DRZWI OTWIERA OSOBIŚCIE. Nie ma żadnych uzbrojonych ochroniarzy. Abu Bakar Baszir mieszka w małej mieścinie Ngruki w środkowej części Jawy, w skromnym parterowym domu na terenie szkoły z internatem, której był współzałożycielem. Chudy jak patyk Baszir ma 71 lat, nosi siwą bródkę i okulary w złotej oprawce. Prawdopodobnie jest duchowym przywódcą radykalnej organizacji islamskiej Dżemaja Islamija, podejrzewanej o przeprowadzenie co najmniej sześciu zamachów terrorystycznych w ciągu ostatnich 10 lat, w tym ataku na klub nocny na Bali w 2002 r. oraz rzekomo samobójczych ataków na luksusowe hotele w Dżakarcie latem ubiegłego roku.

Baszir nie przyznaje się do inspirowania aktów przemocy, a jak dotychczas niczego mu nie udowodniono, choć odsiedział w więzieniu łącznie blisko cztery lata za drobniejsze wykroczenia. Jednak wspomniana szkoła z internatem bez wątpienia była centrum zwolenników dżihadu dążących do utworzenia muzułmańskiego państwa w południowo-wschodniej Azji. Kilku jej absolwentów skazano zresztą za udział w zamachach bombowych. Nie ma też wątpliwości, że nauki Baszira zainspirowały setki, jeżeli nie tysiące morderstw i ataków na członków grup muzułmańskich uważanych za opozycyjne w stosunku do głównego nurtu islamu.

Baszir sam otwiera mi drzwi. – Zapraszam – mówi i proponuje szklankę soku.

Ma na sobie długą koszulę i białe nakrycie głowy. W salonie nie ma krzeseł ani obrazów na ścianach. Bosy gospodarz siada na dywanie koloru trawy. Syn Baszira Abdul Rahim serwuje nam sok melonowy w wysokich szklankach.

– W islamie nie ma miejsca na przemoc – wyjaśnia Baszir chropowatym niskim głosem. – Lecz jeśli wrogowie stanowią dla nas przeszkodę, mamy prawo zastosować wobec nich siłę. To właśnie nazywamy dżihadem. Umrzeć śmiercią męczeńską w imię świętej sprawy to dla muzułmanina zaszczyt.

Baszir pochwala ataki z  11 września i  te na Bali, zaznaczając stanowczo, że to nie były akty terroru. Jego zdaniem stanowiły „reakcje na występki, jakich dopuścili się wrogowie islamu”.

Indonezja – bezlik wysp rozrzuconych na oceanie na północ od Australii – znajduje się w dalekim kącie mapy świata, lecz konsekwencje niepokojów w tym kraju są ważne dla całego globu. To tutaj mieszka najwięcej muzułmanów na świecie – 207 mln, o 36 mln więcej niż w Pakistanie, drugim co do liczebności kraju muzułmańskim. Odpowiada to dwóm trzecim całkowitej liczby wyznawców islamu na Bliskim Wschodzie. Kraj wiedzie prym pod względem religijności. Państwo szczyci się trzecią największą demokracją na świecie, po Indiach i USA.

Jednakże demokracja indonezyjska dopiero staje na nogi – nieco ponad 10 lat temu obalono Suharto, prezydenta dyktatora. Koniec jego rządów oznaczał dla Indonezyjczyków odzyskanie wolności wypowiedzi, z czego skorzystali też radykalni bojownicy islamscy, tacy jak Baszir. Wcześniej głosił on swoje ekstremistyczne poglądy na wygnaniu w Malezji. Rok po wybuchu bomby na Bali w 2002 r. miał miejsce pierwszy zamach na hotel Marriott w Dżakarcie, dwa lata później podłożono bombę pod tamtejszą ambasadą Australii, a w 2005 r. doszło do potrójnego ataku samobójczego na Bali. Potem ładunki wybuchowe eksplodowały pod hotelem Ritz-Carlton oraz ponownie pod Marriottem. To tylko część krwawych epizodów z ostatnich lat, ale jak mówi indonezyjskie przysłowie – wystarczy kropla trucizny, by zatruć całe mleko.

