Jeszcze do niedawna biedniejsze kraje nie stanowiły zagrożenia dla mieszkańców krajów prosperujących. Ci „inni”, żyjący gdzieś daleko, nie wiedzieli zbyt wiele o naszym stylu życia – a nawet jeśli wiedzieli i budziło to ich złość, nic z tym nie mogli zrobić. Jednak dzisiaj ubogie, odległe kraje są w stanie przysporzyć problemów państwom bogatym, a przyczyny można podsumować jednym słowem: globalizacja. W następstwie rosnących powiązań pomiędzy wszystkimi częściami świata obywatele państw rozwijających się mają większą wiedzę na temat różnic w standardzie życia, a wielu z nich może obecnie podróżować do bogatych zakątków globu.

Globalizacja sprawiła, że utrzymywania tak dramatycznych różnić w standardzie życia nie da się już w żaden sposób obronić. Gdzie nie spojrzę, widzę na to dowody, ale trzy przykłady są szczególnie zauważalne.

Pierwszy z nich to zdrowie. Rozprzestrzenianie się chorób to niezamierzony efekt globalizacji. Budzące trwogę choroby podróżują wraz z ludźmi z biednych państw, w których publiczna służba zdrowia jest na niskim poziomie. Przykładem może być cholera przetransportowana w zakażonym pożywieniu przez argentyński samolot lecący z Peru do Los Angeles w 1992 r. Stamtąd część pasażerów przemieściła się do Seattle, na Alaskę czy do Tokio, czego skutkiem była seria przypadków cholery od Kalifornii po Japonię.

Po drugie – terroryzm. Globalna nierówność sama w sobie nie jest bezpośrednią przyczyną aktów terroryzmu. Tu istotną rolę odgrywa także religijny fundamentalizm oraz indywidualne przypadki psychopatologii.

W każdym kraju znajdzie się jakiś szalony, wściekły osobnik pragnący mordować. Biedne państwa nie mają na takie przypadki monopolu. Lecz to obywatele tych państw są zalewani medialną wizją stylu życia dostępnego gdzieś w świecie, a nieosiągalnego dla nich samych. W złości i desperacji niektórzy z nich stają się terrorystami. Inni terrorystów akceptują lub wspierają.