– Nie miałem jeszcze w rękach czegoś tak poruszającego – powiedział angielski historyk Felix Pryor, komentując wystawiony na licytację w domu aukcyjnym Bonhams list sprzed 107 lat. Jego autorem był – dosłownie i w przenośni – Nieznany Żołnierz, który relacjonował matce jedyne w swoim rodzaju wydarzenia wojenne.

Żołnierze z Francji i Wielkiej Brytanii wspólnie świętowali Boże Narodzenie

 „Po śniadaniu rozegraliśmy mecz piłki nożnej. Kilku Niemców przyszło sobie popatrzeć. Wysłali też grupkę swoich, żeby pochować snajpera, którego zastrzeliliśmy wczoraj. Kilku naszych poszło im pomóc (...) Tuż przed obiadem uścisnąłem jeszcze rękę kilku Niemcom. (...) Z jednym zamieniłem swoją kominiarkę na czapkę. Częstowaliśmy się papierosami. Całkiem miło się rozmawiało. Powiedzieli, że nie będą do nas strzelać, jeśli my też nie będziemy (...) W taki sposób cieszyliśmy się naszym Bożym Narodzeniem. Jak bardzo myśleliśmy w tym dniu o Anglii. Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich sąsiadów. Twój zawsze oddany Chłopiec” – pisał Nieznany Żołnierz. 

Pięć pożółkłych kartek kupił 7 listopada 2006 r. znany piosenkarz Chris de Burgh. Zapłacił za nie 14,4 tys. funtów (ok. 80 tys. złotych). Jak wyjaśnił, zrobił to przez pamięć o pradziadku, który walczył w I wojnie światowej i być może był świadkiem opisywanych w liście wydarzeń.

Jak doszło do rozejmu kapitanów

Podobnych relacji zachowało się jeszcze kilka. Na ich podstawie odtworzono wydarzenia, jakie rozegrały się w Wigilię i Boże Narodzenie na froncie zachodnim, we Flandrii w 1914 roku.

Wojna trwała już czwarty miesiąc i powoli gasły nadzieje na jej szybki koniec, co zapowiadała propaganda obu stron. Wrogie armie ugrzęzły w okopach, tocząc mordercze walki pozycyjne. Przez całą jesień żołnierze tonęli w błocie, w grudniu ziemia  wreszcie zamarzła i ukazało się błękitne niebo. Nastrój dodatkowo poprawiły upominki od władców. Anglicy otrzymali metalowe pudełka z czekoladkami i papierosami od księżnej Mary oraz kartkę świąteczną z życzeniami bezpiecznego powrotu do domu podpisaną przez króla Jerzego V. Niemiecki cesarz Wilhelm II obdarował swoich żołnierzy cygarami i słodyczami. Te dowody pamięci miały wzmocnić morale walczących, ale mimowolnie ożywiały wspomnienia o domu i wprawiały ich w rozrzewnienie.

Naczelne dowództwo armii brytyjskiej w specjalnym rozkazie ostrzegało, że Niemcy mogą wykorzystać święta do przeprowadzenia podstępnego ataku i nakazywało wzmożoną czujność. Atmosfera w okopach była jednak tak nostalgiczna, że nikt, zwłaszcza bardzo przywiązani do wigilijnych tradycji Niemcy, nie miał ochoty na wojowanie. Na kilkudziesięciokilometrowej linii frontu zapadła cisza.

„Nagle któryś z kolegów zawołał: Patrzcie, co Niemcy zrobili!” – pisał w innym liście szeregowiec Tom – „wychyliłem się i nie mogłem uwierzyć. Wzdłuż całej linii ich umocnień migotały światełka, w prawo i lewo, tak daleko, jak mogłem sięgnąć wzrokiem”.

„Cicha noc" ponad podziałami

Anglicy w pierwszej chwili podejrzewali podstęp, szybko jednak spostrzegli, że to płoną niezliczone świeczki porozwieszane na drzewach. Chwilę później z niemieckich okopów dobiegł śpiew kolędy „Cicha noc, święta noc...”. Gdy ucichł, zasłuchani żołnierze brytyjscy zaczęli spontanicznie klaskać, ktoś zaintonował angielską kolędę. Niemcy odpowiedzieli następną. I nagle stało się coś niesamowitego: ludzi, którzy jeszcze kilka godzin temu zabijali się, połączyła śpiewana wspólnie łacińska pieśń Adeste fideles – Przybądźcie dziś wierni.
– Adeste, Angliku – zawołał któryś z Niemców. – Nie będziemy strzelać, wy też nie strzelajcie.
– To ty przyjdź – odpowiedział Anglik.

rozejm bożonarodzeniowySpotkanie żołnierzy niemieckich i brytyjskich na „ziemi niczyjej" w Boże Narodzenie 1914 roku. Fot. Windmill Books/Contributor/Getty Images

Nikt się tego nie spodziewał, a jednak z okopów niemieckich wynurzyły się cztery postacie. Żołnierze przeszli kilka kroków, zatrzymali się, pokazali, że nie mają broni. Jeden z Niemców zawołał, by przysłać oficera na rozmowy. Kapitan Edward Hulse z 2. pułku Gwardii Szkockiej zdecydował się odpowiedzieć na wezwanie. Rozkazał, by podkomendni trzymali broń w pogotowiu i podszedł do parlamentariuszy.
Zapisał potem w dzienniku, że niemiecki oficer, również w randze kapitana, zasalutował i poczęstował go cygarem. Po krótkiej wymianie zdań zobowiązali się, że do północy żadna ze stron nie otworzy ognia. W tym samym czasie niemal identyczne sceny rozegrały się w kilku innych sektorach frontu brytyjsko-niemieckiego.