Rzeczywiście, 17,5 tys. wysepek Indonezji chwilami przypomina szklane kulki rozrzucone na chwiejnym stole. Wystarczy lekkie pochylenie blatu i wszystkie potoczą się w jednym kierunku. W 2005 r. Indonezja zdawała się zmierzać w stronę radykalizmu, wzmacniając obawy Zachodu, że staje się rajem dla terrorystów.   Od kilku dekad liczba wyznawców islamu w wyspiarskim społeczeństwie rośnie: coraz więcej wiernych odwiedza meczety, popularność zdobywa muzułmański styl ubierania się. Samorządy wydają rozporządzenia inspirowane szariatem, czyli prawem islamu, wzrasta poparcie dla islamskich partii politycznych. Coraz częściej poglądy grup propagujących siłowe przekształcenie Indonezji w państwo islamskie zagłuszają głosy umiarkowanej większości, która jest zdania, że demokracja i współczesne wartości nie stanowią zagrożenia dla ich religii.


– Dla wielu ludzi muzułmańska pobożność jest tożsama z politycznym radykalizmem – mówi Sidney Jones, ekspert ds. Indonezji z organizacji non-profit International Crisis Group.   – W tym kraju znajdziemy jednak mnóstwo przykładów, że to nieprawda – dodaje. Gdy politycy islamscy przegłosowali regulacje dotyczące obowiązującego stroju dla kobiet oraz zakazali praktykowania niektórych sportów, a także jogi, muzułmanie o umiarkowanych poglądach postanowili działać. W wyborach parlamentarnych przeprowadzonych w kwietniu 2009 r. kandydaci popierani przez muzułmańskie organizacje zdobyli niecałe 23 proc. głosów, czyli o 15 proc. mniej niż pięć lat wcześniej.

Ostatnie ataki bombowe zachwiały budowaną przez kilka lat reputacją Indonezji jako kraju dobrze radzącego sobie z ekstremizmem. Władze aresztowały co najmniej 200 członków Dżemaja Islamija, choć kilku groźnych przestępców pozostaje na wolności. Wielu radykałów popiera teraz ustanowienie praw islamu. Nawet Abu Bakar Baszir odciął się od wojowniczych odłamów Dżemaja Islamija i skupił siły na walce o przyjęcie szariatu jako drogi do osiągnięcia nadrzędnego celu, jakim dla islamistów jest przekształcenie demokratycznego państwa w republikę islamską.

Baszir wierzy, że wszelka władza sprawowana przez człowieka, w formie parlamentu czy sądów, uwłacza zwierzchnictwu Boga. – Allah zesłał nam podręcznik postępowania z ludźmi, którym jest Koran – mówi. – Żaden inny kodeks nie jest potrzebny. Współistnienie islamu i demokracji jest niemożliwe – konkluduje.

TERYTORIUM ACEH  w  zachodniej części archipelagu indonezyjskiego dzisiaj znane jest głównie z powodu szkód, jakie poniosło podczas katastrofalnego tsunami, które nawiedziło kraj w grudniu 2004 r., pochłaniając życie ponad 16 tys. ludzi. Region jest jednym z najbardziej muzułmańskich obszarów w całej Azji. Wielu jego mieszkańców żyje islamem tak, jak   ludzie w państwach wyznaniowych na Półwyspie Arabskim. W 1999 r. rząd przyjął precedensową uchwałę zezwalającą, by Aceh jako pierwsza prowincja Indonezji wykorzystywała szariat w sprawach karnych.

Devi Faradila to modnie ubrana 35-letnia matka dwójki dzieci i parlamentarzystka z prowincji Aceh. W czasie mojego pobytu w Indonezji była liderką kobiecej jednostki Banda Aceh Sharia Patrol, czyli miejskiej organizacji zajmującej się egzekwowaniem szariatu w stolicy prowincji. Jest piątek i zgodnie z miejscowym prawem wszyscy mężczyźni muszą udać się do meczetu, więc Faradila przygotowuje swoją drużynę do służby. Przerywa mecz ping-ponga w jednostce i grozi palcem kilku funkcjonariuszkom piszącym SMS-y.

