Spłonęło już 60 tys. km kwadratowych Australii. To trzy razy więcej niż w tragicznych pożarach w Kalifornii w 2018 roku czy sześć razy tyle, co w zeszłorocznych pożarach Amazonii. 1 stycznia 2020 roku Canberra była najbardziej zanieczyszczoną stolicą świata

Chmura dymu z pożarów przysłoniłaby Europę. Uciekające z pożarów zwierzęta masowo porzucają swoje młode, a liczbę tych, które zginęły szacuje się na pół miliarda. Naukowcy wskazują, że w niektórych przypadkach pewne gatunki zwierząt mogły wyginąć całkowicie. Pełnej listy ofiar w ludziach i majątku nie da się jeszcze określić. A to wszystko dopiero u zarania pory suchej.

Gdy w połowie grudnia szalejący ogień pożerał kolejne wsie i miasta, premier Scott Morrison bawił się z rodziną na Hawajach, wicepremier Michael McCormack zrzucał winę z pożary na ”eksplodujący obornik”, a lider opozycji  Anthony Albanese jeździł od jednego górniczego miasta do drugiego, zapewniając o niezłomnym wsparciu dla 50 tys. zatrudnionych przy wydobyciu węgla 


- Reakcja liderów politycznych dwóch głównych partii na narodowy kryzys nie dotyczy obrony interesów obywateli, tylko interesów przemysłu wydobywczego, głównego darczyńcy zarówno rządu jak i opozycji. Od 1996 roku konserwatywne władze Australii robią wszystko, co mogą, byle zablokować międzynarodowe porozumienia klimatyczne narzucające ograniczenia na największych trucicieli. Pan Morrison zawdzięcza marginalne zwycięstwo swojej partii wsparciu ze strony węglowego oligarchy Clive’a Palmera, który na kampanię medialną własnej partii-wydmuszki wydał więcej, niż budżety marketingowe obu największych ugrupowań razem wziętych. Po objęciu władzy przez premiera Morrisona, Palmer ogłosił plany zbudowania największej kopalni węgla w kraju – tak australijską scenę polityczną podsumowuje znany pisarz, Robert Flanagan.

Jeżeli chodzi o działania zmierzające do ochrony klimatu, Australia zajmuje obecnie ostatnie miejsce spośród 57 największych gospodarek świata. Jak przypomina ”Gazeta Wyborcza”, ”w 2018 r. statki wywiozły z Australii 203 mln ton węgla energetycznego wartego 22,6 mld dol. australijskich. I dodatkowo 107 mln ton węgla koksującego do produkcji stali za kwotę 37,8 mld dol. Jest on sprzedawany głównie do Chin, Japonii i Indii, ale też do... Polski.” Do nas w ubiegłym roku dotarło ponad 1,1 mln ton australijskiego węgla.

Premier Australii jest w tej komfortowej sytuacji, że nie musi przejmować się krytyką ze strony opozycji, tym bardziej lokalnych mediów. 58 proc. rynku prasy kontroluje zaprzeczający zmianom klimatycznym miliarder Rupert Murdoch. Wszelkie nawoływania do redukcji wydobycia węgla Morrison odrzuca jako godzące w gospodarkę. Za bezpodstawne uważa związki między wydobyciem węgla, skażeniem środowiska a pożarami.

– Nie będziemy działać pod wpływem paniki, niszcząc miejsca pracy i gospodarkę kraju – ogłosił przed kamerami. 


Wobec sugestii, że jego rząd jest hamulcowym postanowień klimatycznych z Paryża czy Madrytu, ten były specjalista od marketingu przekonuje, że jego ojczyzna robi więcej niż obiecała. Jako jedyny szef rządu spośród wszystkich sygnatariuszy umów z Kyoto, Paryża czy Madrytu używa nieetycznej furtki dotyczącej zobowiązań redukcji emisji, zliczając dawne ograniczenia  na poczet nowych.

Australia obiecała, że do 2030 roku zmniejszy o 26-28 proc. poziom emisji gazów cieplarnianych wobec poziomu z 2005 roku. W tym celu premier Morrison jawnie wykorzystuje mechanizm przenoszenia kredytów za skuteczne wykonanie ustaleń pierwszych, niezbyt rygorystycznych założeń z Japonii, na porozumienie zawarte w stolicy Francji, a teraz także i to niedawne, z Hiszpanii.

W ten sposób nie postępuje żaden inny kraj na świecie. Rządzący bagatelizują odpowiedzialność Australii przekonując, że przecież ich kraj odpowiada jedynie 1,3 proc. światowych emisji. Problem w tym, że węgiel który eksportują do Indii, Chin czy Polski, przekłada się już na 7 proc. Zdaniem wspomnianego już Roberta Flanagana, jego ojczyzna popełnia klimatyczne samobójstwo.

- Ta sytuacja niesamowicie przypomina Związek Radziecki w latach 80-tych ubiegłego wieku, gdy mocarni partyjni aparatczycy, choć nadal przy władzy, tracili moralną legitymację do rządzenia. Sklerotyczny establishment Australii żyjący we własnej fantazji staje przed wyzwaniami koszmarnej rzeczywistości, którym nie umie ani nie chce sprostać. Pan Morrison może i ma do dyspozycji machinę propagandową i żadnych przeciwników, ale jego moralne prawo do rządzenia znika z godziny na godzinę. Jak ujął to ostatni sowiecki przywódca, Michaił Gorbaczow, początkiem końca ZSRR była tragedia w Czarnobylu. Czas pokarze, czy mamy do czynienia z kolejną tragedią tej skali – pisarz zastanawia się w felietonie dla ”New York Times’a”.

Jan Sochaczewski