- Motocykl to dla mnie synonim wolności - mówi Robert Matraj, właściciel Wypraw Motocyklowych i organizator podróży po Mongolii, Syberii czy Australii.

To raczej banalne stwierdzenie, klisza utrwalona przez zgraną do bólu konwencję zbuntowanego motocyklisty. Jednak, kiedy Matraj zaczyna wyjaśniać, dlaczego woli jednoślad od każdego samochodu, zaczynam rozumieć, skąd wzięła się owa klisza i dlaczego tak mocno trzyma się po dziś dzień.

Puszka vs przestrzeń
- W aucie czuję się trochę jak w puszce. Ciasna, zamknięta przestrzeń. Świat na zewnątrz ograniczony czterema ścianami. Oczywiście jeżdżę samochodem, ale to bardziej z konieczności - mówi Robert. - Kiedy wsiadam na motocykl to… jakby przestrzeń się przede mną otwierała. Jakby ograniczenia znikały. Kiedy jestem w trasie, chwilami czuję, że świat, droga przede mną, maszyna pode mną i ja stanowimy jedną całość.


Motocykl to nie tylko wymiar duchowy, ale i cielesny
- Trzęsie, szumi, wychylanie na zakrętach - wylicza Robert.
Czuć prędkość, adrenalina uderza - w takiej sytuacji nie trudno o euforię.
- Nie dziwię się, że niektórzy tracą głową - stwierdza Robert.
Na szczęście jemu to się nie przydarzyło. Może dlatego, że od “szybciej“, zawsze wolał “dalej”.
- Jak to mówią, dogonić horyzont - żartuje.

Pierwiastek żeński
Kilometry rosnące na liczniku zamiast na szybkościomierzu były idealnym gruntem, na który padło ziarno podróżowania po świecie, z którego po latach wykiełkowały Wyprawy Motocyklowe.

- Wszystko przez moją żonę, Anię - mówi Robert.
Początkowo byli zwykłą moto-parą, jakich wiele. Weekendowe wyjazdy do ciekawych miejsc w bliższej i dalszej okolicy, zloty motocyklowe, wakacyjne podróże po Polsce. Ale z czasem przestało im to wystarczać.
- Anię zawsze fascynowały inne kultury, dalekie kraje. Ja uwielbiam jeździć i jestem ciekawy tego świata za horyzontem - wspomina Robert. - Z tego fermentu musiało się coś narodzić.
I narodziło. Pomysł na pierwszą wyprawę motocyklową. Bez większych przygotowań i planów spakowali się i ruszyli do Chorwacji. Jeszcze tego samego roku pojechali do Rumunii.
- Miałem wtedy Dniepra przerobionego na choppera - Robert wraca pamięcią do pierwszych, jeszcze prywatnych wypraw. - Strasznie nas na nim wytrzęsło. Zrozumieliśmy, że coś trzeba zmienić.
Choppera zastąpiła maszyna przystosowana do dalekich wyjazdów. Poza motocyklem zmieniło się coś jeszcze - Europa przestała wystarczać.
- Zamarzył nam się Bajkał - wspomina Robert.

W sercu Azji
Następną zimę i wiosnę spędzili przygotowując się do wyjazdu na Syberię. Cel - święte jezioro szamanów czyli osławiony Bajkał.  Na nic się zdały ostrzeżenia i obawy rodziny i przyjaciół. Wyjazd na Syberię stał się faktem.
- Codziennie robiliśmy setki kilometrów - opowiada o podróży Robert. - Byliśmy zmęczeni, brudni, ale szczęśliwi. Przez sześć tygodni żyliśmy naszym marzeniem. Kiedy wróciliśmy do Polski, wiedzieliśmy już, że za rok znów jedziemy. Tym razem do Mongolii.
Jak postanowili, tak zrobili. Mongolia, podobnie jak Syberia rok wcześniej skradła im serca. W głowach roiły się kolejne wyprawy.
Pomysł na połączenie pasji z zawodem pojawił się w 2011 roku.
- Organizowanie podroży motocyklem marzyło mi się od powrotu z Mongolii - mówi Robert, co skłoniło go do stworzenia Wypraw Motocyklowych. -  Postanowilłem zaryzykować.
Tak narodziły się Wyprawy Motocyklowe.

Wsiadaj i jedź
- Idea było prosta i mało odkrywcza - wspomina Robert. - Tym, którzy jak my, marzyli o dalekiej podróży, ułatwić spełnienie tego marzenia, a przy okazji coś zarobić.
Tworząc ofertę WM, Robert korzystał ze swego doświadczenia z Syberii i Mongolii, ale nie chce ograniczać się jedynie do Azji.
- Dlatego mamy też wyprawy po bezdrożach Australii  - mówi. - Wszystkie trasy są starannie zaplanowane, przejechane i sprawdzone.
Na tym jednak nie koniec.
- Załatwiamy wszelkie formalności, potrzebne dokumenty, bilety lotnicze, wizy - wylicza Robert. - Uczestnikom wystarczy jedynie prawo jazdy i paszport.
Co więcej, chętni nie muszą mieć nawet własnego motocykla.
- Zapewniamy i to - mówi Robert. - Ba, można sobie nawet wybrać maszynę. I nie trzeba się martwić, gdy w trasie coś się zepsuje. Jedzie z nami nasz własny serwis.
Słuchając Roberta, trudno oprzeć się wrażeniu, że WM to nie tylko interes, ale i jego pasja.
- Sprzedajemy ludziom wolność w pigułce - śmieje się. - A taka pigułka bardzo dobrze robi na głowę.
Ja nazwałbym to okazją do przygody życia.
- Część pewnie uzna, że to szalony pomysł - podsumowuje Robert. - Ale powiadają, że czasami trzeba oszaleć, żeby nie zwariować zupełnie.

Autor Krzysztof Stelmarczyk