13 członkiń patrolu wbija się w mundury – czarne buty, czarne spodnie, czarne bluzki i chusty na głowę w kolorze limonki – i pakuje się na pikapa wyposażonego w głośniki. Faradila siada za kierownicą, zakłada skórzane rękawiczki, okulary przeciwsłoneczne i maluje usta. Reszta kobiet sadowi się w otwartej skrzyni.

Pojazd wolno toczy się przez miasto, a Faradila nawołuje przez głośnik: – Pospieszcie się! Czas na piątkową modlitwę! Mężczyźni odwracają głowy. Kilku zerka na zegarki. – Dzisiaj   jest piątek. Obowiązkiem mężczyzny jest modlitwa piątkowa – słychać z megafonów.

Aceh jest jedyną prowincją Indonezji, w której działa jednostka zajmująca się kontrolą przestrzegania szariatu. Zespół strażników liczy 800 funkcjonariuszy, w większości mężczyzn, patrolujących teren w dzień i w nocy. Jednak w piątkowe południe, czyli w muzułmański szabat, ich zadania przejmują kobiety, które mogą modlić się w domach. Faradila objechała ogromny pięcionawowy meczet w centrum miasta, potem nabrzeże – piękne, z zielonymi górami wyrastającymi wprost z morza, i straszne zarazem, z wielkimi polami zamienionymi przez tsunami w bagniska. Nagle jedna z funkcjonariuszek zauważa spacerującą po chodniku nastolatkę bez chusty, co w mieście, w którym wszystkie muzułmańskie kobiety chodzą w okryciach głowy, jest śmiałym wybrykiem. Samochód hamuje.

– Chusta! Chusta! – krzyczą kobiety z wozu. Dziewczyna odwraca się przerażona i gestem pokazuje, że zaraz się okryje.

 

Nawoływania Faradili wraz ze zbliżaniem się godziny modlitwy stają się coraz mniej grzeczne. – Zamknijcie sklepy! Idźcie do najbliższego meczetu! – ryczą megafony. Samochód  staje przed rozpadającym się budynkiem oficjalnie mieszczącym sklep rybny, a nieoficjalnie – bar z alkoholem. Drużyna zeskakuje z wozu. Kobiety w mig zatrzymują dwóch mężczyzn, którzy tłumaczą, że są handlarzami   ryb i z tego powodu śmierdzą po pracy, nie są zatem godni wejścia do świątyni. Mimo to patrol wręcza im zawiadomienie o popełnieniu wykroczenia.


Zasady szariatu są wyjaśnione w szeroko rozpowszechnianej broszurze pt. Zarys przepisów prawa szariatu obowiązujących w Aceh z okładką przedstawiającą chłostanego mężczyznę. Za hazard kara wynosi od sześciu do dwunastu razów. Niestosowne relacje z osobą odmiennej płci – trzy do dziewięciu uderzeń. Spożywanie alkoholu – 40 batów. Opuszczenie modlitwy przez trzy kolejne piątki – trzy razy. Narzędzie chłosty, jak głosi przepis w broszurze, musi być wykonane z wici rattanu o grubości od 6 do   7 mm. W komisariacie jednostki patrolowej w gablocie wiszą dwa bicze, długie jak trzcina i sprężyste niczym łapka na muchy. Jest też album pełen zdjęć dokumentujących chłosty – od 2005 r. wykonano ich ponad sto. Człowiek, który je wymierza, ubrany jest w bordową szatę, białe rękawiczki i kaptur zakrywający twarz. Chłosta przyciąga tłumy gapiów. Według sondaży większość Indonezyjczyków opowiada się za przyjęciem prawa islamu jako podstawy życia publicznego, ale nie jest przekonana do kar cielesnych. Poza Aceh regulacje oparte na prawie wyznaniowym przyjmowano nie w całości, ale stopniowo i wybiórczo, np. zakazywano jedynie hazardu i alkoholu czy wprowadzano obowiązek noszenia chust. Nierzadko przepisy te były uchwalane przez świeckich polityków w celu uzyskania poparcia religijnych wyborców lub odwrócenia uwagi opinii społecznej od problemu korupcji. Zdaniem ekspertów w przyszłości wykładanie „karty islam” w grze nie przyniesie takiej wygranej jak jeszcze trzy, cztery lata temu.

