JĘZYK TUWIŃSKI – Rosja, liczba użytkowników: 235 tys.
 

Pewnego wczesnojesiennego przedpołudnia Andriej Mongusz z rodzicami zaczyna przygotowania do kolacji. Wybiera ze stada owcę o czarnym pysku i przewraca na grzbiet na plandece. Dom rodzinny Monguszów stoi w syberyjskiej tajdze, na skraju bezkresnych stepów niedaleko Kyzyłu, stolicy Tuwy, republiki autonomicznej w ramach Federacji Rosyjskiej. To mniej więcej geometryczny środek Azji, ale językowe i społeczne pogranicze. Historycznie rzecz biorąc, Tuwińcy są koczownikami, którzy w rytmie pór roku przenoszą z miejsca na miejsce swoje auły (osady jurt) i przepędzają z pastwiska na pastwisko stada owiec, wołów i renów. Starsi Monguszowie, którzy kiedyś pracowali w mieście, prócz tuwińskiego znają język rosyjski. Andrzej i jego żona uczą się też angielskiego. Są muzykami Tuwińskiej Orkiestry Narodowej grającej symfoniczne aranżacje tuwińskich melodii ludowych. Andriej jest mistrzem najbardziej charakterystycznej postaci tuwińskiej muzyki: śpiewu alikwotowego (gardłowego) zwanego chöömej. Gdy pytałem studentów uniwersytetu w Kyzyle o tuwińskie wyrazy, których nie da się przetłumaczyć na angielski czy rosyjski, podawali przykład właśnie słowa chöömej, bo ta technika wokalna jest tak silnie związana z tamtejszym kontekstem kulturowym, że tylko rodowity Tuwiniec może ją zrozumieć. Drugi przykład to choj özeeri – określenie tradycyjnej metody uboju owiec. Jeśli zarzynanie żywego inwentarza można uznać za przejaw stosunku człowieka do zwierzęcia, choj özeeri oznacza niezwykłą bliskość.
 

Rzeźnik przez nacięcie w skórze zwierzęcia sięga palcami do głównej tętnicy i przerywa ją tak zręcznie, że zwierzę ginie bez lęku. Jest tak spokojne, że trzeba sprawdzić jego oczy, by stwierdzić śmierć. W języku ludu Tuwy choj özeeri to nie tylko „ubój”, lecz także „uprzejmość”, „humanitaryzm”. I rodzinna uroczystość związana z ubojem. – Gdyby Tuwiniec zabił w taki sposób, jak to robią gdzie indziej, za pomocą noża czy strzelby, oskarżono by go tu o znęcanie się nad zwierzętami – wyjaśnił mi pewien student. Na świecie żyje 7 mld ludzi, którzy posługują się mniej więcej 7 tys. języków. Wypadałoby po milionie na język, tyle że popularność języków jest nierówna. Blisko cztery piąte ludności świata posługuje się 85 językami, a najmniej popularnym językom, których jest 3,5 tys., pozostało ledwie 8 mln 250 tys. użytkowników. I tak angielski jest językiem ojczystym dla 328 mln ludzi, chiński (mandaryński) dla 845 mln, a tuwińskim posługuje się zaledwie 235 tys. Językoznawcy obawiają się, że do końca stulecia blisko połowa z obecnej liczby przejdzie do kategorii języków martwych. Ponad tysiąc zakwalifikowano jako „krytycznie zagrożone” lub „poważnie zagrożone”. W epoce globalizacji, mieszania się, podróży, małe języki używane w odległych zakątkach świata nie są dłużej chronione naturalnymi czy sztucznymi barierami przed inwazją języków dominujących w światowej komunikacji i handlu. W plemiennych wioskach rodzice często wręcz zachęcają dzieci, by porzucały mowę ojców i przyjmowały języki dające możliwość zdobycia wykształcenia i odniesienia sukcesu.
 

Czy można się im dziwić? Jeszcze skuteczniejsze okazuje się wkroczenie telewizji z jej „propagandą luksusu”. Bogactwo zdaje się mówić po angielsku. Pewien językoznawca, wyjaśniając różnicę między językiem a narzeczem, powiedział żartem: „Język to narzecze, które ma do dyspozycji wojsko”. Powinien był dodać, że są wojska lepiej i gorzej uzbrojone. Dziś każdy język, który rozporządza kanałem telewizyjnym i walutą, ma szansę na zwycięstwo z tym, który takich atutów nie ma. Dlatego mieszkańcy Tuwy chcący wejść w kontakt z otaczającym światem muszą się uczyć rosyjskiego lub chińskiego. Ale i tak tuwiński okazał się odporny w porównaniu z innymi, których używają zaledwie setki osób, dziesiątki, a nawet jednostki. Takimi jak wintu, język Indian z Kalifornii, czy siletz dee-ni używany przez Indian z Oregonu, albo amurdak, mowa Aborygenów z australijskiego Terytorium Północnego, posługują się dzisiaj bardziej lub mniej płynnie już tylko pojedyncze osoby. Ostatni Mohikanin danego języka, ktoś, kto już nie ma z kim porozmawiać w ojczystej mowie, żyje w niewypowiedzianej samotności. Językoznawcy starają się skatalogować i poznać języki narażone na wyginięcie, zanim będzie za późno. Przy okazji zadają pytania. Jaka jest wartość języka? Na czym polega jego użyteczność? Czy jakieś cechy kultury tracącej własną mowę przepadają w tłumaczeniu na język zwycięski? Jaka nieznana mądrość ginie dla świata wraz z zatraceniem różnorodności lingwistycznej? Na szczęście tuwiński nie należy do języków zagrożonych zagładą, chociaż niewiele brakowało. Po upadku ZSRR jego sytuacja przestała się pogarszać. Dziś tuwiński ma swoje wojsko: wprawdzie jeszcze nie dysponuje kanałem telewizyjnym ani walutą, jednak ma gazetę i 264 tys. użytkowników (część mieszka w Mongolii i Chinach). Ale już np. językiem tofa z sąsiedniego obszaru Syberii posługuje się obecnie zaledwie 30 osób.

Przeczytaj kolejne artykuły z cyklu:

Język seri

Język hrusyjski