Spojrzałem na Anię, aby się upewnić czy ona też to słyszała. W tym samym momencie rześkie powietrze przeszył kolejny strzał. To musiało być na polanie obok – oboje odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Teraz najważniejsze to dotrzeć na miejsce zanim znikną!  Adrenalina pokonała zmęczenie, które zaczęło nam już doskwierać. Od kilku godzin patrolowaliśmy przydzielony rejon Puszczy. Wcześniej, kilka minut po piątej, usłyszeliśmy duży terenowy samochód – takim poruszają się myśliwi. Zaczekaliśmy na nich obok ambony. Nic.  

– Zauważyli nas – rzuciła Ania. Miała rację, bo po chwili usłyszeliśmy trzask zamykanych drzwi samochodu. Odjechali. Za wcześnie na radość. Myśliwi oddali nam tę polanę, ale do wschodu słońca jeszcze daleko.  Zaczął się wyścig z czasem. Na leśnej drodze natknęliśmy się na ślady samochodu. Świeże, bo w nocy spadł deszcz. Ruszyliśmy za nimi. Ania bez problemu porusza się w lesie, zna tu każdą ścieżkę. Na mapę spogląda rzadko. W końcu dotarliśmy na miejsce. Wschodzi słońce, podnoszą się mgły a ryki jeleni milkną. Rozczarowani spoglądamy na pustą polanę. Zmęczenie i bezsilność biorą górę. Czas wracać do obozu. Niespodziewanie, zaledwie po dwóch kilometrach zauważyliśmy spacerujących myśliwych. Wyraźnie nas unikali. Odprowadziliśmy ich do samochodu. Nagle oczy Ani rozbłysły, a na twarzy pojawił się uśmiech. Spojrzałem na terenówkę –  bagażnik był pusty.
– Czasami myśliwi specjalnie strzelają w powietrze, aby odciągnąć ekologów od polan, na których rzeczywiście polują. To zdarzało się w poprzednich latach – wyjaśnia Ania. Mimo to czuję, że to nie wyjaśnia zagadki dwóch strzałów.  

Godzinę później dotarliśmy do obozu. Natychmiast ruszyliśmy w dalszą drogę – jeden z partoli potrzebował wsparcia. W miejscu, gdzie myśliwi zostawili auto, zebrali się ekolodzy z innych patroli. Po kwadransie pojawił się samochód Straży Leśnej, z którego wysiadł myśliwy. Spojrzał na nas pogardliwie, wsiadł do suwa i oba samochody odjechały. Nie daliśmy za wygraną. Ruszyliśmy do Teremisek, gdzie zaczynają się i kończą okoliczne polowania. Pod jednym z hoteli, w którym relaksują się zmęczeni polowaniem myśliwi, byliśmy świadkami sceny, której nie potrafię wymazać z pamięci: myśliwy trzymający odciętą głowę jelenia. Spojrzałem na Anię, a w mojej głowie rozbrzmiało echo porannych strzałów.

Kolorowe kropki

Na ścianie w głównej części kuchni wisi mapa Puszczy Białowieskiej. Życie obozu kręci się wokół niej. Tu przydzielane są patrole. Kolorowe kropki na mapie oznaczają ambony. Niektóre z nich znajdują się niebezpiecznie blisko granicy rezerwatów. Obszar, na którym działają patrole, wyznaczają miejscowości wokół Białowieży: od południa Grudki oraz Czerlonka, następnie na północ obok Rezerwatu Szczekotowo aż po Świnoroje i Gruszki. Około 15-tej wokół mapy rozpoczyna się codzienny rytuał. Pojawiają się mieszkańcy obozu, dyskutują, dzielą wrażeniami z rannego patrolu. Zwykle po posiłku Tomek przydziela rejony lasu do sprawdzenia. Każdy napełnia swój termos gorącą herbatą, nakłada odblaskową kamizelkę i około 17-tej ruszamy w drogę. Słychać już odgłosy rykowiska.
Zadanie wydaje się proste – uratować jelenia. Ale sprawa jest bardziej skomplikowana. Według prawa łowieckiego na jelenie nie można polować w nocy dlatego w czasie od godziny po zachodzie słońca do godziny przed wschodem jelenie, przynajmniej teoretycznie, są bezpieczne. W ciągu dwóch, trzech godzin każdy patrol, poruszając się na rowerach, sprawdza kilka polan na odcinku 20-30 kilometrów w taki sposób, aby do pierwszych ambon nie dotrzeć za wcześnie, a do ostatnich za późno. Przydaje się znajomość terenu oraz kondycja. Na większości dróg leśnych obowiązuje zakaz poruszania się samochodem, który – co nie jest zaskoczeniem – nie dotyczy myśliwych, dlatego rower to jedyna alternatywa.
 