Decyzje o przerwaniu walki podejmowali dowódcy niższego szczebla, co sprawiło, że świąteczne zawieszenie broni nazwano „rozejmem kapitanów”. Znany jest również jako „rozejm bożonarodzeniowy". 

Mecz piłki nożnej na froncie

Na wieść o przerwaniu walk żołnierze zaczęli machać do siebie. Nie wiadomo, kto pierwszy odważył się wyjść z okopu. Prawdopodobnie sanitariusze, żeby zebrać ciała poległych. Do jednej z grup dołączył brytyjski kapelan, by odmówić modlitwę. Obok niego stanął służący w armii niemieckiej student teologii i zaczął powtarzać słowa Psalmu: „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach”.

Słyszeli je wszyscy, gdyż najbardziej wysunięte linie okopów dzieliło nie więcej niż 80–100 metrów. Żołnierze z obu stron wypełzli z okopów i stanęli w milczeniu obok duchownych. Gdy modlitwa ucichła, któryś z Niemców skierował w stronę Anglików świąteczne życzenia. I nagle wymęczeni, zziębnięci ludzie podeszli do siebie z wyciągniętymi w przyjaznym geście dłońmi. Okazało się, że wielu Niemców zna angielski. Żołnierze zaczęli ze sobą rozmawiać, a potem, zgodnie ze świąteczną tradycją, wymieniać upominkami. Każdy dawał to, co miał – papierosy, herbatę, konserwy; najcenniejszą pamiątką stały się guziki od mundurów wroga.

Na dzielącym linię frontu pasie ziemi niczyjej zapłonęły światełka na ściętych w pośpiechu choinkach, ozdobione świeczkami i latarkami. Zgromadzeni wokół nich szeregowcy wspólnie śpiewali kolędy. Krótko przed północą musieli wrócić do okopów. Żegnali się zapowiedzią, że następnego dnia znów się spotkają. „Gdy odwróciłem się, podszedł do mnie starszy wiekiem Niemiec i westchnął: Mój Boże, dlaczego nie możemy żyć w pokoju i pójść do naszych domów” – pisał szeregowiec Tom. – „Odpowiedziałem, że trzeba o to zapytać waszego cesarza. A on na to: Być może, ale najpierw powinniśmy pytać naszego serca”.

Spontaniczny rozejm utrzymał się przez cały następny dzień. W kilku miejscach żołnierze ponownie spotkali się, żeby wspólnie zapalić papierosa i pogawędzić. W tych rozmowach było trochę wspomnień, trochę przechwałek o szybkim zwycięstwie. Zapewne z tego zrodził się pomysł udowodnienia swojej wyższości w pokojowy sposób. Ktoś rzucił na ziemię puszkę po konserwie, ktoś ją kopnął i zaczęła się zabawa w futbol. W okolicy wiosek Frelinghein i Hauplines Anglicy wyrzucili z okopów prawdziwą piłkę. Oznaczono bramkę, kładąc na ziemi hełmy, i przystąpiono do gry.

Kapitan Johannes Niemann ze 133. Cesarskiego Pułku Saskiego zapisał w dzienniku, że „chociaż ziemia była zmarznięta, a ludzie śmiertelnie zmęczeni, wszyscy amatorzy futbolu wykazywali się wielkim entuzjazmem”. Mecz między liniami frontu był wydarzeniem tak niezwykłym, że obrósł legendą. Podawano nawet, że zakończył się zwycięstwem Niemców 3:2. Rzeczywistość okazała się bardziej prozaiczna. Po niespełna godzinie nadeszły rozkazy, by natychmiast go przerwać i wracać na stanowiska.

rozejm bożonarodzeniowy pomnikPomnik rozejmu bożonarodzeniowego z symbolicznymi piłkami. Pomnik znajduje się w miejscu frontu I wojny światowej w belgijskiej Flandrii. fot. Arterra/Universal Images Group via Getty Images

Świąteczny nastrój, który ogarnął żołnierzy, nie udzielił się najwyższym dowódcom

Głównodowodzący brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego marszałek John French zakazał urządzania „podobnych ekscesów” w przyszłości. Bratanie się w wrogiem osłabiało bowiem gotowość żołnierzy do jego zabijania, a to stanowiło zagrożenie dla strategicznych planów generalicji. Z tego powodu całkowicie zignorowano ogłoszony krótko przed Bożym Narodzeniem apel papieża Benedykta XV o okazanie w okresie świąt „minimum postawy chrześcijańskiej” i tymczasowe zawieszenie broni. Nie była to już epoka rycerzy, gotowych w imię wyższych racji przestrzegać przynajmniej w czasie tej jednej nocy ogłaszanego przez Kościół Pokoju Bożego.

Ostatnimi spadkobiercami kodeksu rycerskiego okazali się nie mający na co dzień usta pełne frazesów o „Bogu, honorze i ojczyźnie” najwyżsi dowódcy, lecz prości żołnierze. Rankiem 26 grudnia kapitan Edward Hulse stanął przed okopem i wystrzelił trzy razy w powietrze. Jego odpowiednik po stronie niemieckiej zrobił to samo. Obaj zasalutowali i zeszli do transzei. Podobnie zachowali się dowódcy liniowi w pozostałych rejonach frontu. Wojna mogła się rozpocząć na nowo.

Epilog bez nadziei

Edward Hulse poległ w 1915 roku. Na rozkaz dowództwa w czasie następnych wojennych Wigilii prowadzono ostrzał artyleryjski pierwszej linii frontu, by uniemożliwić bratanie się żołnierzy. Opisane wydarzenia rozegrały się w pobliżu belgijskiego miasta Ypres, gdzie niespełna trzy tygodnie po Wielkanocy 1915 roku Niemcy po raz pierwszy użyli najmniej rycerskiej z wynalezionych przez człowieka broni – gazów bojowych.