Spacerując wieczorem w tłumie na placu dżamaa al-Fna w Marrakeszu, staję się częścią...?

...dziedzictwa niematerialnego ludzkości. Idea uporządkowania i ochrony wartości niematerialnych zrodziła się niejako w chaosie tego placu. Dżamaa al-Fna to miejsce, w którym przez kilkaset lat spotykały się tradycje Afryki, Arabii i Europy. To symbol styku światów: sakralnego i codziennego, sztuki i rzemiosła, tradycji i historii, ale i nowoczesności płynącej z nowymi ludźmi.

Czym jest dziedzictwo niematerialne?

Określa to konwencja UNESCO przyjęta w 2003 r. A zatem  są to: tradycje i przekazy ustne, w tym język jako narzędzie przekazu kulturowego, tradycyjne spektakle i widowiska, zwyczaje  i obyczaje świąteczne, wiedza o wszechświecie i przyrodzie oraz związane z nimi praktyki, a także umiejętności związane z tradycyjnym rzemiosłem. Dziedzictwa niematerialnego nie można ująć w ramy – to coś, co trwa, zmienia się, ale jest żywe. I prawnie chronione – na placu w Marrakeszu nie wolno nic radykalnie zmieniać ani odgórnie „cywilizować”. Należy zostawić go jako żywe miejsce tradycji, gdzie ludzie sami decydują, co tam będzie.

Ile takich miejsc trafiło na listę UNESCO?

Od pierwszych wpisów używano pojęcia „przestrzeni kulturowej”. Mówimy o obszarze fizycznym, a zarazem intelektualnym, artystycznym. Przykładem może tu być przestrzeń Maroons w Moore na Jamajce – mieście założonym przez byłych zbiegłych niewolników. Mieszkańcy tej enklawy zachowali własny język, system wspólnego użytkowania ziemi, muzykę, ryty i tradycje. Dziedzictwem niematerialnym jest też przestrzeń kulturowa beduinów z jordańskiej Petry. Żadne z tych miejsc nie oprze się nowoczesności. Są jednak chronione przed zbyt nachalną komercjalizacją. Dziś lista reprezentatywnych zjawisk kultury niematerialnej ma 213 pozycji, zagrożonych 16.

Jaka jest procedura wpisywania zjawiska na listę UNESCO?

Musi się na niej znaleźć za aprobatą i przy współpracy „właścicieli”. Ludzi, dla których jest ważne, tak jak np. tradycja karnawałowa, taniec czy przestrzeń kulturowa danego ludu. Kandydatury są oceniane przez specjalną komisję i dopiero po zatwierdzeniu przez nią trafiają na ostateczną listę, która jest głosowana rokrocznie  na forum sesji międzyrządowych państw – stron konwencji.

Nie wszystkie kraje mają równe szanse. Bogactwo kulturowe, a także materialne Chin, Japonii czy Korei Południowej trudno porównać np. z ubogimi krajami afrykańskimi.

Podczas Sesji Międzyrządowej UNESCO w Abu Zabi w 2009 r. stwierdzono, że nie można pozwolić, żeby jedne kraje zgłaszały na listę ponad 20 propozycji, a inne, biedniejsze, ledwie jedną, bo nie mają pieniędzy i specjalistów. W Abu Zabi było widać, że ponad połowę propozycji zgłasza bogata w tradycje, ale i w pieniądze Azja. Dwanaście wpisów z Japonii to z jednej strony efekt najbardziej zaawansowanych metod wypracowanych przez ten kraj, ale i świadomej polityki rządu, która chroni dziedzictwo kulturowe. Teraz każdy kraj może zgłosić tylko dwa wnioski indywidualne i dwa wielonarodowe. To otwiera furtkę pomocową w pierwszej kolejności dla zjawisk zagrożonych. Każde z państw, które  wpisało je na listę UNESCO, może się zwracać o bezzwrotny grant w wysokości do 25 tys. dolarów, a w szczególnych przypadkach  i więcej, na rejestrację, zachowanie i promocję owego zjawiska. Konwencja ma własny budżet, bo każde z państw wpłaca składkę.

Dlaczego właśnie Japonia ma tak dobre wyniki?

Kraj ten już w latach 30. powołał instytut badań nad sztukami tradycyjnymi, które miały być chronione i przekazywane kolejnym pokoleniom. Jednak już w II połowie XIX w. przy dworze cesarskim powołano departament muzyki dworskiej, który miał chronić jej najbardziej archaiczne formy jako element tożsamości kulturowej, ale i ciągłości państwa. Ten problem nabrał szczególnego znaczenia po traumie II wojny światowej. Amerykańska administracja militarna narzuciła Japonii ograniczenia w ciągłości kultury. Zakazano przedstawień teatralnych, które wiązały się z kultem cesarstwa i gloryfikowały stary porządek. Dopiero w latach  50. XX w. Japończycy mogli stworzyć prawo, które chroniło niematerialne dziedzictwo kultury w ramach polityki państwowej. W myśl hasła: będziemy nowocześni, ale pozostaniemy Japończykami. I dziś dzielą się swym doświadczeniem z innymi.


