Zmorzył ją dopiero piąty strzał z usypiającym środkiem, a ponoć wszystkie z nich były celne. Jak twierdzą weterynarze, pani misiowa była pod silnym działaniem adrenaliny, spowodowanej nietypową dla niej sytuacją. Fakt jest faktem, że po „wstrzelonych” w nią środkach i z powodu niewątpliwie autentycznego zmęczenia, ponad 200 kilogramowa piękność wreszcie zasnęła! Jak przypuszczamy przybyła ona do Przemyśla, miasta, które ma misia nie tylko w herbie, ale również na swym rynku, z Bieszczad i tam też została odwieziona. Naturalnie po uprzednim dokładnym przebadaniu i udekorowaniu obrożą sygnalizacyjną. Miejmy nadzieję, że po tak licznych i silnych przeżyciach wreszcie zapadnie w prawdziwy zimowy sen. Aura sprzyja.
Do niemałych hord dzików, okupujących całymi rodzinami miejskie śmietniki zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Łoś wędrujący ulicami był sensacją, ale przykrą, bo źle się to dla niego skończyło. Był też żądny wrażeń bóbr, który w asyście dwóch policjantów przewędrował miejską przestrzeń wzdłuż i wszerz, by wreszcie zdecydować się na skok do kanału ściekowego. Ale miś! Tego jeszcze nie było. Przynajmniej u nas.

Tekst: Agnieszka Budo