Prognoza ta nie musi sprawdzić się w przypadku prowincji Aceh, w której islamizacja zdaje się postępować w szybkim tempie i gdzie mówi się nawet o ucinaniu dłoni za kradzież, zgodnie z naukami Koranu. Faradila nie miałaby nic przeciwko temu. Dzięki przyjęciu szariatu Banda Aceh jest bezpieczniejsze, a mieszkańcy odnoszą się do religii i prawa z większym szacunkiem. Strażniczka popiera zaostrzenie przepisów. – Obcinanie dłoni stanowiłoby przestrogę dla innych. Liczba przestępstw spadłaby wtedy drastycznie – przekonuje. Faradila poparłaby również kamienowanie za zdradę małżeńską. – Jeżeli wyznajesz islam, musisz szanować jego prawa – dodaje.

FUNDAMENTALIZM ISLAMSKI to stosunkowo świeża idea w Indonezji, gdzie dotąd z powodzeniem funkcjonowała religia o znacznie mniej rygorystycznych zasadach, w wersji „uśmiechnięty islam”. Pierwotnie religia muzułmańska dotarła w tę część świata taką samą drogą jak wszystko inne – zza wielkiej wody. Wulkaniczna gleba jest idealna do uprawy przypraw, a w XII w.   masowo wywożono stąd na zachód pieprz, gałkę muszkatołową i goździki. A ponieważ handlarze byli na ogół muzułmanami pochodzącymi z Bliskiego Wschodu, indonezyjscy producenci zorientowali się, że przejście na islam przekłada się na korzyści handlowe – partnerzy biznesowi mając wybór, chętniej podejmowali współpracę ze współwyznawcami. Rozpowszechnianie się islamu w Indonezji następowało stopniowo i spokojnie. To, co na Bliskim Wschodzie zajęło jeden wiek pełen szaleństwa i przelewu krwi, w Indonezji rozciągnęło się   na leniwe 500 lat. Wyspy rozrzucone na oceanie na przestrzeni 5 tys. km zamieszkują setki grup etnicznych, praktykujących wcześniej wiele religii. Islam zintegrował podzielone ludy w jednorodne społeczeństwo. Do czasu, gdy Kompania Wschodnioindyjska, spółka handlowa należąca do Holendrów, przejęła kontrolę nad rynkiem przypraw w XVII w., religia muzułmańska obecna była prawie we wszystkich społecznościach nadbrzeżnych Indonezji. – Islam cieszył się popularnością, bo jego zasady można było dostosować do istniejących kultur i religii – wyjaśnia Syaffi Anwar, dyrektor Międzynarodowego Centrum ds. Islamu i Pluralizmu w Dżakarcie. – Nawet przy budowie meczetów uwzględniono lokalny styl architektoniczny – dodaje.

Jednak gdy w wyniku powojennych zmian geopolitycznych wyspy wyzwoliły się spod holenderskiej dominacji, pierwszy prezydent Indonezji, Sukarno, nie zdecydował się na ustanowienie oficjalnego wyznania kraju. Utworzenie republiki islamskiej w jego mniemaniu wyrzuciłoby poza ogół społeczeństwa mniejszości praktykujące inne religie. Być może wpływ na taką decyzję miało to, że matka polityka pochodziła z rodu hinduskiego z Bali (ojciec był muzułmaninem). Drugi prezydent Indonezji, Suharto, przejął władzę w 1966 r. w przeddzień rozruchów o charakterze antykomunistycznym, w których zginęło pół miliona ludzi, ale udało mu się wyciszyć rewolucyjne nastroje w społeczeństwie i rozkręcić wzrost gospodarczy. Rządy Suharto były jednak mocno represyjne i zmilitaryzowane. Do dymisji prezydenta w 1998 r. doszło w znacznym stopniu w wyniku działań wielomilionowego prodemokratycznego ruchu zainicjowanego przez studentów, w większości wyznania muzułmańskiego. Powstanie i działalność ruchu postrzegana jest przez niektórych historyków jako jeden z najważniejszych momentów w historii islamu.

