Migracje ludności na świecie – czemu migrujemy?
Od prawie siedmiu lat chodzę z migrantami. Zimą 2013 r. wyruszyłem z Herto Bouri, stanowiska archeologicznego w północnej Etiopii, na którym znaleziono skamieniałości Homo sapiens. Zacząłem odtwarzać na piechotę, migrację, która zdefiniowała rodzaj ludzki – naszą pierwszą kolonizację Ziemi w epoce kamienia. W moim marszu chodzi o opowieść. Relacjonuję to, co widzę na ścieżkach naszego pierwotnego odkrywania planety.
Od początku wiedziałem, że moja trasa będzie nieokreślona. Antropolodzy sugerują, że nasz gatunek wyszedł z Afryki 600 wieków temu i w końcu dotarł, idąc w zasadzie bez celu, do czubka Ameryki Południowej – ostatniego nieznanego krańca kontynentów i punktu docelowego także mojej podróży. Byliśmy migrującymi myśliwymi i zbieraczami.
Nie znaliśmy pisma, koła, udomowionych zwierząt ani rolnictwa. Migrując przez puste plaże, kosztowaliśmy skorupiaków. Ustalaliśmy kierunek, patrząc na klucze wędrownych żurawi. Cele podróży trzeba było dopiero wynaleźć. Do tej pory tropiłem tych zapomnianych migrantów przez 16 000 km. Dziś przemierzam Indie. Nasze współczesne życie, tak bardzo powiązane z domem, od tamtej złotej ery nieskrępowanej eksploracji zmieniło się nie do poznania. Ale czy aby na pewno?
Kroczę przez świat w tempie 24 km na dzień, często pośród wysiedlonych. W Dżibuti sączyłem herbatę z migrantami na smętnych postojach ciężarówek. Spałem obok nich w zakurzonych namiotach oenzetowskich obozów dla uchodźców w Jordanii. Słuchałem ich opowieści o bólu. Odwzajemniałem ich śmiech. Oczywiście nie jestem jednym z migrantów.
Jestem uprzywilejowanym piechurem. Mam w plecaku kartę bankową i paszport. Ale dzieliłem z migrantami niedole dyzenterii i wielokrotnie byłem zatrzymywany przez ich nemezis – policję. (Erytrea, Sudan, Iran i Tadżykistan odmówiły mi wiz; Pakistan wydalił mnie, a potem wpuścił z powrotem). Co można powiedzieć o tych wypędzonych braciach i siostrach? O ogromnych krainach cienia, które zamieszkują? Choć, to paradoksalne, krainach dobrze widocznych. Głód, ambicje, strach, polityczny opór – powody migracji nie są tak naprawdę istotne.
Ważniejsze jest zrozumienie, w jaki sposób sama migracja kształtuje odmienną klasę istot ludzkich – ludzi, dla których idea „domu” obejmuje dziś otwarta drogę, bezkresną i ryzykowną linie możliwości, która zaczyna się gdzieś daleko, a kończy u twego progu. To, jak przyjmiesz ten napływ – z otwartymi ramionami czy kulać się za wysokim murem – też nie jest istotne. Bo bez względu na to, jak zareagujesz: współczuciem, czy lękiem, rozbudzona na nowo mobilność ludzkości już cię zmieniła.
Zmiany klimatyczne – główna przyczyna masowych migracji
Pierwsi migranci, jakich spotkałem, byli martwi. Leżeli pod niewielkimi stosami kamieni w Wielkim Rowie Afrykańskim. Kim byli? Trudno orzec. Najbiedniejsi ludzie świata przybyli z wielu odległych krain i zginęli w etiopskiej Kotlinie Danakilskiej, jednej z najgorętszych pustyń świata. Wchodzą na te straszne pustkowia, żeby dotrzeć do Zatoki Adeńskiej. Tamtejsze morze jest bramą do nowego (choć nie zawsze lepszego) życia poza Afryką – nędznie opłacanej pracy w miastach i na plantacjach daktyli na Półwyspie Arabskim. W niektórych grobach niewątpliwie leżeli Somalijczycy – migranci wojenni. W innych zapewne uciekinierzy z Erytrei. Lub wyczerpani susza Oromowie z Etiopii.
Wszyscy liczyli na to, że prześlizgną się przez nieoznaczona granice Dżibuti. Zabłądzili. Padli w skwarnym słońcu. Czasami umierali z pragnienia, widząc już morze na horyzoncie. Idące za nimi kolumny wyczerpanych migrantów, pospiesznie grzebały ciała. Od jak dawna składamy tak nasze kości na opuszczonych szlakach Rogu Afryki? Od bardzo dawna. Od samego początku. W końcu to ten sam korytarz, którym pierwsi migranci wychodzili z Afryki w czasach plejstocenu.
Pewnego dnia w słabym cieniu jakichś głazów natknąłem się na grupę strachów na wróble – chudych Etiopczyków, którzy chyba myśleli, że jeśli znieruchomieją, staną się niewidzialni. Kilku było robotnikami najemnymi, ale większość stanowili rolnicy z etiopskich wyżyn. Powiedzieli mi, ze coroczne deszcze stały się bardzo nieprzewidywalne. Trwanie przy spękanych od słońca polach oznaczało powolną śmierć głodową. Lepiej było spróbować szczęścia na oceanie białego światła, którym jest Kotlina Danakilska, nawet gdyby miało się nigdy nie wrócić. Byli swego rodzaju pionierami, migrantami klimatycznymi.