Pierwsze znane wzmianki o Gribshunden pochodzą z 1486 roku. W liście z 16 maja król Jan Oldenburg pisał „in Navi nostra Griffone, co oznacza „na naszym statku Griffone”. Okręt wojenny bowiem w różnych językach był inaczej nazywany: Griffen, Griffin-Hound oraz Griphshund. Wszystkie te nazwy pojawiają się w spisach floty średniowiecznej Danii z lat 1487–1495.

Słynny okręt duńskiego króla spłonął w 1495 roku

Historycy ustalili, że okręt liniowy miał być głównym okrętem floty duńskiej. Sam król uważał go za swoisty symbol potęgi militarnej kraju. Właśnie dlatego w 1495 roku to Gribshunden został wysłany do Szwecji z misją dyplomatyczną, aby rozpocząć negocjacje ze szwedzkim regentem Stenem Sture Starszym. Władca groził wówczas odłączeniem Szwecji od Unii Kalmarskiej, która była unią personalną zawartą między Danią, Szwecją i Norwegią.

Gribshunden wypłynął do miasta Kalmar. W misji brali udział król Jan Oldenburg, reprezentanci duńskiego dworu i dyplomaci. Po drodze, podczas pobytu w porcie Ronneby, na pokładzie wybuchł pożar, a okręt doszczętnie spłonął. Wielu spośród załogi liczącej 150 osób zginęło.

Król przeżył, ponieważ wraz ze swoją świtą był wówczas na lądzie. Po tym wydarzeniu los Unii Kalmarskiej wisiał na włosku, aż do bitwy pod Rotebro w 1497 roku. Jan Oldenburg pokonał wówczas Stena i umocnił jedność sojuszu.

Gribshunden był „pływającą fortecą”, która zwiastowała niebezpieczeństwo

Najnowsza ekspedycja nurków na dno Bałtyku rzuca nowe światło na potęgę Gribshundena. Naukowcy odkryli, że okręt wyposażony był w aż 90 potężnych dział, a kadłub miał być silnie opancerzony, niczym forteca. Górny pokład i dziób miały być tak przystosowane, aby żołnierze mogli wspierać artylerzystów w bitwach morskich.

Badacze, którzy analizowali wrak okrętu, stwierdzili, że był bardzo innowacyjny jak na swoje czasy. Miał 35 metrów długości i był jednym z pierwszych statków, który był przeznaczony do przewożenia artylerii. Eksperci ocenili, że specyficzna technika szkutnicza została importowana z krajów śródziemnomorskich.

Chodzi głównie o sposób łączenia desek na krawędzi kadłuba. Gribshunden mógł dzięki temu transportować dużo cięższy ładunek nawet w trudnych warunkach. Naukowcy twierdzą, że pod pokładem znajdowała się bardzo duża ilość prochu armatniego. Być może pożar dałoby się ugasić i nie doszłoby do zatopienia okrętu. Jednak Gribshunden prawdopodobnie bardzo szybko eksplodował i poszedł na dno w błyskawicznym tempie.

Legendarny okręt liniowy miał być postrachem Bałtyku

Archeolodzy-nurkowie, którzy przeszukiwali wrak, odnaleźli również różnego rodzaju broń palną oraz kusze, a nawet zbroje i kolczugi. Eksperci byli pod wrażeniem, jak potężnym okrętem wojennym był Gribshunden w swoich latach świetności. Niektórzy nazywają go nawet „pływającą fortecą” lub „pływającym zamkiem”.

– W okresie średniowiecza po Bałtyku pływały zazwyczaj normalne statki towarowe. W celach obronnych wśród załogi znajdowali się łucznicy lub kusznicy – mówi Fritz Jürgens, archeolog morski z niemieckiego Uniwersytetu w Kilonii, który nie był zaangażowany w badania.

– Tak wyglądały wyprawy handlowe od XIII do XVII wieku. Gribshunden był w całości obładowany artylerią, został zbudowany na potrzeby regularnej wojny. To musiało robić wrażenie na przeciwnikach – podsumowuje uczony. Okręt króla Jana Oldenburga jest jednym z najstarszych okrętów wojennych, jakie kiedykolwiek odkryto.

Źródło: Lund University