Wojny nie znikną, na kataklizmy wpływu nie mamy. Zawsze będzie potrzebna pomoc. Obawiam się, że jestem skazana na poznawanie świata przez pryzmat nieszczęść, które na niego spadają – mówi Janina Ochojska, odbierając trójkolorową flagę Towarzystwa National Geographic. Z działaczką organizacji humanitarnych rozmawia Martyna Wojciechowska.

Eksplorujesz świat, ale w bardzo specyficzny sposób – pomagasz ludziom. Czym jest dla Ciebie takie podróżowanie?

Z Polską Akcją Humanitarną docieram do miejsc dotkniętych katastrofami, wojnami. Tam gdzie ludzie, najczęściej kobiety, dzieci, starsi – stają się ofiarami wydarzeń, na które nie mieli wpływu. Wojna stawia ich całkowicie poza nawiasem normalnego życia. Tym ludziom potrzebna jest pomoc z zewnątrz. Solidarna ręka, która da im nadzieję. My sobie nie zdajemy sprawy z tego, że że nawet najdrobniejsze działania mogą zmieniać świat. Jestem od kilku miesięcy uwięziona w łóżku po trzech operacjach, które przeszłam, co jednak nie przeszkodziło mi w rozpoczęciu akcji pomocy dla Syrii: napisaniu apelu, namówieniu ludzi w Polsce, by go podpisali, nagłośnieniu tego listu, wreszcie zorganizowaniu samolotu z pomocą humanitarną. Da się. Właśnie dostałam wiadomość, że ciężarówki, które miały przewieźć pomoc z lotniska, przejechały przez granicę syryjską i dotarły do miejscowości, do której wcześniej nikt nie dotarł. Tam bardzo potrzebna była właśnie pomoc medyczna. To wszystko zorganizowałam stąd, z łóżka. Byłam częścią biura, które jest w Warszawie. Okazało się, że mogę bardzo wiele zrobić. To dla mnie ważne doświadczenie. Czasem boję się o przyszłość. Owszem, za kilka miesięcy wstanę, będę chodziła, polecę do Korei Północnej, bo chcę tam założyć misję, ale przyjdzie taki czas, kiedy będę musiała odpuścić. Jeśli okaże się, że musi ze mną lecieć 10 osób, żebym mogła zrobić 10 kroków, to już nie będzie to samo. Wierzę jednak, że to odległa przyszłość.

Razem z PAH dajesz wędkę, a nie rybę. Jak dzisiaj może wyglądać taka nowoczesna pomoc?


W tej kwestii nic się nie zmieniło, cały czas chodzi o to samo – żeby społeczeństwa, którym pomagamy otrzymały coś, co pozwoli im wyjść z kręgu problemu. Ludzie nie mają wody, ich życie to coroczne susze. I wydaje się, że ten cykl jest niezmienny. Umierają dzieci, umierają zwierzęta, umierają najsłabsi... Tragedia jest pokazywana w mediach, a potem robi się o niej cicho, bo napadało trochę deszczu, znowu ludzie coś mają. I tak do następnego razu. Te susze oczywiście są różnej intensywności. Co jakiś czas mamy do czynienia z wielką katastrofą. W takim przypadku rozwiązanie jest bardzo proste. Wystarczy dać ludziom wodę, która umożliwi nawadnianie poletek, hodowlę. Ona nie spłynie z nieba, jest za to w Ziemi, choć w małych ilościach, trudna do wydobycia. Biedne społeczności nie są w stanie wydobywać ją same. Do tego dochodzi korupcja obecna w Afryce, trudna do ogarnięcia logistyka.

I wtedy pojawia się Polska Akcja Humanitarna. Liczyłaś kiedyś, ile tych konwojów wysłałaś?

