Michael Rockefeller, świeżo upieczony absolwent wydziału antropologii Uniwersytetu Harvarda, wyruszył w 1961 roku do Papui na zlecenie ojca. Nelson Rockefeller, burmistrz Nowego Jorku, polecił mu zgromadzić kolekcję sztuki plemiennej dla ufundowanego przez rodzinę nowojorskiego Metropolitan Museum of Art. Po kilku miesiącach spędzonych w Dolinie Baliem Michael pojechał na południe wyspy ku wybrzeżu Morza Arafura. To tereny plemienia Asmatów, które cieszyło się opinią najbardziej wyrafinowanych rzeźbiarzy Oceanii, ale także łowców głów i kanibali.

Wcześniej do kolekcji Rockefellerów trafiały przypadkowe dzieła sztuki z Papui, zbierane przez oficerów wojska, urzędników kolonialnych i nielicznych misjonarzy. Ustalenie pochodzenia tych eksponatów było często niemożliwe. Dlatego Michael postanowił zrobić coś, czego nikt przed nim nie dokonał – dotrzeć do samego źródła. Ruszył do „jądra ciemności”.

Sztuka plemienna Papuasów z kolekcji Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. fot. DEA / ARCHIVIO J. LANGE / Contributor / Getty Images

Przez kilka miesięcy podróżował po asmackich wsiach, zbierając i dokumentując sztukę oraz wowipitsj (rzeźbiących w drewnie). Potem wypłynął w stronę Wybrzeża Kazuarin. 17 listopada 1961 roku, kilka kilometrów od brzegu, wzburzone fale przewróciły kilkunastometrowy katamaran. Na pokładzie był Michael Rockefeller i holenderski antropolog Rene Wassing oraz lokalni przewodnicy, którzy od razu popłynęli wpław po pomoc. Ta jednak nie nadchodziła. Po dwóch dniach dryfowania łódź oddaliła się 20 km do brzegu. Zniecierpliwiony Michael postanowił popłynąć do brzegu wpław. Był młody, silny i wierzył, że w kilkanaście godzin dotrze do celu. Na wszelki wypadek obwiązał się liną, do której przytroczone były dwa kanistry po paliwie.

Wczesnym rankiem ruszył w stronę majaczącego na horyzoncie lądu. Po kilkudziesięciu minutach zniknął towarzyszom z oczu i ślad po nim zaginął.

Zaginiony milioner

Dzisiaj, w dobie telefonów komórkowych, GPS i łączności satelitarnej, trudno wyobrazić sobie taką sytuację. Jednak ponad pół wieku temu mimo wyznaczenia nagrody i zorganizowania trwającej wiele miesięcy akcji poszukiwawczej, w którą zaangażowały się setki osób, nie udało się trafić na ślad zaginionego antropologa. Mnożyły się spekulacje – nikt nie chciał uwierzyć, że Michael Rockefeller po prostu utonął w płytkich przybrzeżnych wodach.

Bardziej prawdopodobne wydawało się, że padł ofiarą rekina lub jednego z potężnych słonowodnych krokodyli różańcowych, wówczas często spotykanych w tych wodach. Sugerowano też, że antropolog w otoczeniu tubylców zaszył się w głębi dżungli, niczym Kurtz, bohater „Jądra ciemności” Josepha Conrada, albo zginął z rąk kanibali. Żaden z wariantów nie znalazł jednak potwierdzenia w faktach i w 1964 roku Michael Rockefeller został uznany za zmarłego.

Przez dekady jego legenda przyciągała do Papui awanturników i łowców przygód. Ponoć pod koniec lat 70. rodzina Rockefellerów wynajęła prywatnego detektywa, któremu w jednej z wiosek Asmatów udało się wymienić silnik do łodzi za trzy czaszki białych. Miejscowi utrzymywali, że to szczątki jedynych trzech białych, jakich zabito i zjedzono w tym rejonie. Czy jedna z nich należała do zaginionego antropologa i czy znalazca otrzymał ćwierć miliona dolarów nagrody za jej przywiezienie do Stanów Zjednoczonych – nie wiadomo. Rockefellerowie nigdy nie potwierdzili ani nie zdementowali tych pogłosek.

Znani z praktyk kanibalistycznych Asmatowie żyją w indonezyjskiej części Nowej Gwinei. / fot. Arne Hodalic/CORBIS/Corbis via Getty Images

Wzmianki o śmierci Rockefellera pojawiają się we wspomnieniach Tobiasa Schneebauma, kolekcjonera sztuki, który spędził pod koniec lat 70. wiele miesięcy na terenach Asmatów, żyjąc wśród miejscowych i kontynuując pracę Michaela. Ponoć w jednej ze wsi Schneebaum spotkał wojowników, którzy przyznali się do udziału w zabiciu i zjedzeniu białego antropologa. Biorąc pod uwagę kultywowane przez Asmatów tradycje, wersja ta wydawała się wielce prawdopodobna. 

