Nie tak dawno to raczej pozostawanie w domu i niechęć do zagranicznego urlopu mogło być uznane za powód do kpin. Ludzie dowody swoich eskapad nosili dumnie przypięte na instagramowej czy facebookowej piersi. Teraz, według "Boston Globe", podróżowanie w czasach pandemii może sprowadzić na nas niechętne spojrzenia, skierować w naszą stronę groźby czy niemiłe anonimy.

Z kolei "Washington Post" zauważa, że minęły czasy gdy, historie i zdjęcia z podróży były, czasem niemal dosłownie, wymienialną społecznie walutą.

Podróżnicy proszący dziś w internecie o sugestie dotyczące swoich wojaży ryzykują, że spadnie na nich odium nie tylko ”zwykłych” trolli, ale po prostu osób, którym z różnych względów nie dane było ruszyć się poza miejsce zamieszkania.

- Trzeba wokół tego tematu krążyć lekko i na palcach, podkreślając na każdym kroku powzięte środki bezpieczeństwa. Można też po prostu nic nikomu nie mówić. Inaczej ryzykuje się, że zostanie się oskarżonym przez wakacyjną policję o groźne zachowanie, że będzie się kwestionować nasz zdrowy rozsądek – zauważa "USA Today" .

Pierwszymi, którzy odczuli zmianę w podejściu do turystyki wyjazdowej byli blogerzy i dziennikarze zawodowo zajmujący się właśnie tą tematyką. ”Washington Post” daje przykład Matta Longa, autora bloga i twórcę podcastów podróżniczych, który swoją pierwszą wycieczkę w czasie pandemii odbył pod koniec maja.

- Long skorzystał ze sponsorowanego dwudniowego pobytu w leśnym ośrodku wypoczynkowym w stanie Pensylwania. O ile pod wpisami na mediach społecznościowych nie zobaczył żadnych niemiłych komentarzy, nasłuchał się ich od swoich znajomych. Wypominali mu, że bawi się dobrze gdy oni nie mogą nawet wyjść z domu czy wysłać dzieci na zajęcia dodatkowe w mieście – zauważa dziennik

Prawdziwe piekło rozpętało się jednak, gdy bloger pojechał w sierpniu do Disney World. – Krytykowali mnie ludzie w sieci, ale i mieszkańcy Florydy byli poirytowani moją obecnością w ich okolicy. W końcu jestem z innego stanu. Oni tu, jak tłumaczyli, walczą o życie a ja sobie przyjeżdżam na urlop i pogarszam sytuację – opisywał w gazecie swój wypad na południe USA.

Według dziennika ”USA Today”, tak już się nam czasy pozmieniały, że dziś chęć wyjazdu na wakacje jest niczym uderzenie w moralność i pokazuje złe strony charakteru. Inna sprawa, czy taka ocena płynie z faktycznej obawy przed potencjalnie groźnym zachowaniem, czy z zazdrości.

Pandemia, zdaje się, przyśpieszyła jedynie pewien raczkujący od początku roku proces, który skupiał się ”przed wirusem” na zawstydzaniu ludzi decydujących się na podróże lotnicze. Popularność w lutym zaczął zdobywać nawet skandynawski termin flygskam, co Anglosasi mogli łatwo zaadaptować jako flight shaming. Teraz jesteśmy oczko wyżej.

Dzielenie się przeżyciami z podróży zawsze było elementem tworzenia wspólnoty, dzielenia się wartościami, smakami czy ideami. XIX-wieczne pocztówki, kolorowe przeźrocza lat 60. i 70. XX wieku czy przebój ostatniej dekady, czyli Instagram. Jak zauważa ”The New York Times”, teraz wokół tematu wakacji zapanowała grobowa cisza.

Według profesor psychologii wykładającej na Uniwersytecie im. George’a Masona i autorki książki ”Shame and Guilt” (ang. wstyd i wina), travel shaming jest naturalną reakcją społeczną w czasie pandemii. June Tangney nie sądzi jednak, by takie zachowanie przyniosło oczekiwany przez zawstydzających efekt.

- Czy skuteczne jest wzbudzanie w kimś poczucia winy, bo nie dostosowuje się do oczekiwanego przez wszystkich zachowania? Myślę, że daje raczej dokładnie odwrotny rezultat. Ludzie przybierają obronną pozę i na czyjeś zawstydzanie reagują złością – przekonuje Tangney. 

Psycholożka radzi, że można wpłynąć na postępowanie innych jeżeli zachęci się te osoby to przemyślenia wpływu, jaki ich zachowanie będzie miało na życie innych. Tylko zamiast atakować ich trzeba skłonić do większej ostrożności w tym, co i gdzie robią.