Matki, które wyglądają jak własne córki! Córki podobne do matek! Kandyzowane jabłka, wieprzowina na patyku i ciastka o smaku coca-coli! Młodzieńcy,  którzy namówią cię na karierę kosmetyczki! Wizyta na targach stanowych w towarzystwie Garrisona Keillora.

Targi stanowe to karnawał wyznaczający pożegnanie lata, początek jesieni w sadach, rozpoczęcie nowego roku szkolnego oraz nadejście tego, co tu, na północy, nazywamy Długim Mrokiem. Targi, tak jak metody pracy w ogrodzie, nie zmieniły się zbytnio od chwili powstania.

Środkowy Zachód to kraina, w której targi stanowe rozkwitają na wielką skalę, ponieważ tutaj mieści się spichlerz Ameryki. To tu mieszkają rzeźnicy, mechanicy i drwale. To tę okolicę nazywa się Krainą Tłustych Udźców. Mieszkańcy tych ziem są zaściankowi, pracowici, cnotliwi i introwertyczni. Lękają się kontaktów cielesnych, a targi pozwalają im wyzwolić się z tych ograniczeń, zanurzyć w dogadzaniu własnym gustom, sięgnąć po gruby plaster wieprzowiny z grilla i zjeść go razem z chrupiącą warstwą brązowego tłuszczu. Choć tłuszcz szkodzi, jesz jednak wieprzowinę razem z tłuszczem, twoje dziecko zjada swój kawałek, a potem zaliczacie olbrzymiego shake’a waniliowego, co pozwala nieco odetchnąć po torebce niewielkich pączków, które wchłonęliście przed chwilą. Po takiej rozgrzewce możecie śmiało ruszyć po swoją porcję kukurydzy z masłem.

Snujesz się między straganami pełnymi różności, odkrywając encyklopedie, okiennice, kosiarki, obieraczki i szatkownice, nawilżacze, łuparki do drewna i przydomowe sauny. Trafiasz do budynku, w którym wystawiono najlepsze dżemy i galaretki, prezentując je na stołach ozdobionych kolorowymi wstążkami, a tuż obok stoją najwyżej ocenione ciasta i marynaty. Przechodzisz przez pawilon edukacyjny, gdzie czyhają pracodawcy licząc, że przystaniesz i nawiążesz kontakt wzrokowy. Wtedy ruszają ku tobie i zmuszają do wysłuchiwania opowieści o zaletach zawodu kosmetyczki i szansach, jakie czekają na ciebie w biznesie medialnym.

Twoje dziecko sugeruje, że powinieneś przejechać się gigantycznym slingshotem. Długa kolejka dzieciaków oczekuje, aż ktoś zamknie je w klatce i wystrzeli w powietrze, a tłum gapiów wsłuchujących się w świst oznaczający początek atrakcji przypomina motłoch, który niegdyś gromadził się na publicznych egzekucjach.

Ze wszystkich przyjemności targowych najważniejsze są przepychanki i zadawanie się z tłumem, coś, czego nie zapewni ani Google, ani Facebook. Amerykański styl życia coraz bardziej sprowadza się do wielogodzinnego siedzenia w niewielkiej klitce przed ekranem komputera, powrotu do domu na przedmieściach, natychmiastowego wjechania do garażu i przejścia do kuchni bez szans napotkania na swej drodze drugiego człowieka. Wiele wskazuje, że ludzie tego właśnie pragną – ucieczki od miejskiego zgiełku i nędzy. Mamy jednak też takie potrzeby, do których trudno nam się przyznać ?– chcemy stać się częścią masy półnagich indywiduów gromadzących się przed stoiskiem z lodami w cieście. Czuć poszturchiwania, napieranie biodrami, czyjeś ręce na naszych ramionach (Och, strasznie przepraszam), wąchać ciepły zapach człowieczeństwa (dezodoranty, pot i piżmo, woń piwa, żelu do włosów, tytoniu), oglądać wielkie zadki napierających wieśniaków przypominających postacie z obrazów Breughla, którzy gromadzą się wokół jak horda psów. Wiedzieć, że my sami – ludzie z wyrafinowanym gustem, wielbiciele sztuki – stanowimy część tego stada. Całe życie marzyłeś o osiągnięciu wyższej klasy, zdobyciu „szlachectwa”, ale twoi ziomkowie wyczuli swego.



Niektóre targi stanowe są ogromne, niektóre bardzo widowiskowe, jednak mają cechę, która łączy je wszystkie bez wyjątku. Żadnego nie można nazwać modnym, luksusowym czy baśniowym. Coś, co tak mocno wiąże się z rolnictwem i jest tak bardzo świniocentryczne, nie może być elitarne. Nie widać tu bogactwa i różnic w statusie społecznym. Wytatuowani operatorzy jarmarcznych atrakcji cechują się wprawdzie pewną wyniosłością, a jeśli wjedziesz na targ konno, zostaniesz uznany za arystokratę, ale nie ma tam osobnej kolejki dla VIP-ów, żadnej specjalnej strefy odgrodzonej liną od reszty tłumu. Targi stanowe to przede wszystkim wystawa rolnicza, a rolnictwo nie polega przecież na gromadzeniu. Rolnictwo to praca, którą można wykonywać dobrze lub źle. Siedząc na ławkach otaczających arenę, zobaczysz, jak dziewczyny i młodzi mężczyźni prowadzą swoje krowy dokoła naburmuszonego sędziego. Stojąc przy lewym boku zwierzęcia, podtrzymują jego głowę, prezentując idealny profil.

Ty czy ja możemy nie mieć żadnych krewnych zajmujących się rolnictwem, a nasze wspomnienia z wizyty na wsi mogą być wyblakłe, jednak ocenianie żywca wciąż ma dla nas duże znaczenie. Sport dostarcza uwodzicielskich metafor (życie jako gra, w której osiągamy sukces dzięki ciężkiej pracy, dyscyplinie i umiejętności wyobrażenia sobie zwycięstwa), jednak starsza metafora rolnicza (życie to ciężka harówka, podlegająca kaprysom pogody i ślepemu losowi, która może się okazać zupełnie nieopłacalna, więc nie czuj się zaskoczony) wciąż mocno tkwi w naszej świadomości. Możesz się czegoś nauczyć od tych ludzi.

Następnego dnia jest już po targach, znikają karuzele i stragany, ulice są zamiatane. Okolica wygląda jak pozostałości po obozowisku armii najeźdźców, która zgarnęła łupy i wróciła do domu. A ty znów możesz być sobą – tym ambitnym, zdyscyplinowanym, produktywnym, żwawym człowiekiem z dumnie podniesioną głową. Nikt cię nie skojarzy z bezwstydnym osobnikiem, który z ustami umazanymi musztardą opychał się kiełbaskami, trzymając w drugiej ręce nadgryzionego snickersa. To nie byłeś tak naprawdę ty. Dopiero teraz jesteś.