Wiąże się to z koniecznością corocznego umieszczania w stratosferze miliona ton siarki. Projekt ten analizował Alan Robock, wulkanolog i klimatolog z Uniwersytetu Rutgersa, i choć przyznał, że koszt całej tej operacji na klimacie nie byłby aż tak wysoki, to jednak nie jest to dobry pomysł. Wrzucanie siarki do atmosfery może bowiem spowolnić światowy obieg wody, a tym samym wyrządzić więcej szkód w rozkładzie opadów niż globalne ocieplenie, w które jest wymierzone. Byłaby to zresztą nie tyle walka z ociepleniem, a jedynie jego zamaskowanie, gdyż techniki zatrzymywania światła słonecznego nie powstrzymają zanieczyszczenia dwutlenkiem węgla. A jego dalsza emisja grozi nam zakwaszeniem oceanów. Po prostu rozpuszcza się on w wodzie morskiej, której powierzchnia powoli zamienia się w kwas. Już w tej chwili rafy koralowe umierają i są chyba skazane na całkowitą zagładę, a podobny los grozi wielu skorupiakom. Ponadto dokonywanie takich zmian w atmosferze mogłoby również osłabić energię słoneczną, a tym samym zniweczyć lata pracy, poświęcone zamknięciu dziury w warstwie ozonowej. Wobec tak katastrofalnej perspektywy powinny istnieć prawa, zakazujące inżynierii pogodowej, ale międzynarodowe przepisy są dość nieprecyzyjne. Istnieje jedynie konwencja o zakazie stosowania technik modyfikacji środowiska z 1976 r., mająca powstrzymywać toczące wojnę państwa przed wpływaniem na pogodę u przeciwnika. Konwencja Narodów Zjednoczonych o prawie morza z 1982 r. oraz traktat o przestrzeni kosmicznej z 1967 r. mogłyby ograniczyć eksperymenty w tych wspólnych przestrzeniach, ale już we własnej przestrzeni powietrznej poszczególne państwa pozostają suwerenne.

Tekst: Agnieszka Budo