Kim są Asmatowie?

Jako pierwszy Asmatów opisał James Cook w dzienniku z wyprawy w 1770 roku. Jego okręt zakotwiczył u ujścia rzeki Kuti. Dwie łodzie pełne ludzi wyruszyły na poszukiwanie źródła słodkiej wody. Marynarze natknęli się na flotyllę dłubanek wypełnionych uzbrojonymi wojownikami – doszło do potyczki, w której od strzał zginęło 20 ludzi Cooka. 

Przez następne stulecia nieprzyjazny teren, uciążliwy klimat i ponura sława bezlitosnych łowców głów skutecznie zniechęcały kogokolwiek do prób nawiązania kontaktu i wypraw w ten rejon. Pierwsi misjonarze dotarli tu dopiero na przełomie lat 40. i 50. XX wieku. Zastali wsie pogrążone w permanentnej wojnie. Administracja holenderska podjęła próby pacyfikacji łowców głów z południa wyspy, na terenach plemion Marind-Anim i Asmat powstały posterunki wojskowe. Uczestnicy wypraw po głowy byli sądzeni i karani, jednakże jurysdykcja władz kolonialnych sięgała zaledwie kilka mil od posterunku.

Do początku lat 60. XX wieku tereny te znajdowały się pod kontrolą holenderską jako część Holenderskich Indii Wschodnich. Dzisiaj wsie położone na wybrzeżu Morza Arafura należą do Indonezji. Mają stały kontakt ze światem – w większości umieszczono posterunki wojska i policji indonezyjskiej, a obok wsi Asmatów wyrastają osady Indonezyjczyków przesiedlonych z Jawy i Sulawesi.

Najniebezpieczniejszy region świata

Południe Nowej Gwinei to jeden z najmniej przyjaznych ludziom rejonów świata. Od stóp Gór Śnieżnych po brzeg Morza Arafura ciągnie się kilkusetkilometrowej szerokości pas bagnistej nizinnej dżungli, poprzecinanej gęstą siecią rzek o mętnej wodzie, i błotnistych kanałów zamieszkanych przez krokodyle różańcowe. Codziennie słone wody przypływu wdzierają się dziesiątki kilometrów w głąb lądu. Nie ma tu żadnych dróg, nie da się uprawiać ziemi. Do osad położonych w zasięgu pływów Morza Arafura, przylepionych do błotnistych brzegów rzek i strumieni, można dotrzeć przez kilka godzin w ciągu doby, kiedy poziom wody jest na tyle wysoki, że wydrążone w pniach drzew łodzie nie utykają w błocie. Przez resztę czasu wsie są odcięte od świata.

Ludzie skazani są na to, co uda im się złowić w morzu i rzekach oraz to, co zrodzi nieprzyjazna dżungla. A ta wbrew pozorom rodzi niewiele – półdzikie banany, sago i dziki tytoń – często w miejscach oddalonych o wie-le godzin drogi łodzią od wsi. Zdobywanie jedzenia zajmuje dużo czasu, wsie sprawiają przez większą część dnia wrażenie całkowicie wyludnionych. Ich mieszkańcy koczują w dżungli w pobliżu gajów palm sagowych lub na terenach łowieckich

Osady liczą na ogół kilkanaście lub kilkadziesiąt domów, skupionych wokół jeu – stojącego frontem do brzegu długiego domu mężczyzn. Jeu jest sercem wspólnoty – odbywają się tam wszystkie przygotowania do ceremonii i obrzędów. Do domu wstęp mają tylko mężczyźni – śpią tam, rzeźbią lub po prostu chronią się przed upałem i kobietami, palą tytoń. Każdy z klanów zamieszkujących wioskę ma w długim domu (lub w jednym z kilku długich domów, jeśli wieś jest większa) swoje palenisko, strzeżone przez rzeźby wyobrażające przodków.

Lud Asmatów do dzisiaj fascynuje antropologów. / fot. Francois Gohier/VW PICS/Universal Images Group via Getty Images

Nad paleniskiem przechowywane są należące do klanu przedmioty ceremonialne: bębny, maski i zdobyte w czasie wypraw wojennych głowy. Asmaci wyprawiali się po nie od zawsze, a w bardziej oddalonych od cywilizacji wspólnotach obyczaj ten był w skrytości kultywowany do niedawna. Jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu zdarzało się, że ludzie znikali bez wieści, a po pewnym czasie w jednej z sąsiednich wsi pojawiały się nowe trofea. Świeżo zdobyta głowa była niezbędnym rekwizytem rytuałów inicjacyjnych, a liczba zdobytych głów stanowiła o statusie społecznym mężczyzny.