Bywa, że ekolodzy docierają na miejsce, gdy jeleń już nie żyje i jest patroszony. Zajmuje to trochę czasu. Patrole sprawdzają wtedy czy polowanie odbyło się zgodnie z prawem czy zwierze nie zostało zastrzelone w rezerwacie albo w czasie kiedy obowiązywał zakaz.

Około godziny 21-tej wracają pierwsze patrole. Kuchnia, jedyne ciepłe o tej porze miejsce, znów wypełnia się po brzegi. Ktoś spotkał dziki, ktoś inny widział jelenia, a ktoś stado żubrów – rozmowy trwają do późna, każdy ma ciekawą historię z trasy. Od czasu do czasu ktoś podchodzi do mapy i dodaje nową kolorową kropkę.

Akcja –  reakcja
– Czy Pan tu coś zgubił? Ja jestem na polowaniu, podnęciłem tu! Mam nadzieję, że się usuniecie. Jesteście ci opłacani pseudo-ekolodzy! – zirytowany myśliwy wrzasnął z ambony. Już na dole, jego kompan dorzucił: –  Człowieku chcesz, żeby Ci się krzywda stała? W okolicach Nowego Masiewa natknęliśmy się z Kamilą na myśliwych.

 – Nie chcę, ale czy ma Pan na myśli to, że chodzenie po lasach, kiedy polujecie jest niebezpieczne? – zapytała Kamila, a w mojej łowie po raz kolejny pojawiła się niepokojąca myśl o ryzyku, jakie wiąże się z chodzeniem po lesie w zupełnej ciemności. Kamizelka odblaskowa, którą miałem na sobie wcale nie sprawiała, że czułem się lepiej. Niby istnieje przepis, według którego myśliwi strzelają tylko do rozpoznanego celu, ale doniesienia prasowe o wypadkach i przypadkowych postrzałach podczas polowania wcale nie uspokajały. Rozgorzała dyskusja, której nie rozwiązała Straż Leśna, a dopiero wezwana pod pretekstem udaremnienia przemytu Straż Graniczna. Na szczęście próba wplątania nas w międzynarodową aferę przemytniczą spaliła na panewce i po ponad godzinnej rozmowie zostaliśmy puszczeni wolno. Zapadł już zmrok. Czas polowania na jelenie dobiegł końca. W drodze powrotnej Kamila opowiedziała mi o kilku niemiłych spotkaniach z myśliwymi, jakie przydarzyły się jej w poprzednich latach, jak choćby to, kiedy dwa lata temu trzech nieznanych sprawców z pochodnią wtargnęło na teren obozu ekologów. Pozostawili po sobie wieniec pogrzebowy z wymownym napisem „Ostatnie pożegnanie”.  Niechęć myśliwych do ekologów często przybiera formę agresji. Do prób zastraszania, napaści i przemocy dochodzi tu co roku. Konflikt interesów między ekologami i myśliwymi, który trwa tu, w Puszczy Białowieskiej odbija się głośnym echem w mediach. Myśliwi przegrywają, bo każda wzmianka roznieca dyskusję o zasadności i moralnej kwestii polowań. Natomiast o skuteczności działań organizacji ekologicznych świadczy liczba ludzi, którzy ich popierają. Myśliwi stanowią ćwierć procenta polskiego społeczeństwa! Wrażliwość pozostałej części budzi się dzięki takim akcjom.

Działania ekologów doprowadziły w 2011 roku do wprowadzenia zakazu polowań w otulinie Białowieskiego Parku Narodowego. 

Jelenie ryczą myśliwi strzelają

Puszcza Białowieska to najstarszy las w Europie wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Około 30% jej obszaru po polskiej stronie chronione jest w formie Parku Narodowego oraz rezerwatów. Reszta podlega działaniom zwykłej lub częściowo ograniczonej gospodarki leśnej. Oznacza to, że dozwolone są tam polowania w ramach planu łowieckiego. Większość odstrzałów przypada myśliwym z okolicznych kół łowieckich, ale w puli znajdują się te przeznaczone dla polowań dewizowych. To lukratywny biznes, ponieważ zagraniczni myśliwi płacą pokaźne sumy, aby zdobyć medalowe trofeum, czyli poroże, o które w ich krajach często bardzo trudno. Ekolodzy zabiegają, aby cały obszar Puszczy chroniony był w formie parku narodowego. Pracownia na rzecz wszystkich Istot od kilku lat organizuje akcję „Rykowisko dla jeleni, nie dla myśliwych”, w ramach której monitorowane są polowania w czasie rykowiska na obszarach wokół Puszczy Białowieskiej.

Rykowisko to okres godowy jeleni. Samce, mniej czujne niż zwykle, stają się łatwym celem dla myśliwych. Kontrowersje, jakie narastają wokół odstrzału zwierząt w tym okresie sprawiły, że większość gatunków została objęta okresem ochronnym. Nie dotyczy to jeleni, a to właśnie we wrześniu i październiku, czyli podczas rykowiska ginie ich najwięcej.  
 

Paweł Chojnowski