Martyna Wojciechowska: Czy ludzie chcą dziś dbać o naszą planetę?
Jurek Owsiak: Tak, nawet bardzo. Szczególnie młodzi są bardzo otwarci na ekologiczne inicjatywy. To my, dorośli przeszkadzamy, kombinujemy, kręcimy, a na końcu nie dotrzymujemy danego wcześniej słowa. To my bałaganimy najbardziej. Moja siedmioletnia wnuczka segreguje śmieci, a córka ciągle zwraca mi uwagę, żebym wyłączał ładowarkę z kontaktu. Dzieciaki widzą nasz świat, buntują się przeciw niemu i chcą go zmieniać. Bo młodzi mają w sobie bunt. Widzę na Przystanku Woodstock – reklamowaliśmy go ostatnio jako „ekofestiwal” – jak oni reagują, gdy prosimy ich o pozbieranie śmieci. A przecież są tam po to, żeby się bawić, a nie sprzątać.

Czym dla Ciebie jest magazyn National Geographic?

National Geographic pierwszy raz dotknąłem w latach 70. u kolegi na Saskiej Kępie. Jego ojciec, dziennikarz, dostawał amerykańskie wydanie. To było okno na świat. Trzymaliśmy magazyn w ręku ze świadomością, że do wykonania zdjęć fotograf mógł użyć stu rolek Kodaka, podczas gdy w Polsce jedna była tak droga, że każdy starał się, by już pierwsze zdjęcie było tym najlepszym. Czasem to okno się zamykało, bo magazyn zatrzymywała cenzura. Ważne było, że zawsze pokazywał, jak piękny jest świat. To był świat, w którym chcieliśmy żyć.

Skąd w człowieku to ciągłe sięganie dalej, wyżej, głębiej?
Ludzie mają potrzebę poznawania nowego, od zawsze chętnie słuchali opowiadań innych. Dziś więcej do powiedzenia mają zdjęcia. One inspirują do własnych podróży. Ta chęć poznawania, to zerkanie przez uchylone okno, obaliło zresztą nasz system totalitarny. Kiedy jako młody chłopak oglądałem „Świętego” w telewizji, zdawałem sobie sprawę, że był kręcony w scenografii z tektury, ale i tak się nim zachwycałem. Każdy w moim wieku chciał wtedy żyć w Anglii, jeździć angielskimi samochodami. Wyobraźnia dopowiadała swoje. Nawet małe wydarzenia inspirowały do czegoś większego. Wizyta Rolling Stones obaliła ten system, tak samo jak zwykła płyta, którą dostałem od kogoś w prezencie. Słuchałem jej i budowałem sobie w głowie świat odmienny od tego, który znałem.

W NG staramy się inspirować ludzi do patrzenia na zakątki globu, których nie pokazuje się na co dzień. Przedstawiamy odkrycia archeologiczne, pokazujemy przyrodę, objaśniamy historię w nowym ujęciu. Czy taka wiedza i jej poszerzanie są potrzebne?
Wystarczy spojrzeć na półki księgarskie i całą masę książek nie tylko przygodowych, thrillerów, ale i takich, które są pełnymi zdjęć pozycjami po prostu poznawczymi. Dzięki nim świat staje się nam coraz bliższy. Pamiętam starą okładkę NG z Nepalczykiem, który zbiera pszczeli miód i kroi go, wisząc na chybotliwej drabince. Nie znoszę miodu, w ogóle go nie jem. Kiedy byłem w Nepalu, ktoś podał mi chleb. Myślałem, że z masłem, a to był właśnie miód. I ja się nim zachwyciłem! Okazało się zresztą, że to wydanie magazynu było wtedy w Nepalu samo w sobie atrakcją turystyczną powtykaną w co drugą szparę w drzwiach. Kilka wydań później pokazano, jak powstało to okładkowe zdjęcie. Fotograf wisiał na tysiącach linek, uprzęży, sprzętu wysokogórskiego, tylko po to, żeby sfotografować koleżkę, który wisiał na drabince. Czyli to nasz świat, choć niby bardziej rozwinięty, musiał stanąć na głowie, żeby pokazać ten ich, naturalny. Albo inny przykład: 30 lat temu pewna amerykańska fotograf pojechała robić zdjęcia Masajom. Wydawała się kobietą dojrzałą, żywotną, pełną energii. Jest taki obrazek, na którym ci Masajowie idą obok niej, niosąc jej torbę. I ta sama kobieta w zestawieniu z nimi sprawia wrażenie starej, schorowanej osoby! To jest właśnie ten naturalny świat, nieskażony turystyką. Do wyjazdu na libijską pustynię zainspirowały mnie zdjęcia piasku. Postanowiłem zobaczyć, jak on naprawdę wygląda. Jakiś czas później siedzieliśmy ze znajomymi na tej pustyni, piliśmy wódkę, próbowaliśmy zorganizować toaletę, poradzić sobie.