Konwojów było ok. 180 do różnych krajów. Ale konwój konwojowi nierówny. Był nim wyjazd z podręcznikami i przyborami szkolnymi do szkół solecznickich na Litwie, ale też i pomoc dla Afganistanu czy Czeczenii. Każdy z nich był inny, każdy niósł jakąś nadzieję. I dla ludzi, którzy na nie czekali, i dla nas. My nie jechaliśmy na wycieczkę, chcieliśmy dotrzeć do ludzi, poznać ich i dać im coś, co pomoże im lepiej żyć.

Czy jesteś w stanie oderwać się od tych problemów dzisiejszego świata, żeby popatrzeć na te nowe rzeczy, które staramy się odkrywać dla czytelników "National Geographic"?

Wojny nie znikną, na kataklizmy wpływu nie mamy. Zawsze będzie potrzebna pomoc. Obawiam się, że jestem skazana na poznawanie świata przez pryzmat nieszczęść, które na niego spadają.
Nawet kiedy pojechałam do Japonii, gdzie za polskie pieniądze odbudowaliśmy po tsunami dwa przedszkola, nie zobaczyłam tego kraju od prawdziwej strony. Owszem, zjadłam sushi, byłam w jakiejś świątyni, ale większość czasu spędziłam w obozach dla mieszkańców zniszczonych miast. Niesamowite, że mimo tymczasowości mieli tam bardzo godne warunki, w których mogli odbudować relacje międzyludzkie. W przyszłości, w odbudowanych obiektach, najtrudniejszy etap będą już mieli za sobą.

W Japonii poznałam historię uratowania tysięcy polskich dzieci z gułagu, które przepłynęły z kontynentu i trafiły do japońskich sierocińców. Dzięki temu przetrwały wojnę. W Tokio stoi budynek, w którym mieszkały. Dziś jest w nim zresztą dom opieki społecznej. Spora część tych dzieci wyemigrowała później do różnych krajów. Przez Syberię, bo na południu, przez Iran się nie dało. Można więc powiedzieć, że pomagali im wrogowie. To piękna historia, w Japonii wciąż żywa.

Podobnie po trzęsieniu ziemi w Dżamnagarze w Indiach, gdzie sfinansowaliśmy odbudowę wieży ciśnień. Trafiło tam ponad 5 tysięcy dzieci, również z wojsk Andersa. Po zakończeniu wojny miały wrócić do Polski. Ale nie chciały. Rodzice byli po tamtej stronie, dzieci po drugiej, ale wiedziały, co je czeka w ojczyźnie. Wtedy jeden z maharadżów Dżamnagaru adoptował pół tysiąca dzieci. Za jego przykładem poszli inni i w ten sposób 5 tys. dzieci "indyjskich", jak je potem nazywano, zostało uratowanych. Dziś mieszkają w różnych częściach świata. Warto o tych historiach pamiętać przy okazji współczesnych katastrof. Nam też ktoś kiedyś pomógł.

Ludzie często pytają, czemu pomagać komuś na drugim krańcu świata. Mamy przecież swoje problemy, tragedie.

Tak często myślą ludzie, którzy żyją tylko wokół własnych spraw i którzy uważają, że tylko ich własne sprawy są ważne. W pewnym momencie ich życie zostanie rozbite przez jakąś tragedię. Okaże się, że mają puste ręce, wokół nich też pustka, nie ma się na czym oprzeć. Pojawia się za to ogromna pretensja do świata, że zostali pozostawieni samym sobie. Jestem przekonana, że człowiek powstał po to, by sobie wzajemnie pomagać. Można poznawać świat, to co nas otacza, ale cała ta wiedza bez relacji z drugim człowiekiem jest nic nie warta. A co jest taką podstawą relacji, która nas łączy? Czemu my ze sobą chcemy przebywać, rozmawiać, robić coś? Bo wzajemnie się potrzebujemy. To może być uśmiech, rozmowa, ale może też przybierać formy o wiele bardziej skomplikowane i tym samym rozwiązywać naprawdę duże problemy. Ale to będzie zawsze ta sama pomoc. Jeśli sobie nie uświadomimy, co ona oznacza, to będziemy mówili: "U nas też są głodne dzieci. A w Afryce niech tylu nie rodzą". Problem naszych niedożywionych dzieci można łatwo rozwiązać. Gdybym dostała władzę, zrobiłabym to w kilka miesięcy. Do rozwiązania problemu głodu na świecie potrzeba nas o wiele więcej. My, Polacy, wyrzucamy rocznie dziewięć ton żywności. Ludzie rozkładają ręce, mówią "jak zgnije pomidor, to go muszę wyrzucić, przecież on nie pomoże głodującemu dziecku". A wszystko zaczyna się od naszej lodówki.