Koniec panowania Suharto pogłębił rozłam społeczności muzułmańskiej na tych, którzy opowiadali się za dotychczasowym wymieszaniem islamu z lokalnymi wierzeniami, oraz purystów, propagujących oczyszczenie religii z regionalnych naleciałości. Te różnice nie wygasły i obecnie spór toczy się dalej, podsycany przez ortodoksyjnych wahabitów, sponsorowanych przez Arabię Saudyjską, która ufundowała muzułmańskie uczelnie i szkoły z internatem w całej Indonezji.

 

Mimo to na większości wysp islam wciąż miesza się z rdzennymi wierzeniami i zwyczajami. Rytmiczne bicie w bębny, kiedyś stosowane wyłącznie podczas miejscowych ceremonii religijnych, obecnie rozbrzmiewa również przed muzułmańską godziną modlitwy, zapowiadając tradycyjne nawoływanie muezina z minaretów. Islamska grupa z wyspy Lombok nadal pije podczas świąt wytwarzane tradycyjnymi metodami wino palmowe, mimo że Koran zakazuje spożywania jakiegokolwiek alkoholu.


Prawdopodobnie najlepszym przykładem „uśmiechniętego islamu” jest chaotyczna, szalona stolica Indonezji Dżakarta, w której trwa budowa przepastnych centrów handlowych i kin o obco brzmiących nazwach takich jak Blitzmegaplex, a luksusowe wieżowce przysłaniają słońce przeludnionym slumsom. To tutaj na bocznej żwirowej uliczce mieści się zakurzone, zapełnione sprzętami biuro Ki Dermita. Ki to honorowy tytuł przyznawany indonezyjskim mistykom. Ki Dermit, którego imię tłumaczy się jako „Mały duch”, ma 28 lat, dziecinną twarz i  jest synem innego Ki – „Wielkiego ducha”, oraz wnukiem i prawnukiem wielu mistyków.   – Pochodzę z najbardziej magicznego rodu w Indonezji – mówi.

W większości państw na Bliskim Wschodzie podobne wyznanie uznano by za herezję – islam odrzuca wszystko, co wykracza poza uznane normy i nie pochodzi od Allaha. W poczekalni u Ki Dermita na czarnym batiku wypisano listę oferowanych usług. Są to m.in. santet, czyli rzucenie klątwy na wrogów, pelet (pomoc w zdobyciu kochanka), kekebalan (nabranie odporności na skaleczenia) oraz kajentanan (poprawa sprawności seksualnej). Jedną ze ścian zdobią zdjęcia znanych postaci z telewizji – gwiazd seriali, piosenkarek, aktorów – którzy uzyskali pomoc od Ki Dermita lub jego ojca.

Klienci Ki Dermita siadają przed nim po turecku na podłodze. Pod sufitem skrzypi stary wiatrak, a pokój wypełniają świeczki, butelki po perfumach, subhy i stare noże. – Czytam ludziom w myślach i przewiduję przyszłość, zdradza Ki Dermit. – Nie konkuruję z Bogiem. Jestem tylko przekaźnikiem boskiej wiedzy. Na koniec sesji Ki często wręcza klientom garść suszonych kwiatów, które mają nadprzyrodzone właściwości. Czar rozpoczyna swoje działanie, gdy klient wykąpie się w kwiatach. – Jestem dobrym muzułmaninem – upiera się Ki Dermit. – Przecież modlę się pięć razy dziennie. Przestrzegam też ramadanu. Ale na długo przed nadejściem islamu moi przodkowie praktykowali te rytuały. Mój ojciec wyszkolił mnie na ki, a ja wyszkolę mego syna, jeżeli dane mi będzie mieć potomka. Wyznaję islam, ale nie zignoruję mojej mocy. Z taką siłą walczyć nie można.

