Największa z dotychczas opisanych katastrof lawinowych miała miejsce podczas działań militarnych I wojny światowej. W dwa dni grudnia 1916 r. niemal 10 tysięcy żołnierzy, rozlokowanych na austriacko-włoskim froncie, poniosło śmierć w lawinach. I jakby tego było mało po tygodniu bezustannych śnieżyc artyleria nieprzyjaciela wystrzeliła pociski w niestabilne warstwy śniegu, zalegające na zboczach powyżej pozycji przeciwnika, wyzwalając potężne lawiny, które pogrzebały całe odcinki frontu i stacjonujące tam jednostki. Większość ofiar umiera pod lawiną szybko, ponieważ fala uderzeniowa, napędzana przez ścianę śniegu schodzącą z prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę, wtłacza pył śnieżny do płuc i dróg oddechowych, uniemożliwiając oddychanie. Ci, którym uda się przetrwać to pierwsze natarcie, ponoszą zwykle śmierć w środku lawiny, która z wielką prędkością rzuca porwanymi obiektami o skały i inne przeszkody. Po zatrzymaniu się lawiny szansa na ratunek jest tym mniejsza, im głębiej ofiara zostanie zasypana pod lawiniskiem. Trzeba pamiętać o tym, że ciężar 1 metra sześciennego świeżego pylistego śniegu wynosi 60-70 kilogramów, natomiast już zbity śnieg lawinowy przygniata ofiarę ciężarem tonowym, miażdżąc jej ciało. Zresztą wiele osób umiera wskutek uduszenia już na głębokości 1 metra, ponieważ zalegające wokół nich masy śniegu nie przepuszczają powietrza. Dlatego też ratownicy górscy zalecają, by w sytuacji tak krytycznej, trzymać, w miarę możliwości, ręce tuż przy twarzy i zabezpieczyć sobie w ten sposób komorę na zapas powietrza. A i tak wszystko zależy od szczęścia i uśmiechu losu.

Tekst: Agnieszka Budo