Tuż po zmroku na tor wyścigów konnych Happy Valley w dzielnicy Wan Chai nadciąga morze ludzi. Każdy chce wygrać. Starsi panowie w kaszkietach uważnie studiują wyścigową gazetkę. Są też Chińczycy, grupy rozbawionych Europejczyków, Amerykanów i Australijczyków. Jedni w szortach i T-shirtach, drudzy w garniturach i pod krawatem. Wpadli prosto z biura urządzonego według zasad feng shui.






Fot. Michał Cessanis
Z górnych trybun patrzą na nich członkowie ekskluzywnego Hong Kong Jokey Club. Zrzeszeni w nim miłośnicy wyścigów muszą zapłacić ponad 40 tys. euro wpisowego, a potem co miesiąc wpłacać ok. 800 euro. Przynależność do klubu daje nie tylko możliwość picia najlepszego szampana podczas wyścigów, ale przede wszystkim prestiż.

Fot. Michał Cessanis
Co tydzień jest do wygrania od 2 do 10 mln euro, więc stawka jest warta ryzyka – mówi Francis Cheng, 39-letni publicysta z Hongkongu. – A wyjście na wyścigi traktuję raczej jak doświadczenie socjologiczne. Lubię obserwować grających ludzi. Obstawiam gonitwy. Niestety za każdym razem mój koń przybiega na metę jako drugi. Ech, trzeba było stawiać na Lucky Hammera, Superkinga Dragona albo Full of Funa. No cóż, nie każdy może być milionerem.

Fot. Michał Cessanis