Maalej uważa, że równość dziedziczenia jest sprzeczna z szariatem, czyli prawem muzułmańskim, i stanowi „drugorzędny problem” rozdmuchiwany przez „burżuazyjne” kobiety, które nie są jej reprezentantkami. Islamizm, podobnie jak każda inna ideologia polityczna, nie jest monolityczny, i nawet wśród zwolenników ugrupowań takich jak Partia Odrodzenia istnieje cała gama poglądów. Meherzia Labidi jest parlamentarzystką z ramienia tej partii i byłą wiceprzewodniczącą Izby. Podobnie jak Maalej nosi hidżab i pamięta represje religijne, które pozbawiły ją prawa głosu przed kobiecą rewolucją, ale na tym z grubsza kończą się podobieństwa między obiema kobietami.

– Wszędzie, gdzie następuje postęp w demokracji, dochodzi też do postępu w prawach kobiet, bo możesz mówić, możesz działać, ale w przestrzeniach, gdzie nie ma demokracji, nawet jeśli dochodzi do jakichś zmian na rzecz kobiet, to są one wymuszane przez władzę, przez rząd, prezydenta, króla, tego, kto reprezentuje władzę – mówi Labidi. – Więc te zmiany nie są wszczepione, pozostają bardzo powierzchowne. To, co my robimy, jest bardzo trudne. To próba wniknięcia w tkankę społeczną.

Dla Labidi „uniwersalne dziedzictwo” feminizmu stanowi most, który może zjednoczyć kobiety z różnych krańców spektrum aktywistek, takie jak Hamida i Maalej. I po części oznacza to brak oczekiwania, że kobiety Zachodu będą przemawiać w ich imieniu. Labidi ma przesłanie dla zachodnich feministek:

– Błagam was, przestańcie wypowiadać się za nas i dla nas, bo kiedy przemawiacie w moim imieniu, tłumicie mój głos.

Znana ze świata restauracji, gdzie panuje wysoki poziom testosteronu (jest jedyną kobietą w USA, która kiedykolwiek otrzymała trzy gwiazdki Michelin), szefowa kuchni z San Francisco, Dominique Crenn, podjęła się tego, co wydawało się oczywistą decyzją po zdiagnozowaniu inwazyjnego raka piersi. „Do wszystkich kobiet, które były w tej podróży przede mną, i które będą w niej po mnie – moje serce jest z wami” - napisała Crenn do swoich 270 000 obserwujących na Instagramie. / PHOTOGRAPHS BY LYNN JOHNSON

Nominowana do Oscara reżyserka Labaki też mocno wierzy w to, że kobiety mają prawo i muszą opowiadać swoje własne historie. Jej trzy filmy – poczynając od pierwszego, pt. Karmel, z 2007 r., spojrzenia na losy pięciu kobiet osadzonego w bejruckim salonie piękności – zgłębiają uniwersalne tematy związane z patriarchatem i bolączkami społecznymi, takimi jak bieda. Karmel wziął się z jej „osobistej obsesji” na punkcie badania stereotypów libańskich dyskryminowanych kobiet, a także bardziej skomplikowanej rzeczywistości silnych kobiet wokół niej, poczynając od jej rodziny.

W swoim najnowszym filmie, Kafarnaum z 2018 r., nominowanym do Oscara, Labaki zajęła się dziećmi żyjącymi na ulicach. Labaki mówi, że uważa za komplement, kiedy ludzie po obejrzeniu jej filmu twierdzą, że wyczuwają, iż za kamerą stała kobieta.

– To nie znaczy, że moja wizja jest lepsza od męskiej. Nie. To inne spojrzenie, inne doświadczenie.

Nakręciła Kafarnaum, żeby wstrząsnąć ludźmi, żeby przestali być ślepi na cierpienie dzieci, a także dlatego, że musiała „pokazać, co się dzieje”. To odpowiedzialność, która wykracza poza kręcenie filmów. W 2016 r. Labaki startowała do rady miejskiej Bejrutu, ale nie została wybrana.

– W którymś momencie stajesz się aktywistką, nawet jeśli tego nie chcesz – mówi. – Dla mnie to nie jest sprawa wyboru. To teraz mój obowiązek. Nie wiem, czy będzie to dla mnie oznaczało pójście do polityki, czy tylko lobbowanie za pewnymi zmianami.

Labaki pyta:  „Jak mamy zacząć dokonywać prawdziwych zmian?” I odpowiada, że należy to robić po swojemu, używając kobiecego głosu, ponieważ czasami jest się szybciej usłyszanym niż politycy. Labaki wierzy, że głosy kobiet są donośniejsze niż jakikolwiek przemówienia.

 

Źródło: NationalGeographic.com: Around the world, women are taking charge of their future