Po drugiej stronie miasta od biura Ki Dermita   znajduje się studio telewizyjne, w którym do maja zeszłego roku kręcono codzienny program z udziałem piosenkarki i gospodyni talkshow Dorce Gamalama. Dorce to indonezyjska Oprah Winfrey, znana pod pseudonimem Bunda, co znaczy „matka”. Jej program nagrywany był z publicznością, składającą się w większości z kobiet w średnim wieku w chustach. Konserwatywni muzułmanie to najzagorzalsza grupa fanów gwiazdy, być może dlatego, że sama Dorce pod buzującą energią i filmowym uśmiechem skrywa pobożność. Wybudowała nawet własny meczet nieopodal swego domu w Dżakarcie. Aha, jeszcze jedna ważna informacja: Dorce urodziła się mężczyzną. Jest transseksualistką. Jak sama mówi, „taka” była od urodzenia, a operację zmiany płci przeszła po dwudziestce. Dwukrotna mężatka. Ma kolekcję   300 par butów i tysiąc peruk. Śpiewa, tańczy i opowiada żarty z podtekstem seksualnym. Dorce podchodzi do siebie z dystansem i nie boi się ośmieszenia.

Talk show Gamalama, którego gośćmi były gwiazdy filmowe, muzycy oraz sportowcy, dostarczał ludziom tematów do codziennych rozmów. Odmienność gospodyni usprawiedliwiało   niejako głośne mówienie o tym, co w innych okolicznościach nie zostałoby wypowiedziane. Szczere rozmowy w studiu dotyczyły problemów małżeńskich, seksu i innych tematów tabu. („Kobiety – jeżeli chcecie się kochać, nie czekajcie na to, co zaoferuje wam mężczyzna. Same proście, o co chcecie”.)

Przez całą moją wizytę Dorce nie przestawała mówić, wspominając swoje początki w przemyśle rozrywkowym, gdy programy z jej udziałem pokazywano podczas lotów czarterowych do Mekki. To mogło przydarzyć się jedynie w Indonezji, by transseksualistkę uznano za godną umilania podróży pielgrzymom.

 

– Jestem normalna. Zachowuję się jak kobieta. Jestem nawet dość pruderyjna! Nie uznaję seksu przedmałżeńskiego – mówi Dorce. Zapytana, co jest dla niej ważniejsze: wiara czy kariera, odpowiada bez wahania: – Moje życie   należy do Boga. Tak mówią wszyscy: walczący islamista, medium, strażniczka szariatu, gwiazda telewizyjna. Łączy ich umiłowanie Boga, a dzieli pomysł na to, w  jaki sposób należy   wyrażać wiarę. Ta z wersji islamu, która zaskarbi sobie umysły młodego pokolenia, wskaże dalszą drogę Indonezji, a być może wytyczy przyszłość dla światowego islamu.


PAPIERKIEM LAKMUSOWYM nastrojów religijnych w społeczeństwie są muzułmańskie szkoły   z internatem, zwłaszcza ta położona na końcu sielankowej drogi w Ngruki, w której wykłada Abu Bakar Baszir.

Obiekt jest uroczy. W  skład kompleksu wchodzą budynki z bielonej cegły zwieńczone dachami z czerwonej lub niebieskiej dachówki.

Za furtką spotykam mężczyznę sprzedającego mleko kozie z wózka doczepionego do   roweru. Przed szkolnym meczetem stanowiącym centrum obiektu zaskakuje mnie liczba kolorowych klapek ułożonych w przegródkach. Z boiska koszykówki dochodzą okrzyki. Szkoła prowadzi naukę na poziomie podstawowym i średnim i ma 1,5 tys. uczniów, trochę więcej dziewcząt niż chłopców. Uczniowie mieszkają w salach wieloosobowych, od 20 do 30 osób, i śpią na materacach rozłożonych na podłodze.