Chyba nie można liczyć na to, że wszystkie zjawiska przetrwają?

Jest jednak szansa, że umrą powoli, a przynajmniej opisane  i udokumentowane. To jest głównie problem dotyczący małych narodów, czasem plemion czy grup prowadzących koczowniczy tryb życia. Takich jak mongolscy pasterze wędrujący, których taniec na klęcząco, biyelgee, wykonywany przez mężczyzn, jest wpisany na listę dziedzictwa niematerialnego. Oni tańczą  w miejscu, gdzie przestrzeń była ograniczona. Ta umiejętność, przekazywana na synów, dziś zamiera wraz z życiem w jurtach. Jeżeli ginie tradycyjny styl życia, to znikają też drogi transmisji tej kultury. Żyją ludzie, którzy pamiętają, ale nie mają kogo uczyć.

Kolejna konferencja odbędzie się w listopadzie. Co zgłosi Polska?

Niestety nic. Polska ratyfikowała konwencję dopiero pod koniec 2010 r. Nie mamy jeszcze funduszy, a nie wiadomo, jakie będą koszty przygotowania tzw. inwentarza krajowego zjawisk w kulturze żywej i zagrożonych. Musi powstać instytut, który się tym zajmie.

A gdy polski inwentarz powstanie, co się w nim znajdzie?

Nie ma na razie oficjalnych propozycji, ale pracuje się m.in. nad gwarami. Zjawiskiem zasługującym na wpisanie na listę krajową (i międzynarodową) są np. ryty Bractwa Kurkowego, wspólne dla kultury miasta Krakowa razem z hejnałem mariackim i lajkonikiem. No i szopka krakowska! Unikalna, jeśli chodzi o warsztat pracy, kultywowana od pokoleń w ramach rodziny albo dzielnic. Misterium z Kalwarii Zebrzydowskiej czy Turki Wielkanocne na Rzeszowszczyźnie, gdzie mężczyźni w orientalnych strojach wzorowanych na wojskach tureckich strzegą Grobu Pańskiego, tradycja lokalna, ale żywa. Możemy zgłosić przestrzeń kulturową Kurpiów w Puszczy Zielonej i wszystkie związane z nimi tradycje, czyli bartnictwo, zanikające bursztyniarstwo leśne, rzemiosło i sztukę lokalną – wycinanki, koronki.

Wiele zjawisk zniknęło, tak jak kuchnia dworska, o której dziś możemy jedynie poczytać w Panu Tadeuszu.

Z kulturowej mapy znika na przykład lamentowanie przy zwłokach – zjawisko niezwykle ważne dla życia społeczności. Dawniej była to nie tylko okoliczność do żalu i smutku,  ale i coś, co pozwalało jednoczyć się rodzinie i sąsiadom. Z lamentowaniem wiązał się system obrzędów i odrębne pieśni. Zanika obrzęd, a z nim muzyka, pieśni, techniki wokalne – cały kompleks kulturowy. Na listę zjawisk zagrożonych można też wpisać tradycje weselne.

Czy jest szansa, by zjawisko odrodziło się lub zyskało  większą żywotność dzięki wpisaniu na listę?

Tak stało się w przypadku języka gwizdów z wyspy Gomera w Hiszpanii. Podniesiony do rangi zjawiska kultury światowej został wprowadzony do szkół jako przedmiot nauczania. Administracyjnie dano mu szansę na przetrwanie i uszanowanie tej unikalnej tradycji. My moglibyśmy wprowadzić do szkół np. gwarę kurpiowską.

Słowo „gwara” w powszechnym odbiorze ma raczej  negatywne konotacje

Długo śmiano się z ludzi mówiących gwarą, np. mazurzących. Trzeba odkłamać pewne rzeczy i przywrócić skrzywdzonym mniejszościom i grupom właściwe miejsce w ramach  kultury państwa. Nie zdajemy sobie sprawy, ile lat straciliśmy po wojnie, które można było wykorzystać na uporządkowanie naszego dziedzictwa kulturowego. Zamiast tego było świadomie niszczone. Termin „niematerialne” może  czasami nabrać znaczenia „nieuchwytne”, „ulotne”. Jeśli nie chwycimy czegoś, nie utrwalimy, nie nadamy mu ważności, to ono nam uleci, a z nim nasza ciągłość kulturowa, tradycja, tożsamość. Te elementy kultury zasługują na szacunek, trzeba przywrócić godność i ważność zjawiskom do tej  pory marginalizowanym, nieopisanym i wciąż jeszcze zatracanym. Nie pójdziemy do przodu, bazując tylko  na historycznych rocznicach.