Kim są kanibale

Wyprawom wojennym i zdobywaniu głów towarzyszył kanibalizm. Aczkolwiek mocno osadzony w obrzędach i ceremoniach, miał on w tym rejonie bardzo prozaiczne podłoże. Ludzkie mięso stanowiło istotne uzupełnienie diety ubogiej w białko zwierzęce – człowiek, obok przypominających strusie nielotnych kazuarów, krokodyli i dzikich świń, był w dżungli Nowej Gwinei podstawową zwierzyną łowną. Ciała zabitych wrogów były ćwiartowane i sprawiane wedle reguł przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Mięso z odciętych kończyn i trzewi po upieczeniu w ogniu mieszano z mąką z sago. Tak powstawał święty chleb, którym częstowano wszystkich uczestników uczty. Wszyscy też nacierali się krwią zabitego zmieszaną z popiołem z opalonych z głowy włosów. Dzięki temu mogli się z nim zjednoczyć. Z upieczonej głowy zdejmowano skórę. Ciosem kamiennej siekiery wybijano w czaszce otwór, od tego momentu siekiera nosiła imię zabitego. Przez otwór liściem palmy można było wygrzebać mózg – zmieszany z mąką sagową i upieczony w liściu był zarezerwowany dla starszyzny.


Jedno z ostatnich zdjęć Michaela Rockefellera / fot. Jan Broekhuijse

Czaszka pozbawiona żuchwy (na wszelki wypadek, gdyby zmarły postanowił chcieć się zemścić) ozdabiana była plecionką z paciorków i nasion, piórami, i wieszana nad paleniskiem jako trofeum potwierdzające status społeczny zabójcy. Kanibalizm praktykowała większość mieszkańców Nowej Gwinei. Choć zakazany i surowo tępiony przez władze indonezyjskie, okazał się tak głęboko zakorzeniony w kulturze i wierzeniach, że niektóre plemiona żyjące w głębi interioru – jak chociażby Korowajowie – kultywują go do dziś. To właśnie opowieści o kanibalach przyciągają w ten nieprzyjazny rejon turystów. W dzisiejszych czasach biali mogą czuć się względnie bezpiecznie – wszystko wskazuje, że w całym XX w. w regionie zaginęło zaledwie kilku przybyszów z zewnątrz.

Kto zjadł Rockefellera?

Kilka lat temu zafascynowany legendą Rockefellera amerykański reporter Carl Hoffman zaczął zgłębiać archiwalne materiały dotyczące okoliczności śmierci i poszukiwań zaginionego antropologa. Badania skłoniły go do wyprawy w poszukiwaniu ostatnich żyjących świadków tamtych wydarzeń. W 2012 r. wyruszył do Papui Zachodniej, by odsłonić skrywaną przez dwa pokolenia ponurą tajemnicę. Podróżując śladami antropologa dotarł do ostatnich żyjących w zagubionej wśród bagien wiosce świadków zdarzeń. Miejscowi potwierdzili najbardziej przerażającą wersję ostatnich chwil Rockefellera – przedstawiając dziennikarzowi osobliwą inscenizację śmierci. Fascynująca relacja z podróży i poszukiwań ukazała się kilka miesięcy temu w książce pod tytułem „Savage Harvest”.

Okazało się, że po kilkunastu godzinach w wodzie, wyczerpany do granic sił Michael Rockefeller dopłynął do brzegu. Tam czekało na niego osiem długich łodzi z kilkudziesięcioma wojownikami ze wsi Otsjanep. Pech chciał, że kilka lat wcześniej holenderski patrol w ramach pacyfikacji zabił kilku mieszkańców tej osady. Teraz nadarzyła się okazja, by zabić kogoś z plemienia białych, podnosząc swój status społeczny i wykazując się wobec kuzynów i krewnych odwagą. Jak relacjonuje Hoffman, wojownik o imieniu Pep, nie zastanawiając się długo, wbił ostrze włóczni w brzuch białego. Towarzysze pomogli mu wciągnąć rzężące go Rockefellera do łodzi. Powiosłowali w stronę małej zatoczki, gdzie zgodnie z odwiecznymi prawidłami dopełnili obrzędu, ćwiartując i zjadając ciało. W ten sposób na pewien czas przywrócili zachwianą, ulotną równowagę.

Rodzina Rockefellerów. Michael stoi u góry po prawej. fot. Keystone/Hulton Archive/Getty Images

Czy opisana w książce historia zamyka sprawę? Wersja Hoffmana wydaje się wiarygodna i osadzona w realiach rejonu. Niestety nie ma twardych dowodów – można domniemywać, że jedna z trzech czaszek białych przywiezionych przez detektywa była w istocie czaszką Rockefellera. Mogłyby potwierdzić to badania DNA, ale tu ruch należy do rodziny Rockefellerów. Śmierć Michaela była dla nich, zwłaszcza dla siostry antropologa, olbrzymią traumą, trudno się więc dziwić, że nie chcą już drążyć sprawy i pozostawili książkę bez komentarza.