Noor Huda Ismail, były uczeń Ngruki, ma 36 lat i jest ekspertem ds. bezpieczeństwa w Azji Południowo-Wschodniej, którego zatrudniłem do zorganizowania wywiadów na potrzeby tego artykułu. Ismail mówi, że po pierwszym zamachu na Bali indonezyjski rząd wysłał do Ngruki zespół śledczych. Wyniki dochodzenia nie były jednoznaczne. – Nie odkryto niczego mogącego mieć związek z terroryzmem. Ngruki wydawała się zwyczajną szkołą. Uczniowie nie brali udziału w tajnych działaniach, oprócz tych wybranych, ma się rozumieć – opowiada Ismail.

Podczas nauki Ismail był właśnie jednym z wybrańców. – Indoktrynacja odbywała się poza salą lekcyjną. Zaczęło się od spotkań, rozmów z nauczycielem podczas imprez sportowych i wycieczek. Mówiono mi, że nasz wróg jest niezwykle silny – wspomina. Uważa, że był idealnym kandydatem na ekstremistę ze względu na znajomość angielskiego i arabskiego.

– Tuż przed końcem szkoły zaproszono mnie do domu jednego z nauczycieli. Siedziałem na macie rozłożonej na podłodze, przy przygaszonym świetle, obok dwóch innych uczniów  szkoły. Przekaz był taki: islam to jedyna droga do zbawienia i jeśli chcę pójść do nieba po śmierci, muszę dołączyć do drużyny. Miałem wtedy 15 lat – opowiada Ismail.

Jednym ze współlokatorów chłopca był   Hutumo Pamungkas, odsiadujący dziś wyrok dożywocia za udział w ataku bombowym na Bali. – To zaskakujące, że więcej z nas nie poświęciło życia ekstremizmowi – mówi.

Robert W. Hefner, antropolog badający indonezyjski islam, jest zdania, że ekstremizm wiele utracił z impetu, z jakim początkowo podbijał archipelag. Względny spokój kraj zawdzięcza policji, która zaaresztowała setki agresywnych islamistów. Radykalizm wielu bojowników odsiadujących wyroki w więzieniach skutecznie złagodzono, przyznając im prawo do wizyt małżeńskich i stypendia dla dzieci. Zmiana jest także wynikiem wieloletnich starań muzułmańskich nauczycieli o przeprowadzenie reformy szkolnictwa. Od 2004 r. wszyscy uczniowie rozpoczynający naukę w islamskim systemie edukacji mają zajęcia z edukacji obywatelskiej, praw człowieka i demokracji. Nawet Ngruki, mimo reputacji wylęgarni młodych ekstremistów, zastosowało się do zaleceń rządu.

Być może Indonezja jest zwyczajnie za duża i zbyt różnorodna na to, by zdecydować się na jedną wąską definicję islamu. Nawet coś tak świeckiego jak program Idol może stanowić platformę porozumienia dla zróżnicowanej islamskiej kultury. Podczas ostatniej edycji do finału doszły dwie muzułmanki. Tylko jedna z nich występowała w chuście. W końcu narodowe motto Indonezji brzmi: Bhineka tunggalika – Jedność w różnorodności.

Taka sytuacja może, oczywiście, ulec zmianie. Korupcja wśród elit rządowych, kolejny przywódca w typie Suharto, charyzmatyczny imam, który mógłby porwać niezdecydowanych – każde z tych potencjalnych wydarzeń może zachwiać równowagą kraju. – Jeśli nasz   świecki rząd nie spełni pokładanych w nim nadziei, Dżemaja Islamija będzie mogła przebierać w rekrutach – mówi Ismail. Odnoszę wrażenie, że Indonezja już zawsze będzie na rozdrożu. Gdy zachodnie wpływy umocnią się, islam przybierze na sile. Jeśli islam stanie się zbyt silny, wówczas świeckie głosy podniosą larum. Tak będzie już zawsze. W lewo, w prawo. W prawo, w lewo. Witamy w Indonezji.
 

Michael Finkel, 2010