmniej jednego partnera wspinaczkowego – i tu pojawił się problem. Shipton gorąco wierzył w słuszność zdobywania Himalajów z minimalną ilością sprzętu, lecz był w swych przekonaniach praktycznie osamotniony. Większość kolegów wspinaczy uważała, że bez zastępów tragarzy i jucznych zwierząt jego wysiłki są z góry skazane na niepowodzenie. Rzeczywiście, Shipton planował zatrudnić niewielu Szerpów, najwyżej dwóch lub trzech. Nie mógł jednak znaleźć żadnego brytyjskiego wspinacza, który byłby chętny, a jednocześnie wystarczająco zdolny i doświadczony, by wziąć udział w wyprawie. Ekspedycja na Nanda Devi zawisła na włosku. Chyba że spróbowałby się wybrać jedynie w towarzystwie Szerpów.
Opatrzność objawiła się drogą pocztową. W styczniu 1934 Shipton otrzymał list od dawnego partnera wspinaczkowego, który właśnie wrócił do Anglii po kilku latach spędzonych za granicą. Były towarzysz, Bill Tilman, zwrócił się do niego z propozycją wypadu wspinaczkowego w re-jon Lake District. Shipton odpisał Tilmanowi, by ten zmienił plany i towarzyszył mu na wyprawie w Himalaje.
Nie wszyscy lubili Billa Tilmana.
Wysoko odznaczony weteran pierwszej wojny światowej o krzaczastych brwiach, stalowym spojrzeniu i brązowych włosach, był porywczy, małomówny, nadmiernie formalny i miał bardzo niską tolerancję dla głupoty. Shipton poznał go w Kenii, gdzie obaj próbowali swoich sił jako plantatorzy kawy. Tilman napisał wtedy do Shiptona z prośbą o radę, jak wspiąć się na Kilimandżaro, a jego list stał się początkiem ich dwuletnie-go partnerstwa wspinaczkowego w Afryce Wschodniej. Chociaż Tilman był niemal o dekadę starszy od Shiptona i w zasadzie nie znał się na wspinaczce, okazał się doskonałym uczniem, który szybko stał się pierwszo-rzędnym wspinaczem. Był też prawdziwym twardzielem. Razem wytyczyli kilka wybitnych dróg na Kenii, drugim najwyższym szczycie Afryki, i wspinali się w masywie Ruwenzori, w tajemniczych Górach Księżycowych. Choć Shipton i Tilman pod wieloma względami różnili się od siebie jak dzień i noc, to kiedy wspinali się razem, byli nie do pobicia.
Tilman był też skory do przygód i miał dość odwagi, by ich szukać. Kiedy wreszcie zrezygnował z prób kariery w zawodzie plantatora kawy w Afryce Wschodniej, nie spakował manatków i nie zarezerwował biletu w jedną stronę na parowiec z Mogadiszu. Zamiast tego w sklepie w ugandyjskiej Kampali kupił sobie czarny rower Raleigh – zaopatrzony w błotniki i dzwonek – i uzbrojony jedynie w prostą mapę Afryki wydartą z jakiegoś czasopisma wyruszył ku wybrzeżu Atlantyku. Żywiąc się głównie bananami – „odmiana dużych, poślednich owoców, doskonałych w smaku i sycących, gdy upiekło się je w popiele – pisał. – Dwa takie banany dawały wrażenie, że zjadło się obiad” – i sypiając pod gołym niebem, jedynie pod moskitierą, przejechał 4800 kilometrów przez Ugandę, Kongo Belgijskie, Francuską Afrykę Równikową i Kamerun. Miał ze sobą tylko plecak i mierzył się z przebitymi oponami, zgubionymi pompkami, krwiożerczymi muchami, nadgorliwymi strażnikami celnymi i małostkowymi funkcjonariuszami rządowymi, ciągłymi nieporozumieniami oraz gromadami wieśniaków, którzy czasami biegli całe kilometry przy jego rowerze, a mimo to pokonał całą trasę w zaledwie pięćdziesiąt sześć dni.
W Duali, miasteczku portowym nad rzeką Wouri, kupił kurtkę i parę spodni, po czym wsiadł na statek do Anglii. „Ruszyliśmy z prądem rzeki, której mętne wody wkrótce zginęły w czystym, błękitnym bezkresie morza, a góry Kamerunu majaczące za rufą żegnały się ze mną w imieniu Afryki”. Tilman płynął do domu. Nie zabawił tam długo.
Największym problemem ekspedycji na Nanda Devi były pieniądze.
Ani Shipton, ani Tilman nie mieli ich zbyt wiele.
Eric Shipton, mieszkający wciąż u matki w szeregu identycznych eleganckich kamienic w Lexham Gardens w Londynie, skutecznie unikał związania się z czymkolwiek, co można by nazwać przyzwoitym zawodem. Wrócił do domu z wyprawy na Everest z głową pełną wielkich marzeń i planów, ale żaden z nich nie obejmował znalezienia pracy i pobierania stałego wynagrodzenia. Zamiast tego rozpoczął serię wykładów na temat swoich doświadczeń z Everestu, aby zebrać fundusze na przygodę na Nanda Devi. „Udało mi się uzbierać trochę pieniędzy niesmacznym zajęciem, jakim jest przemawianie” – pisał, ale to nie wystarczyło nawet na najskromniejszy szkielet wyprawy. „Choćbym nie wiem, jak się starał, nie byłem w stanie oszacować kosztów na mniej niż sto pięćdziesiąt funtów na osobę, gdybyśmy przyjęli, że pozwalamy sobie na raczej ważny luksus wynajęcia trzech Szerpów i spędzenie całego sezonu w terenie”.
Największym wydatkiem, rzędu pięćdziesięciu funtów na osobę, były bilety na parowiec z Wielkiej Brytanii do Indii i z powrotem. Tilman zaproponował, żeby w ramach oszczędności wybrali się do Indii, w podróż liczącą 6500 kilometrów, na rowerze. Shipton odrzucił ten pomysł. Pod-czas gdy odbywał krótki cykl wykładów w Norwegii, okazało się, że Tilman znalazł – i zarezerwował – bilety w dwie strony na parowiec towarowy do Indii za jedyne trzydzieści funtów za osobę. I tak 6 kwietnia 1934 pod stalowoszarym niebem Liverpoolu Eric Shipton i Bill Tilman wsiedli na Mahsud, solidny, zbudowany w stoczni w Glasgow statek towarowy, i rozpoczęli swoją niedorzeczną wręcz ekspedycję za grosze.
KSIĄŻKA "PONAD ŚWIATEM. WSPINACZKA, OBŁĘD I ZABÓJCZY WYŚCIG O HIMALAJSKIE SZCZYTY", SCOTT ELLSWORTH / MATERIAŁY PRASOWE