Co by zawierał twój wymarzony numer NG, gdybyś został redaktorem naczelnym?
Historie z zaplecza, kulisy tematów. Kiedy czytam książki podróżnicze, często gubię się w nazwach geograficznych, pojęciach. Autorzy kreują się na wyjątkowo mądrych, ale zapominają o sprawach najprostszych: jakie było łóżko, ile kosztowało. A mnie głównie to interesuje. Oglądałem jakiś czas temu film o synach Piotra Pustelnika, którzy pojechali do Stanów Zjednoczonych. Pełen był opowieści o kulisach, o codzienności wspinaczy, nie tylko o ich zmęczeniu. O zepsutym suwaku, o zachwycającym urządzeniu, które pozwala wysikać się bez wychodzenia z namiotu – kaczce. Zawsze się zastanawiałem, jak oni załatwiają te sprawy podczas wypraw. A on mi opowiada, że za pomocą zwykłej kaczki!

Czyli jednak podróże, a nie np. historia?

Ta bliska jak najbardziej. W Muzeum Wojny w Hanoi natrafiłem na wystawę ubrań, kurtek i butów amerykańskich żołnierzy. Uświadomiłem sobie, że ja je znam, że to są kurtki, w których sam chodziłem. Takie amerykańskie parki, podobną nosił Cybulski. Po powrocie zobaczyłem, że połowa ludzi, z którymi pracuję, nosi na co dzień spodnie amerykańskich żołnierzy. Bo ten Wietnam to nasze czasy, nasze dzieciństwo. Ale w historii dalszej, w archeologii, gubię się. Bardzo interesuję się za to sztuką. W młodości szybko zaliczyłem dużo muzeów. Właściwie nie muszę już do nich wracać. Znam reprodukcje prawie wszystkich ważnych dzieł. Kilka z nich w rzeczywistości okazuje się brzydszymi niż na tych reprodukcjach. Nie kręci mnie architektura. Kiedy widzę piramidy, mówię: „dalej, idźmy dalej”. Z kolei jeśli zobaczę obozowisko gdzieś w Himalajach, to od razu zapytam, jak oni je rozbili i czy na tej wysokości piją whisky.

Odpowiadam: nie piją. Powyżej 5600 m n.p.m. byłoby zabójcze. A czy rozumiesz ludzi takich jak wspomniany Pustelnik, którzy dla wyznaczenia nowej drogi na wysoką górę narażają się na niewygody i niebezpieczeństwa? I po co Tobie wyzwania? Po co robisz takie zamieszanie ze zbieraniem pieniędzy dla innych?
Kiedy miałem 18 lat, przy rodzinnym stole wybuchła wielka kłótnia o Kukuczkę. Żona mojego brata powiedziała, że himalaista powinien się puknąć w łeb. Pytała, po co zbierał pieniądze, skoro wydał je na takie idiotyzmy jak wspinaczka. Choć byłem bardzo młodym człowiekiem, zacząłem go bronić. Chociaż pewnie nie wszystko rozumiałem, odpowiedziałem, że na tym polega organizowanie świata. Bo po co innego w świat wypłynął Kolumb? Nawet klasyka literatury, „W 80 dni dookoła świata” sprowadza się do zakładu. Komu wadzą Marek Kamiński idący na biegun, Kuba Strzyczkowski płynący jachtem przez Atlantyk, choć nie jest żeglarzem, a radiowcem? Jestem dla nich pełen szacunku. Pustelnik nie chodzi przecież po domach, nie puka do moich drzwi z pytaniem, czy dam mu pieniądze na wyprawę. On idzie w te góry po to, żeby coś ludziom pokazać, uświadomić, udowodnić. Idzie dla momentu satysfakcji. Z taką motywacją ludzie mogą góry nie tylko zdobywać, ale i przestawiać. I to mówię ludziom ze sceny na Przystanku Woodstock: porywajmy się na rzeczy większe. 20 lat temu w życiu się nie spodziewałem, że dziś będę w miejscu, w którym jestem. Chcieliśmy zrobić z kumplami fajną imprezę. Udało się namówić telewizję, jednorazowo. A dziś mogę powiedzieć, że zebraliśmy już półtora miliarda złotych na sprzęt medyczny.

A czego możesz życzyć Czytelnikom z okazji 125-lecia NG?

Te 125 lat pokazuje, że wasza działalność ma sens. Wydaje się, że świat został już zjechany wszerz i wzdłuż, obejrzany ze wszystkich stron, że nie ma już takiej dziury, do której ktoś jeszcze by nie wszedł, a jednak co chwilę słychać, że ktoś taką dziurę jednak znalazł.

My chcemy w tej właśnie odkrywanej „dziurze” być!
Żeby wejść na Mount Everest, trzeba dziś stać w długiej kolejce, chociaż tak naprawdę Szerpowie są w stanie człowieka tam wciągnąć, wnieść na rękach. Ty wiesz, że wchodzisz o własnych siłach, ale są ludzie, dla których nie będzie problemem to, że ktoś ich wciągnie, skoro i tak będą na szczycie. Wasze pismo powinno uczyć ludzi szacunku do świata, do tego, czego dotykają. Są takie miejsca, gdzie NG po prostu nie kupicie. Życzę Wam, aby istniały jak najdłużej, bo to znaczy, że wciąż jest co odkrywać i o czym pisać.