Co więc powinno się robić?


Wy tworzycie "National Geographic" po to, by ludzie poznawali świat, zapragnęli czegoś więcej. My też chcemy ich namówić, by wyszli z domów, rozejrzeli się wokół siebie i zobaczyli, że są ludzie, którzy ich potrzebują. Pomagać można na wiele sposobów. Choćby nie kupować za dużo jedzenia. W naszych lodówkach zawsze jest go za dużo, potem trzeba je wyrzucać. Zróbmy sobie rachunek sumienia - ile w maju każdy z was wyrzuci żywności? Policzmy i zastanówmy się, co można zrobić, żeby tej żywności wyrzucać mniej. To niesie za sobą bardzo wiele innych działań, których warto być świadomym. Kupując mniej jedzenia dbamy o nasze zdrowie, bo jemy mniej, pewnie też zdrowiej, poza tym oszczędzamy pieniądze. Część z nich można przeznaczyć na pomoc dla głodujących. Idąc jeszcze dalej – parówki w supermarkecie kupujemy w paczkach po 60 sztuk. Zastanówmy się, po co mi ich tyle? Przejdźmy się na rynek, do pani, która sprzedaje mięso, i kupmy u niej cztery parówki czy tyle, ile potrzebujemy. Taka droga odciąga nas od żywności produkowanej przez wielkie korporacje i wspomaga producentów lokalnych. Celem jest tak naprawdę pokazanie koncernom, że konsumpcja nie jest drogą rozwoju. I jeżeli my się nie poddamy i będziemy podejmowali własne decyzje, to koncerny będą musiały zmienić swoją politykę taniej produkcji w najbiedniejszych krajach, kosztem tych najbiedniejszych krajów.

Czyli nasze codzienne wybory wpływają na sytuację na świecie. To zależność między nami a krajami Trzeciego Świata. Idę z koszykiem do supermarketu i decyduję, co kupuję. Jeśli każdy z nas zacznie od siebie, to z czasem będzie nas więcej i przekonamy się, że możemy zmienić świat. Wierzę, że te dziewięć milionów żywności może trafić do ludzi umierających z głodu.

Janka, mówimy o tym, jak źle dzieje się na świecie, o tym, co można zrobić, o wojnach i tragediach. NG oprócz tego, że opisuje świat takim, jaki on jest – a czasem jest okrutny – mówi też o eksploaracji, o tym, jakie zadania stoją dziś przed człowiekiem. No właśnie, jakie?

Spójrzmy, co się teraz dzieje w Czeczenii. Zastanawiam się, czy nasze zainteresowanie tym regionem nie jest zbyt małe. Eksperci są przekonani, że dojdzie do trzeciej wojny czeczeńskiej. Trzeba jej zapobiec. W 1993 roku podczas wojny na Bałkanach mieliśmy taki pomysł, żeby pojechać do Sarajewa ogromnym tłumem, usiąść na ulicach i powiedzieć, żeby do nas strzelano. To się niestety nie udało. Chociaż ruszyło z Polski i innych krajów 20 ciężarówek, sto kilkadziesiąt samochodów, nie udało się dojechać do samego Sarajewa. Ale na granicy był nas tłum. Samą obecnością można zrobić dużo, trzeba tylko odwagi.

