O WTF w prezentacji Kapińskiej wspomina jej kolega, prof. Ray Norris z School of Science uczelni Western Sydney University w swoim artykule na portalu ”The Conversation”.  Donosi on tam o odkryciu przypominających obłoki dymu obiektów obserwowalnych jedynie w spektrum fal radiowych (w paśmie widzialnym światła ”nic tam nie ma”), których pochodzenia nie tłumaczy żadna dostępna teoria naukowa.

Polska badaczka, która szlify w astronomii i astrofizyce zdobywała m.in. w Obserwatorium Astronomicznym Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, pracuje obecnie w amerykańskim Krajowym Obserwatorium Astronomii Radiowej (NRAO) w Socorro, w stanie Nowy Meksyk oraz, co ma większy związek z omawianymi tu nowymi dziwnymi obiektami w kosmosie, bierze udział w międzynarodowym projekcie tworzenia Ewolucyjnej Mapy Kosmosu (EMU).

Kilka dni po tym, jak swój ”obłok” dostrzegła Kapińska, podobny odnalazł jej kolega, Emil Lenc. Lenc i Kapińska korzystali z danych ASKAP zbieranych właśnie w celu tworzenia mapy EMU. Jak określa ten projekt prof. Norris, parafrazując przy okazji słowa z czołówki serialu Star Trek: Enterprise, ASKAP ”śmiało dąży tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden teleskop”.

Jak pisaliśmy niedawno, nowy radioteleskop Australijskiej Agencji Kosmicznej to niezwykle potężne narzędzie badawcze zdolne do wykrycia miliona nowych galaktyk w 10 dni. ASKAP potrafi szybko skanować olbrzymie połacie nieba, docierając głębiej i dalej, niż każdy teleskop obserwujący kosmos w paśmie widzialnym. Jego niezwykle przydatną cechą jest szczególna czułość pozwalająca wykrywać takie efemeryczne obiekty, jak owe WTF, obecnie nazywane już orkami (ang. odd radio circles, ORCs).

 

Polowanie na orki

Choć prof. Ray Norris przewidywał, że w olbrzymich zbiorach danych z ASKAP wyszukiwaniem ORC-ów zajmie się ”uczący się” algorytm, kolejne takie obiekty astronomowie działający przy projekcie EMU zdołali wypatrzyć gołym okiem. Mówimy tu naturalnie o dwuwymiarowej interpretacji danych radiowych dokonanych przez odpowiednie oprogramowanie do konwersji.

Na etapie, gdy znany był naukowcom tylko jeden ORC, brano pod uwagę, że jest to efekt błędu tego oprogramowania do konwersji danych. Szybko jednak potwierdzono ich obecność innymi radioteleskopami. Jak tłumaczy prof. Norris, nadal nie wiadomo jak daleko są, ani jak duże. Mogą być na Drodze Mlecznej i mieć kilka lat świetlnych średnicy, albo w odległej od nas części wszechświata, gdzie liczyć mogłyby miliony lat świetlnych.

Obserwując spektrum światła widzialnego, nasze oko zamiast ORC-a widzi pustkę. Te obiekty pojawiają się dopiero w spektrum emisji radiowych. Prawdopodobnie, twierdzą naukowcy, wywołują je chmury elektronów.

 

Wiadomo, czym nie są

Gdy nie wiadomo, z czym się ma do czynienia, trzeba przeprowadzić proces eliminacji tego, czym nie jest na pewno. ORC-i więc nie są pozostałościami po supernowych. Znajdują się za daleko od gwiazd naszej galaktyki i jest ich zbyt wiele, wyjaśnia prof. Norris.

ORC-i nie są też formą emisji dochodzącą z kierunku galaktyk przeżywających okres tworzenia się gwiazd. Nie dostrzeżono żadnego źródła uprawdopodobniającego takie założenie.

Wątpliwe, twierdzi prof. Norris, by były to emisje typowe dla galaktyk radiowych wywołane strumieniami elektronów z okolic supermasywnych czarnych dziur. ORC-i są niemal koliste, a chmury w galaktykach radiowych są mocno splątane.