Z wykształcenia jesteś astronomem. Często patrzysz w gwiazdy?


Coraz rzadziej. Zawsze robię to jednak w Sudanie Południowym. Tam niebo jest ciemne. O 18 zapada zmierzch, więc zanim się zaśnie – a śpi się często na zewnątrz – można patrzeć na niebo. Kiedy tak patrzę na te gwiazdy zastanawiam się, czy jest tam życie. Może gdzieś nie popełniają naszych błędów?

A z czym kojarzy Ci się Towarzystwo National Geographic?


Przede wszystkim z krajami, które bardzo bym chciała zobaczyć, choć to się już nie uda. Przynajmniej dzięki Wam mogę obejrzeć miejsca, których nie dotknę. Z różnych powodów. Ostatnio miałam w ręku jakiś stary numer NG poświęcony Syrii i zastanawiałam się, co pozostało w tym kraju po obecnej wojnie. Mam tę niezniszczoną Syrię u siebie w domu. Może właśnie teraz jest moment, by pojechać do Czeczenii i zarejestrować, jak wygląda? I do innych zamkniętych reżimów: Korei Północnej, Erytrei?  

Zwykle rozmówców pytam o to, jakie miejsce było dla nich najpiękniejsze, jaką podróż wspominają najlepiej. Tobie zadam pytanie trochę inaczej: które miejsce, która podróż były dla ciebie najważniejsze?


Wolałabym jednak to pierwsze pytanie. Najważniejszą podróż trudno wybrać. Ważniejszy był Afganistan czy Czeczenia, Irak czy Sri Lanka? A może powódź w Polsce? Chciałabym w miejsca, w których pomagaliśmy, pojechać teraz, żeby zobaczyć, jak żyje się tam ludziom. A teraz mam marzenie – pewnie dlatego, że jestem zmęczona – żeby pojechać do Toskanii, zamieszkać w małym domku, jeść chleb z oliwą, popijać go winem i patrzeć na niebo.

Nie tak dawno wręczałam Ci Grand Prix Travelerów. Dzisiaj z kolei chciałabym Ci dać flagę National Geographic. 125 lat eksploracji, które już za nami, to długi czas. Zawsze staraliśmy się pokazywać, jaki ten świat jest. Dziś naszą najważniejszą misją jest inspirowanie ludzi do troski o planetę. Mam nadzieję, że nasza flaga będzie ci towarzyszyć też w kolejnych podróżach. Dokąd pojedzie?

Dziś mnóstwo jest miejsc, gdzie o trosce o planetę zapominamy. Takich flag przydałoby się więc wiele. Na pewno pojadę z nią do Sudanu Południowego. Nawet tam zaczyna budzić się w ludziach szacunek dla otoczenia. Jak widzę, że burmistrz jednego z miast rozprawia się z torebkami foliowymi, a ludzie kleją zamiast nich papierowe, to myślę sobie, że ten kraj może i nas wyprzedzić. W tym roku wybieram się jeszcze do Korei Północnej, ale tam raczej flagi nie wwiozę. Będę ją miała w sercu. Ale jak uda się założyć misję, to na pewno ją wezmę.

A co dla Ciebie ta flaga oznacza?

Eksplorację. A bez niej nie ma pomagania innym ludziom. Człowiek musi poznawać zarówno siebie, jak i bliźnich, ale też całe otoczenia dookoła, czyli i ziemię, i niebo, bo ważne są choćby opady deszczu. To wszystko składa się w jedną całość. Eksplorując, natykamy się na rzeczy piękne, powalające. Podobno Góry Kryształowe w Korei Północnej to jedno z najpiękniejszych pasm na świecie. Widziałam je tylko na zdjęciach. Myślę, że odkrywanie takich miejsc jest niebywałe. Eksplorujmy.